Carla Bruni-Sarkozy i jej życie po życiu
Przygotowuje wielki artystyczny come back. Francuzi zastanawiają się, czym teraz była skandalistka ich zaskoczy
Reklamy, wywiady, płyta i trasy koncertowe… Była pierwsza dama, 45-letnia Carla Bruni-Sarkozy, pół roku od opuszczenia Pałacu Elizejskiego kwitnie. Przygotowuje wielki artystyczny come back. Francuzi zastanawiają się, czym teraz była skandalistka ich zaskoczy. Pamiętają przecież, jak o mężu prezydencie śpiewała: „Jesteś moją orgią…”.
Cała Francja znów mówi tylko o niej! Kolejna, czwarta płyta Carli ma się ukazać dopiero w lutym. Ale już teraz krążą o niej legendy. O niecenzuralnych tekstach na temat miłości do Nicolasa oraz o ostrych słowach pod adresem mediów, które źle traktowały prezydenta, gdy były już pewne, że przegra w wyborach. A była prezydentowa dolewa oliwy do ognia. Właśnie rozpoczęła zmasowaną kampanię promocyjną. Reklamuje słuchawki. Wielkie banery z jej twarzą zdobią całą Francję. Udziela też mnóstwa wywiadów, w których nie tylko opowiada o płycie, lecz także o wątpliwych urokach bycia pierwszą damą. Oficjalnie poparła też małżeństwa homoseksualne i prawa gejów do adopcji dzieci. Słowo „wolność” powtarza jak mantrę.
Perfekcyjna pani domu
Powód? Bruni chce jak najszybciej nadrobić czas, który spędziła w pełnym ograniczeń świecie polityki. Zajmuje się więc prowadzeniem domu przy Lasku Bulońskim, którego nigdy nie opuściła dla Pałacu Elizejskiego. Nieustannie opowiada o tym, jak co dzień rano wstaje, by wyprawić starszego syna Auréliena do szkoły, a Nicolasa do biura, które przysługuje byłemu prezydentowi. Podaje mu kawę z croissantami i wspólnie przeglądają codzienną prasę. Plotki o tym, że po przegranych wyborach ich małżeństwo rozpadnie się, a Carla poszuka sobie lepiej ustawionego partnera, nie sprawdziły się. Według przyjaciół pary ich związek nawet się umocnił, a mała Giulia jest oczkiem w głowie mamy i taty. Bruni chodzi sama z córeczką na spacery. Jest tak podekscytowana nową sytuacją, że w rozmowie z francuskim „Vogue'iem” skrytykowała feministki. Tak ostro, że potem musiała je przepraszać. Kobieta, która miała mnóstwo kochanków i nazywała siebie „pogromczynią mężczyzn”, deklaruje obecnie: „Moje pokolenie nie potrzebuje feminizmu. Miejsce kobiety jest w domu z dziećmi. Ja wcale nie jestem feministką. Przeciwnie, jestem burżujką. Kocham życie rodzinne, kocham robić to samo każdego dnia”. W jednym z wywiadów poradziła nawet swojej następczyni Valérie Trierweiler, by jak najszybciej sformalizowała swój związek z prezydentem Hollande’em. „Bardzo mi ulżyło, gdy wzięłam ślub z Nicolasem”, wspomina. Choć złośliwi wytykają jej, że łatwo bawić się w panią domu, gdy ma się tak dużą służbę, niańki i prywatnego kierowcę. A tym, co pochłania ją teraz bez reszty, nie jest wcale bycie kurą domową, lecz muzyczny come back. „To, czego brakuje mi najbardziej, to grania i wyjazdów w trasę”, mówi.
Przełamać tabu
Carla miała nadzieję, że uda jej się zmienić wizerunek pierwszej damy Francji, której jedyną ambicją ma być wspieranie męża w rządzeniu krajem. Ale poniosła porażkę. Gdy w listopadzie 2007 roku wiązała się z Nicolasem Sarkozym, czuła, że nie będzie mogła żyć tak swobodnie, jak dawniej. I musi poskromić swój temperament nie tylko w męsko-damskich relacjach. Miała jednak nadzieję, że uda jej się przełamać tabu politycznej poprawności. Udzieliła kilku bulwersujących wywiadów, w których nawet pozwoliła sobie na krytykę papieża. W Pałacu Elizejskim urządziła jedynie kilka pokoi, w tym studio muzyczne. W lipcu 2008 roku dopięła nawet swego i wydała trzecią płytę o prowokującym tytule „Jak gdyby nic się nie stało”. Płyta zrobiła furorę. Ale nie z powodu artystycznych walorów, lecz bulwersujących tekstów o miłości do męża. Nawet dla liberalnych w sprawie seksu Francuzów była nie do zaakceptowania. Uważali, że Bruni artystka naruszyła powagę urzędu głowy państwa. Jeśli chciała pozyskać ich przychylność, musiała upodobnić się do poprzedniczek. Postanowiła jednak spełnić oczekiwania Francuzów. I przez kolejne lata była idealną pierwszą damą w dawnym stylu. Towarzyszyła Sarkozy’emu na każdym kroku. Zawsze perfekcyjna. Unikała mediów, w których do tej pory brylowała. „Wcześniej lubiłam udzielać wywiadów, dowcipkować. Ale teraz bardzo uważam na to, co mówię, bo to dotyczy też mojego męża”, tłumaczyła. A gdy już rozmawiała z prasą, była bardzo ostrożna. Mówiła: „Po ślubie mam mniej czasu na twórczość. Ale to nie dlatego, że mój mąż jest prezydentem. Tak samo byłoby, gdyby był lekarzem albo prawnikiem. To raczej on ma kłopot, bo ma na głowie nie tylko państwo, ale także mnie i moje problemy”. Wraz z dwoma dziennikarzami, Yves’em Derai i Michaëlem Darmonem, przygotowała też biografię „Carla i ambitni”, w której pokazana została jako osoba oddana rodzinie i problemom państwa.
Radź sobie beze mnie
Była tak przekonująca w nowej roli, że zastanawiano się nawet, jaka jest naprawdę? Co stało się z dawną skandalistką o lewicowych poglądach? Czyżby aż tak się zmieniła? Nikt nie podejrzewał, z jakim utęsknieniem wyczekiwała chwili, gdy będzie mogła opuścić Pałac. Że coraz częściej gościła na kanapie u psychoanalityka, u którego odbywała regularne sesje od ośmiu lat. Gdy więc Nicolas zdecydował, że będzie się ubiegać o drugą kadencję, ona deklarowała wprawdzie, że: „Bez względu na sytuację i decyzje mojego męża, przyjmę wszystko ze spokojem”. Ale już w drugim zdaniu dała jasno do zrozumienia, że nie chce, by ubiegał się o drugi mandat. „Wolałabym w spokoju przeżyć te chwile, które nam jeszcze zostały”. Nie zamierzała też brać udziału w kampanii wyborczej. Chociaż prywatnie namawiała przyjaciół, by głosowali na jej Nicolasa. „On daje z siebie wszystko. Pasjonuje się tym, co robi. Chce uratować Francję”, przekonywała. Ale nie zgadzała się na udział w sesjach zdjęciowych nawet do zaprzyjaźnionego z Pałacem Elizejskim „Paris Matcha”. Rzadko pojawiała na spotkaniach wyborczych, wymawiając się ciążą. W rozmowie z francuskim dziennikiem „Nice-Matin” przyznała: „To szczęście jest niespodziewane, a ciąża w tym wieku to trudne doświadczenie”. Bruni mocno przybrała na wadze. Dużo więcej niż wtedy, gdy spodziewała się pierwszego dziecka – syna ze związku z filozofem Raphaëlem Enthovenem, urodzonego w 2001 roku Auréliena. Puchły jej twarz, nogi i ręce. Lekarze zabronili jej podejmowania jakiegokolwiek wysiłku. „Naprawdę pragnę tego dziecka. Ale ciąża to banał. Nic w niej pięknego. Większość czasu spędzam albo siedząc, albo leżąc. Nie mogę ani pić, ani palić. Jak tak dalej pójdzie, zamienię się we włoską mammę. Będę siedzieć w domu, gotować i oglądać seriale. Szczerze mówiąc, mam już dość. Nie mogę się doczekać, aż to się wreszcie skończy”, żaliła się pod koniec ciąży w rozmowie z dziennikiem „Le Parisien”. Ale nawet po porodzie, 19 października ubiegłego roku, nie włączała się w kampanię. Zwolennicy Nicolasa Sarkozy’ego, którzy mieli nadzieję, że Bruni „użyje” małej Giulii w walce o reelekcję męża, byli zawiedzeni.
Obywatelka Carla Bruni
Kiedy więc Sarkozy przegrał wybory, nawet nie kryła zadowolenia i ulgi. Natychmiast zabrała swoje rzeczy z Pałacu Elizejskiego. Choć nie było tego wiele, bo nigdy nie zapuściła tam korzeni. „Żal mi tylko Nicolasa i Francji. On jeden mógłby ją uratować”, mimo to mówiła. I nie była to zwykła kokieteria, robienie dobrej miny do złej gry.
Pobyt w Pałacu podsumowała: „To była piękna przygoda. Ale jak najszybciej chcę zapomnieć o świecie, który zabrał mi wolność i nie jest moim światem. Bycie pierwszą damą zmieniło na chwilę wyłącznie moją pozycję, ale nie osobowość i temperament. Uwielbiam być znowu zwykłą obywatelką. Tą samą wolną i niezależną Carlą, jaką byłam”.
Magda Łuków/Viva!