Beata Tyszkiewicz - Portret damy
Mówi, że jest w takim wieku, że może odpowiedzieć na każde pytanie. Pojawić się na ulicy nawet w halce, skrytykować wszystko i wszystkich. Oto Beata Tyszkiewicz, jakiej nie znacie.
- Jak się dzisiaj czuje Wasza Kobiecość?
Beata Tyszkiewicz: Dziękuję, bardzo dobrze. Tak mam. A w ogóle moje życie dzieliłam zawsze na czas przed „jakimś” filmem i po „jakimś” filmie. Nie mam w pamięci dat i tylko po dzieciach się orientowałam, czy „to” było przed tym dzieckiem, czy po nim, i ile dziecko miało lat, jak kręciłam ten czy tamten film, bo często zabierałam dzieci na plan.
– Dzieci się jednak na coś przydają...
Beata Tyszkiewicz: Tak, ale nie można się przyznać do tego toku myślenia, można tylko tak na głos liczyć czas.
– Wasza Kobiecość może powiedzieć wszystko.
Beata Tyszkiewicz: Oczywiście, Nasza Kobiecość może mówić wszystko. Choć nie ma we mnie pasji zgłębiania wszystkiego. Prawdę mówiąc, nigdy się nad sobą tak głęboko nie zastanawiam, nie wsłuchuję się w siebie.
– Bo nie było potrzeby? Czy głowa, członki Waszej Kobiecości zajęte były czym innym?
Beata Tyszkiewicz: Pracą po prostu, żyjemy w takim kraju, że nie zawsze robimy to, co lubimy. Ze mną jest tak: jestem bardzo pracowita i bardzo leniwa i jak pan dobrze wie po sobie, te dwie rzeczy się nie wykluczają. Jak pracuję, to nie zawsze robię to, co lubię, a jak leniuchuję, to robię to, co lubię.
– A czemu Wasza Kobiecość jest singielką?
Beata Tyszkiewicz: No ile można eksperymentować?!
– Do bólu to robią niektórzy.
Beata Tyszkiewicz: Ja nie mam czasu po prostu, a mężczyźni wymagają czasu, poświęcenia, chodzenia z nimi na brydża, towarzyszenia przy grze w golfa, ci starsi panowie...
– Pani mogłaby mieć mężczyznę jamnika, który by chodził przy nodze, a nie na pole golfowe.
Beata Tyszkiewicz: Już miałam kiedyś jamnika, choć nie był mężczyzną, był samcem. Dostałam go od Waldorffa, to był pierworodny syn Puzona.
– Czyli mężczyzna jamnik nie?
Beata Tyszkiewicz: Ja całe życie przyjaźnię się z mężczyznami, lubię ich, a teraz zostały mi w spadku różne byłe sympatie moich córek. Trochę takich mężczyzn, stosunkowo dużo młodszych ode mnie, ale i starszych, chociaż uważam, że ci z mojego pokolenia jakoś dziwaczeją, tacy się robią...
– Co się z nimi robi?
Beata Tyszkiewicz: Oni niekiedy nabierają cech trochę kobiecych...
– Czym się to objawia?
Beata Tyszkiewicz: Mówieniem o sobie.
– To jest kobiece?
Beata Tyszkiewicz: Tak, ja tego wcześniej nie zauważałam w mężczyznach, takiej nadmiernej wrażliwości na siebie. Poza tym w rozmowach są tylko interesy, co można, gdzie i jak załatwić, co mnie strasznie nudzi i co uważam za brak klasy. Nawet towarzysko każde spotkanie musi „coś” przynosić – to jest okropne. I są szalenie nudno zadowoleni z siebie. Nie będę wymieniała nazwisk, bo robi to już Żuławski, wypełnia tę lukę w całości, mówiąc o wszystkich źle... Jak sobie wyobrażę, że w swoim wieku mam takiego... Koleżanki mi mówią: „Słuchaj, tylu mężczyznom się podobasz, może jakiś biznesmen, no wiesz, idziesz do opery, może by ci zdjął płaszcz...”.
– Futro raczej.
Beata Tyszkiewicz: Odpowiadam: „Jak nie będę miała siły zdjąć płaszcza czy futra w operze, to nie będę chodziła do opery”. Zresztą i tak nie chodzę. To nie jest żaden kłopot dla mnie, mężczyzna nie musi mi otwierać drzwiczek samochodu, odwozić mnie, ja sobie sama wszędzie dojadę.
– Ale przytuliłby, pocałował...
Beata Tyszkiewicz: Boże! To straszne!
– Nie chciałem straszyć Waszej Kobiecości!
Beata Tyszkiewicz: Uff... Każdy wiek ma swoje przywileje i uważam, że samotność z wyboru w pewnym wieku kobiety – nie taka, że wszyscy ją opuścili – jest największym luksusem.
– A Pani się stała kobietą w tym sensie luksusową kiedy?
Beata Tyszkiewicz: Chyba za bardzo się zaangażowałam w życie dorastających dzieci, żadnej decyzji, nie. To się po prostu tak stało.
– I nagle się okazało, że to luksus.
Beata Tyszkiewicz: Że jest się panem swojego czasu, a to prawdziwy luksus.
– Zabrzmiało dosyć szczerze. Naprawdę nie ma żadnych tęsknot?
Beata Tyszkiewicz: Nie. Miałam romanse z wieloma mężczyznami. Miałam. Zagrałam też w wielu filmach. Rzadko oglądam filmy, które zrobiłam, bo one mnie zawsze rozczarowują.
– Czytałem, że jest Pani zadowolona z piętnastu minut swojego dorobku.
Beata Tyszkiewicz: Z trudem byśmy wybrali wspólnie osiem, dlatego nie oglądam tego z panem, żeby mi zostało te piętnaście. To jest prawda, dlatego że ja nie jestem aktorką z urodzenia, taką przejętą. Nigdy o sobie nie myślałam „artystka”, „aktorka”. Tak się zdarzyło w moim życiu, prawdopodobnie dlatego, że byłam fotogeniczna albo że nie sprawiało mi kłopotu chodzenie w długiej sukni. W latach 60., 70. ekranizowano rzeczy historyczne. Więc miałam romans z Napoleonem, z innymi i jeszcze wszyscy mi za to płacili. Te romanse olbrzymiały wobec tego, że szalenie mizernie mi płacono i mało było do grania, tylko wachlarz, kominek, kominek, wachlarz. I moją wyobraźnię zapełniały romanse, a nie sztuka aktorska.
– Kobiecość Waszej Kobiecości się więc już nasyciła. Czy kobieta ma takie pensum emocji do spełnienia i jeżeli ono się spełni...
Beata Tyszkiewicz: Przypuszczam, że z tym jest tak, jak ze wszystkim: mamy określoną wytrzymałość na głupotę ludzką, na ból. Ktoś, kto bardzo cierpiał z powodu jakiejś choroby, ma inny limit bólu, potem byle ból go wytrąca z życia, bo jego pula bólu została wypełniona. Nie zastanawiam się nad tym. Żyję przyszłością i swoimi wymyślonymi projektami – robię to, co lubię. Teraz kończę książkę kucharską, bo postanowiłam napisać taką zdradzającą prawdziwe tajemnice kuchni i przeciwstawić się tym strasznym recepturom, gdzie przyprawy kosztują 150 złotych, kupimy je i weźmiemy 7 ziarnek czerwonego pieprzu i 10 zielonego, 6 kaparów, a potem kapary i reszta nam skiśnie przez dwa tygodnie w lodówce... Wszystko ma być u mnie łatwe i zdrowe, w 20 minut. Oczywiście, że są rzeczy wymagające czasu, ale wychodzę z założenia, że wszystko, od konfitur począwszy, smaży i piecze się samo.
– Czy tak samo, jak w sposób naturalny umiała Pani chodzić w długiej sukni, umie Pani nie być nieszczęśliwa? Bo taki stan chyba się Pani nie przytrafił?
Beata Tyszkiewicz: Nigdy, nawet kiedy byłam bardzo chora. Bezsilność – tak.
– Rozpaczy nigdy Pani nie polizała?
Beata Tyszkiewicz: Wiem, że to jest nietaktowne, ale nie. Po prostu żyję bardzo optymistycznie i przykrawam moje marzenia, plany do realności, którą dobrze znam. Więc nigdy nie czuję się zrozpaczona i zawiedziona, bo one są na miarę swoich możliwości. Jeżeli kogoś o coś proszę, to wiem, czy on może to spełnić.
– Czyli jest Pani mądrym generałem, który nie wydaje rozkazów niewykonalnych. Czy to też znaczy, że nikt Pani nigdy nie dotknął?
Beata Tyszkiewicz: Bolesne jest, jak się jest wystrychniętym na dudka. Moje córki mnie zapytały ostatnio: „Mamo, dlaczego nam powiedziałaś, że świat jest cudowny, pełen wspaniałych ludzi?”. Mówię: „Bo jest”. Usłyszałam takie karcące: „Mamo! Wymień ich...”. To są za trudne pytania dzieci.
– Czyli dzieciom Pani nie opowiadała o momentach, w których była dudkiem?
Beata Tyszkiewicz: Wiedziały, widziały, bo jeżeli na przyjaźni się człowiek zawodzi, to to boli. Czasem mówi się tak: jak ty tak możesz i się nie wstydzisz? A słyszy się w odpowiedzi: nie używaj tych argumentów, bo on tak może i się nie wstydzi. Więc nie mogę używać tych argumentów, muszę wymyślać coś innego...
– To mi się wydaje trochę sprzeczne.
Beata Tyszkiewicz: Jestem pełna sprzeczności (tu Jej Kobiecość zatrzepotała z dużą szybkością rzęsami).
– O! A umie Pani też tak powoli, powoli otwierać oczy, co czyni mężczyzn poddanymi?
Beata Tyszkiewicz: Tylko zamykam. Już się nie będę nowego uczyć.
– Pani nie oczekuje zbyt dużo od innych, wręcz mniej, niż mogłaby oczekiwać. Więc skąd rozczarowania?
Beata Tyszkiewicz: Jednak ufam, w miarę jestem naiwna, pewnie coraz mniej, bo doświadczenie nas uczy. Moja matka mówiła: „Nie przebywaj z ludźmi, którzy wyzwalają w tobie agresję. Każdy z nas ma pokłady agresji, a niektórzy prowokują, że naraz mówisz coś niesympatycznego, nie twojego. Nie ujawniaj tej agresji, bo to psuje twój charakter, ciebie psuje, więc nie przebywaj z takimi po prostu”. Ale ja jestem ciekawa ludzi i dużo „zapłacę”, żeby się dowiedzieć, kto jest kto. To znaczy rozpuszczam ludzi.
– Prowokuje Pani, żeby byli sobą.
Beata Tyszkiewicz: Żeby byli sobą – i jestem bardzo ciekawa ich zachowania.
– I jest Pani w stanie zawsze zaakceptować ich prawdziwą twarz?
Beata Tyszkiewicz: Powiem tak – oni padają, ale nie mam z tego żadnej satysfakcji.
– A gotowość do usprawiedliwiania ich słów, postępków ma Pani?
Beata Tyszkiewicz: Pewnych tak, pewnych nie. Bo czasem, kiedy wykładają te swoje karty, budzą moje najśmielsze zdziwienie.
– Że mają tylko te karty?
Beata Tyszkiewicz: Tak. Myślę jednak, że życie jest krótkie, ale wystarczająco długie, żeby się okazało, kto jest kim.
– Pani życie jest krótkie czy długie?
Beata Tyszkiewicz: Bardzo krótkie, choć nabieram co do tego czasem wątpliwości, kiedy na przykład sięgam do pierwszych filmów czy dzieciństwa, ale trzeba się odbić od tego pieca. Życie to jest w ogóle kilka razy po pięć lat. W takiej pełnej dojrzałości czasem kilkanaście uda się komuś przeżyć. Trzeba bardzo siebie chronić, żeby nie skupić się tylko na zarabianiu pieniędzy, kupowaniu rzeczy. Ja na przykład jestem osobą, która reperuje stary sprzęt, a nie kupuje nowy. Nie jestem oszczędna, tylko nie znoszę wyrzucać rzeczy. Kupię jakąś suknię, torebkę, która może się przydać do filmu, niekoniecznie dla mnie, tylko po prostu. Ostatnio zobaczyłam torebkę za pięć złotych, lakierową, kopertową, z 1962 roku, no nie mogłam nie kupić.
– Pani jest rupieciarą?
Beata Tyszkiewicz: No, ale to wszystko się potem przydaje...
– Chciałem się od Pani dowiedzieć, bo ja jeszcze, niestety, nie mam tylu lat co Pani...
Beata Tyszkiewicz: Niestety?
– Niestety. Na ile, mając tyle lat co Pani, żyje się przeszłością?
Beata Tyszkiewicz: Nie żyję nią w ogóle. Są osoby, które żyją nią wyłącznie i tym osobom jest trudno, bo na przykład nie funkcjonują już tak mocno zawodowo, mówią: „Kiedyś dzwonił telefon, a teraz nie” albo „Kiedyś zapraszali, a teraz nie”. A ja, ponieważ nigdzie nie lubię chodzić, nie mam tych rozczarowań. Nie czuję upływu czasu. Spośród moich kolegów, koleżanek mnóstwo umarło, a ja w ogóle jakbym tego nie przyjęła do wiadomości, ja ich po prostu „nie widuję”. Zawsze mam swoje plany, projekty, pewnie dzieci do tego dopingują swoim życiem.
– Śmierć jest czymś istotnym?
Beata Tyszkiewicz: Myślę, że prawdziwa śmierć to nie jest śmierć własna.
– Tylko?
Beata Tyszkiewicz: Tylko śmierć dzieci, to jest coś, co może złamać.
– Ale śmierć własna też ma pewne znaczenie.
Beata Tyszkiewicz: No cóż, ale przecież nic o tym na pewno nie wiemy. Alicja Toklas była z Gertrudą Stein, Gertruda umierała i był ten moment, kiedy Alicja zapytała: „Jak tam jest?”, a Gertruda na to: „Jakie było pytanie?”. I tak to jest, nie wiemy nic pewnego, to tajemnica.
– Ale czy Waszą Kobiecość to zajmuje w ogóle?
Beata Tyszkiewicz: Mnie nie, ale kiedy byłam o krok od śmierci, w domu było bardzo wesoło, bo uznałam, że to, że ja jestem w złym bardzo stanie, nie znaczy, żeby w domu miało być smutno. I dzieci mówiły do mnie: „Mamo, nie stygnij”, i wszystko było naprawdę cudnie.
– A Pani stygła?
Beata Tyszkiewicz: A ja stygłam. Ale po dziewięciu latach chorowania na paskudną amebę się ociepliłam. To było jakieś 13, 14 lat temu, zachorowałam w Algierii, dali mi śliczne cztery pigułeczki srebrne, ja je z zaufaniem połknęłam, tylko mi nikt nie powiedział, że te pigułeczki śliczne niszczą cały system przyswajania wartości z jedzenia. Człowiek się staje uczulony na gluten.
– To kiepsko.
Beata Tyszkiewicz: Ale trzeba to wiedzieć. Po wielu latach stygnięcia profesor Witold Bartnik powiedział mi: „Pani jest uczulona na gluten. Może pani jeść wszystko poza produktami zbożowymi”. Następnego dnia byłam już cieplejsza.
– A jaką rolę gra Pani w „Tańcu z gwiazdami”?
Beata Tyszkiewicz: Nie wiem, co ja tam robię.
– To chociaż napatrzyła się Pani na tańczących.
Beata Tyszkiewicz: Ale niczego się nie nauczyłam, bo zawsze pytam się Piotra Galińskiego: „Słuchaj, a jive to jest co?”. A on: „Już nie mogę, piąty rok ci mówię”. Tam jest po prostu duszno i zabawnie.
– A jak Wam to zabiorą, to będziecie się spotykali sami?
Beata Tyszkiewicz: Nie, jesteśmy wszyscy bardzo zajęci. Dzisiaj jest ślub Iwonki, a ja tu sobie siedzę z panem i piję herbatę.
– Dlaczego Pani nie poszła?
Beata Tyszkiewicz: Przecież nie będę jej psuła ślubu. Musiałabym się ubrać ładniej niż ona, żeby dokuczyć. Toteż pozwoliłam jej święcić triumf.
– Dobra jest Wasza Kobiecość, taka wrażliwa i litościwie panująca. Może ją nawet Pani polubi?
Beata Tyszkiewicz: Ja ją bardzo lubię. My sobie tam tańczymy we dwie na podeście, obejmujemy się.
– I nic więcej? Nigdy nie chciała się Pani zbliżyć seksualnie do kobiety?
Beata Tyszkiewicz: Nie, do głowy mi to nie przyszło, faceci są w porządku.
– Ale kobiety ładniejsze i podobno delikatniejsze.
Beata Tyszkiewicz: W ogóle tego nie rozumiem. Są tacy mężczyźni, którzy związków homoseksualnych nie są w stanie pojąć, ja jestem taką kobietą, które nie mogą tego pojąć.
– Nigdy żadna kobieta Pani nie wyrywała?
Beata Tyszkiewicz: W jakiejś niemieckiej produkcji producentka mnie odwoziła i położyła mi rękę na udzie. To po prostu tak mnie oparzyło, że wyskoczyłam z taksówki szybciej, niż weszłam.
– Zapadła Pani kiedyś na chorobę próżności, bo kiedy ci wszyscy mężczyźni wielbili Panią...
Beata Tyszkiewicz: Mam nadzieję, że zapadnę, wszystko przede mną. Dlatego maluję się w odległości trzech metrów od lustra, w półmroku, wtedy się dobrze wygląda i oglądam się w zakurzonych wystawach, a takich w Polsce nam nie brakuje, więc daję sobie radę. Pozostaje przeglądanie się w kamerze.
– A Pani jak tak na siebie z dystansem patrzy, to siebie podziwia?
Beata Tyszkiewicz: Nic takiego nie zrobiłam. Bardzo ciężko, ale z sukcesem urodziłam dwoje dzieci, bo się nie nadaję do rodzenia dzieci. I to by było tyle.
Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Ryszard Horowitz
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Agnieszka Dębska
Makijaż Tomek Kocewiak/LANCÔME
Fryzury Robert Kupisz/L’ORÉAL PROFESSIONNEL
Aranżacja wnętrz Piotr Czaja
Produkcja Elżbieta Czaja