Beata Ścibakówna i Jan Englert: 10 lat razem
Dziesięć lat temu cała Polska mówiła o małżeństwie sławnego aktora i jego studentki. A oni po raz pierwszy opowiedzieli o nim w pierwszym numerze VIVY! Teraz Jan Englert na naszych łamach wyznał swojej żonie coś, na co czekała od dawna.
– Minęło 10 lat od naszej pierwszej rozmowy. Byliście wtedy na początku wspólnej drogi.
Jan Englert: Oficjalnej.
Beata Ścibakówna: Byliśmy rok po ślubie.
J.E.: To taki wielki wyczyn? Dziesięć lat?
– Wyczyn nie wyczyn, ale minęła cała epoka.
B.Ś.: To prawda, dużo się zdarzyło, dużo zmieniło. Przede wszystkim urodziła nam się córka.
– VIVA! w tym roku skończyła 10 lat. Byliście bohaterami pierwszej okładki.
B.Ś.: To był nasz pierwszy wspólny wywiad. Zdecydowaliśmy się go udzielić, choć tytuł VIVA! nic nikomu wtedy jeszcze nie mówił.
J.E.: Ale zaufaliśmy pani. Razem udzieliliśmy tylko trzech wywiadów.
– Byliście bardzo oszczędni w opowiadaniu o sobie.
B.Ś.: Bardzo. Średnio wychodzi jeden wywiad na trzy lata.
– Beata miała mniej wprawy w ukrywaniu prywatności niż Pan.
J.E.: Nadal ma mniej wprawy.
B.Ś.: Z czasem jednak trochę się nauczyłam.
J.E.: Dla mnie najbardziej denerwujący w wywiadach jest zaimek „ja”. Aktor, budując rolę, mówi o sobie „on”.
– Ale są takie role, z którymi się identyfikuje?
B.Ś.: Rzadko, ale są.
J.E.: Dzisiaj aktorzy częściej używają pierwszej osoby. To sprawa mniejszego wstydu, większego ekshibicjonizmu.
– Pan gardzi serialami?
J.E.: Odróżniam je od sitcomów. Ale zwolennikiem telenowel też nie jestem. Czasem je oglądam, jeśli chcę zobaczyć Beatę.
– Chce Pan żonę jeszcze w telewizorze oglądać? Mało Panu na żywo?
J.E.: Czasami chcę.
B.Ś.: Rzadko.
J.E.: Denerwuje mnie pobieżność realizacyjna, powtarzające się dialogi. Mam wrażenie, że wciąż oglądam tę samą scenę.
B.Ś.: Wydaje ci się. Moja rola się bardzo rozwija.
J.E.: Wszystko tam sprowadza się do tego, czy on ją rzuci, czy ona jego, czy pokochają się na nowo.
– Wy też byliście takimi bohaterami telenoweli. Spekulowano, czy ona Pana rzuci, czy Pan się nią znudzi.
J.E.: Ale ja tego nie akceptowałem.
B.Ś.: Może dlatego byliśmy na okładce pierwszego numeru VIVY!, że właśnie tak dużo o nas mówiono? Teraz sytuacja jest stabilna, a my staliśmy się mniej interesujący.
– A co się zmieniło w ciągu tych 10 lat?
J.E.: Jest Helenka, a ja przestałem być najważniejszy.
– Bolesne?
J.E.: Dla każdego mężczyzny to jest bolesne. Dlatego tak niechętnie się zabierają do ojcostwa... Żartuję oczywiście. Jednak najważniejszą zmianą, przynajmniej dla mnie, jest zmiana w relacji mistrz – uczeń, z jaką zaczynaliśmy naszą znajomość. Ja startowałem z pozycji profesora. Teraz czasem robię za asystenta.
B.Ś.: Mąż miał zapędy pigmalionowskie.
J.E.: W relacji małżeńskiej ma to chyba mniejsze znaczenie. W sumie na tych 15 lat, które jesteśmy razem, ilość zmian jest zaskakująco mała.
B.Ś.: Jakich znowu zmian?
J.E.: W relacji.
B.Ś.: A, w naszej relacji. Może się teraz czegoś dowiem.
J.E.: Nadal dobrze się czujemy ze sobą – to chciałem powiedzieć.
B.Ś.: Często lubimy wyjeżdżać we dwójkę na wakacje. Zostawiamy Helenkę u moich rodziców i jedziemy.
J.E.: Zdarza nam się iść za rękę na ulicy, co czasem mnie zdumiewa.
– No tak, miał Pan opinię uwodziciela. Nie ukrywajmy, że był Pan czuły na wdzięki kobiet.
J.E.: I co ja mam teraz powiedzieć?
B.Ś.: To kobiety są bardzo czułe na wdzięki mojego męża. Niedawno został zaproszony na uroczystość z okazji przystąpienia Bułgarii do Unii Europejskiej. Aż miło było popatrzeć na wianek pań, które go otoczyły.
J.E.: Beatko, Beatko, zwróć uwagę na to, że ja nie jestem dla nich mężczyzną, tylko legendą, wspomnieniem młodości.
– Bardzo się Pan zmienił?
J.E.: Ja nie, ale świat. Przypomina mi się taka anegdota związana ze świetnym aktorem Aleksandrem Dzwonkowskim. Przyszedł rano do teatru w okropnym humorze. Pytają go, dlaczego. A on na to: „Wstałem w takim euforycznym, samczym nastroju. Potem wsiadłem do tramwaju. Weszła piękna dziewczyna, usiadła. Mrugnąłem do niej, a ona ustąpiła mi miejsca mówiąc: »Niech pan spocznie«.” Trzeba bardzo uważać z tym dobrym samopoczuciem.
– Bez obaw, Pan jeździ samochodem. O tyle świat się zmienił.
J.E.: Decyzją, która znacząco wpłynęła na nasze życie, było objęcie dyrekcji Teatru Narodowego. Sądzę, że trudną przede wszystkim dla Beaty.
B.Ś.: Być żoną dyrektora to niełatwe zadanie.
J.E.: Bez względu na to, jak uczciwą jest się żoną dyrektora.
B.Ś.: Do Teatru Narodowego angażował nas dyrektor Jerzy Grzegorzewski.
J.E.: Dopóki byliśmy tylko aktorami, było normalnie. Ale teraz ja jestem pracodawcą.
– Żona robi Panu awantury, gdy Pan jej nie obsadza?
J.E.: Awantur nie robi.
B.Ś.: Nigdy nie przenosiliśmy układów małżeńskich do pracy. Zresztą ja byłam aktorką w innym teatrze, rzadko pracowaliśmy razem, czasami w Teatrze Telewizji, gdzie Janek od czasu do czasu coś reżyserował. Główne role grywały u niego moje koleżanki, a ja jakieś epizodziki. Raz miałam żal, bo chciałam zagrać Laurę w „Kordianie”, a zagrała ją koleżanka.
J.E.: Co byśmy tu nie powiedzieli, i tak będzie to źle odebrane. Ja w każdym razie żadnemu reżyserowi nie narzucam obsady. A gdy sam reżyseruję, stosuję bardzo ostrą selekcję, również wobec własnej żony.
– Uważa Pan Beatę za dobrą aktorkę?
J.E.: Jest bardzo dobrą i niedocenioną aktorką.
B.Ś.: Ooo, pierwszy raz to usłyszałam. Trzeba było czekać aż do wywiadu dla VIVY!
J.E.: Z każdym rokiem jesteś lepsza. Zresztą, gdy byłaś moją studentką, powiedziałem ci, że twój czas nadejdzie między 35. a 45. rokiem życia. Wtedy miałaś 20 i nic nas jeszcze nie łączyło.
– Zakochał się Pan w Beacie, bo miała przed sobą dużo czasu?
J.E.: Perspektywicznie.
B.Ś.: Wychodził z założenia, że póki nie skończę 35 lat, będzie rządził, a potem da mi pole do popisu. Mężowi zawdzięczam przyspieszony kurs dojrzewania. Dzięki niemu weszłam w świat elity intelektualnej. Normalnie nie miałabym szans.
J.E.: To naturalne, dzieliła nas spora różnica wieku.
– 25 lat.
J.E.: Był taki moment, gdy Beata miała 25 lat, a ja 50. Zapytałem ją wtedy, czy zdaje sobie sprawę, że dziś ostatni raz jest dwa razy ode mnie młodsza.
– Powszechnie uważa się, że pięćdziesiątka jest dla faceta trudnym momentem i że szuka on wtedy młodszej kobiety, aby się dowartościować.
B.Ś.: Nie było szukania.
J.E.: Odwrotnie. To się jakoś samo robiło i bardzo powoli. Beata nie była wcale wyróżnianą przeze mnie studentką.
B.Ś.: Na moim roku były takie, które mu się bardziej podobały niż ja. O wiele ode mnie ładniejsze.
J.E.: Nie zaprzeczam.
B.Ś.: Ale jak widać, uroda wcale nie jest najważniejsza.
J.E.: Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym nawiązać romans ze studentką.
– Że to takie trywialne?
J.E.: Niebezpieczne. Zawsze była we mnie taka samozachowawcza bariera. A wtedy nie byłem na etapie szukania przygody, tylko raczej stabilizacji psychicznej.
B.Ś.: I 20-letnia dziewczyna mogła ci dać taką stabilizację? Myślisz, że we mnie jest takie oparcie? Przecież ja co pięć lat zmieniam mieszkanie.
J.E.: Można zmieniać mieszkania albo partnerów. Wolę więc, żebyś zmieniała mieszkania. Otóż ja twierdzę, że udane związki są wtedy, gdy partnerzy są na podobnym etapie rozwoju psychicznego i fizycznego, niezależnie od wieku. A ja pochodzę z rodziny, która późno dojrzewa. Uważam więc, że dopiero między czterdziestką a pięćdziesiątką zaniechałem tej gonitwy, poszukiwania niezwykłych wrażeń, miotania się. Beata mnie zaskoczyła niezwykłym spokojem.
B.Ś.: Ale tak naprawdę zainteresowałeś się mną, kiedy się topiłam, w Australii.
J.E.: Namówiłem ją, żeby skakała ze mną przez fale i nagle wpadliśmy w dół bez dna. Beata zaimponowała mi swoim opanowaniem. Cały czas, bez histerii, powtarzała: „Panie profesorze, niech pan mnie nie puszcza”. I wtedy przyjrzałem się jej uważniej, bo przedtem miałem do czynienia z kobietami raczej impulsywnymi. A może ty to wymyśliłaś, żeby mnie usidlić?
B.Ś.: No tak, zwłaszcza że nie umiałam pływać i ryzykowałam życie.
J.E.: A potem przez pięć lat żyliśmy na 25 metrach kwadratowych. Sprawdzałem Beatę bardzo długo.
– Testował Pan ją?
J.E.: Tak, bo mając już pewien wiek, wchodzi się do wody nie z rozbiegu, tylko powoli.
– Gdyby test wypadł ujemnie?
B.Ś.: Nie byłoby dzisiaj wspólnego wywiadu.
J.E.: Sobie też się przyglądałem. Jednak to duża próba zderzać się w drodze do toalety, mieszkać, ocierać się o siebie bez przerwy. Po pięciu latach wzięliśmy ślub.
– Pani też testowała męża?
B.Ś.: Wcześniej znałam go tylko ze sceny i z wywiadów, później uczył mnie zawodu. Krąży o nim opinia, że jest człowiekiem nieprzystępnym i utrzymującym dystans. Ci, którzy poznali go bliżej, wiedzą, że to nieprawda.
– Potem urodziła się Helenka.
J.E.: To była dla mnie największa niespodzianka. Niezaplanowana. Może Beata to planowała. Nie chcę tego wiedzieć. My jesteśmy dwa Byki – mamy cele, które osiągamy.
– Często się sprzeczacie?
J.E.: Nie dłużej niż pięć minut. Nie wytrzymuję tego. Konfliktowe sytuacje mnie niszczą.
B.Ś.: Janek zwykle ustępuje. Analizuje, a potem się dogadujemy.
– Czego te lata nauczyły Was o Was?
B.Ś.: Pojawienie się dziecka zmieniło diametralnie moje myślenie o wszystkim. O podejściu do zawodu, do męża, do budowania domu. Córka jest priorytetem. Świat się kręci wokół niej.
J.E.: Helenka to dla mnie prezent. Często kpię, że nie każdy umie zrobić sobie od razu wnuczkę. Jestem mrożkowski ojco-dziad. A Beata zaskoczyła mnie nie tylko jako świetna matka. Jest osobą, która potrafi sprawnie organizować życie. Na początku nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ona nawet sama wyprodukowała przedstawienie „One”. Wymyśliła je, znalazła pieniądze, zaangażowała aktorów. Byłem temu przeciwny, nie kiwnąłem palcem, żeby pomóc. Może zostanie dyrektorem teatru?
B.Ś.: Na pewno byłabym bardziej surowa niż ty. Bo ja jestem byk rogaty.
J.E.: A ja byczek Fernando. Wie pani, co się we mnie zmieniło? Po raz pierwszy pomyślałem o śmierci. Nie dlatego, że się jej boję, bo się nie boję. Zacząłem jednak liczyć, ile będę mieć lat, gdy Helenka będzie dojrzewała, zastanawiałem się, czy zdążę na jej maturę. Po raz pierwszy myśli o przemijaniu docierają do mnie z taką siłą. A jednocześnie stałem się bardziej tolerancyjny.
– Złagodniał Pan?
J.E.: Na pewno. Jestem też przeciwnikiem grzebania się w grzechach przeszłości. To do niczego nie prowadzi. Trzeba mieć tylko świadomość tych grzechów. Powtarzam zawsze, że na żaden swój grzech nie mam alibi.
B.Ś.: Odpokutowałeś już mo-że?
J.E.: Może. Wychodzę z założenia, że było, minęło, idziemy do przodu.
B.Ś.: Wie pani, co się jeszcze zmieniło? Pięć lat temu razem byśmy zamawiali szafy wnękowe. Dziś zamawiałam je sama.
J.E.: Na początku naszego związku żadnego ciucha nie kupiłaś beze mnie. A teraz widzę je dopiero na tobie.
B.Ś.: Mąż bardzo lubi robić zakupy ubraniowe, bawi go to.
– I zauważa, gdy ma Pani coś nowego na sobie. To rzadkość.
B.Ś.: Czasami nie zauważa, ale nie jest tu wyjątkiem.
J.E.: Mojej mamie nigdy nie podobałem się w żadnej roli. Zawsze mi mówiła, że koszula wychodziła ze spodni, a nie, że dobrze zagrałem. Ale ja i tak wiedziałem, że jej się podobam. Myślę, że podobnie jest z Beatą. Jestem dla niej bardzo surowy właśnie dlatego, że jest mi tak bliska.
– Żeniąc się z nią, trafił Pan szóstkę w totka?
J.E.: Nie jestem hazardzistą, mimo że hazard uwielbiam. Unikam jednak uzależnienia, bo nienawidzę zniewolenia w każdej dziedzinie.
B.Ś.: Ale okazałam się tym właściwym numerem?
J.E.: Jak dotąd tak (śmiech)
– Na ile lat się teraz czujecie?
B.Ś.: Ja bym sobie chętnie piątkę odjęła.
J.E.: Średnia, licząc lata naszej trójki, nie jest wysoka, nie sięga czterdziestki.
B.Ś.: Nigdy nie zastanawiam się, ile mój mąż ma lat. Od początku to nie miało najmniejszego znaczenia. I tak jest o wiele młodszy od swoich, przepraszam… moich rówieśników.
J.E.: Beata ma w sobie zapał, by zmieniać świat. A ja, by próbować go oswoić, dogadać się z nim. Jestem zwolennikiem kompromisu. Tylko proszę nie mylić go z konformizmem.
Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Jacek Poremba
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Iga Pietrusińska
Makijaż Wilson
Fryzury Łukasz Pycior
Produkcja sesji Ela Czaja