Anne Applebaum-Sikorska - Amerykanka w polskim ogrodzie
Czy można pisać felietony do „The Washington Post”, dostać Pulitzera za książkę i zająć się kuchnią?
Kiedy Anne Applebaum przyjechała do Polski, nie wiedziała, że znajdzie tu drugi dom. XIX-wieczny dworek nad Notecią leży na skraju wsi Chobielin. Na bramie wjazdowej tablica: „Strefa zdekomunizowana”. Za nią ogród i dom pięknie położony nad stawem. Anne pamięta, że była to PGR-owska ruina, wymagająca gruntownego remontu, kiedy tuż przed upadkiem komuny nabyli ją rodzice męża, Radosława Sikorskiego. Kiedy przyjeżdżają goście, gospodarz chętnie wozi ich po bezdrożach starym motocyklem z koszem albo zaprasza na rowerowe przejażdżki. Właśnie wrócił z jednej, uśmiechnięty, tryskający energią, ubrany na sportowo, razem z amerykańskim przyjacielem Davidem Frumem, medialnym doradcą i autorem przemówień George’a Busha.
Kiedy mąż zajęty jest polityką, Anne, z wykształcenia historyk, pisze książki i felietony do „The Washington Post”. Dzięki Chobielinowi nigdy nie czuła się cudzoziemką w Polsce. Nie tęskni już za waszyngtońskim domem w Chevy Chase. Polubiła swój warzywny ogródek i polskie tempo życia. Ze swoją przyjaciółką, Danielle Crittenden-Frum, dziennikarką i pisarką jak ona, przygotowuje książkę o polskiej kuchni.
– Zdobywczyni Pulitzera za głośną książkę „Gułag” pisze o kuchni?
Anne Applebaum: Tak, bo ludzie interesują się i sztuką, i kuchnią, i polityką. To był pomysł Danielle, która odwiedziła mnie dwa lata temu razem z grupą naszych zagranicznych znajomych. Odkryli u mnie w domu, a także w warszawskich restauracjach, fantastyczne dania z warzyw, ryb, cielęciny. Żadne z nich nie znało polskiej kuchni i byli zaskoczeni, że jest tak smaczna. W Stanach nie ma ona bowiem dobrej reputacji, uważa się, że jest zbyt tłusta i ciężka, co mija się z prawdą. Danielle była nią zafascynowana i któregoś dnia mówi: „Słuchaj, nie ma dobrej książki kucharskiej o polskiej kuchni po angielsku. Musimy ją wydać”.
– Co w niej będzie?
Anne Applebaum: Znane przepisy, między innymi na barszcz i świetne polskie zupy. A także trochę rzeczy nowatorskich. Na przykład Danielle wymyśliła pierogi z kaczką w sosie pomarańczowym, z dodatkiem czerwonej kapusty. Mamy też przepis na kaczkę z gruszkami zamiast z jabłkami. Nie zabraknie tradycyjnych pierogów z serem, a ja dorzuciłam sałatki według mojego pomysłu.
– Ta ulubiona jest z rukoli z własnego ogródka?
Anne Applebaum: Z rukoli i parmezanu. Najbardziej z dziećmi lubimy sałatki z warzyw z naszego ogrodu. Rukola rośnie tu świetnie. Szpinak, brokuły też się udają, zawsze mam własną marchew i pietruszkę.
– Specjalność gospodyni to cielęcina w sosie z czarnych oliwek?
Anne Applebaum: Często przygotowuję to danie dla przyjaciół, można je łatwo zrobić. W tej książce będzie też kilka ciekawych pomysłów na dania mięsne. Polecam pyszną polędwicę w sosie z suszonymi wiśniami. Mam też przepis na świetny sernik od dawnej gospodyni księdza, wujka Radka. Wymyśliłam do sernika bardzo kwaśny sos z truskawek i czerwonej porzeczki. Jest receptura mojego dziadka Benjamina na mizerię robioną z lodem, żeby była zimna. Poza tym chłodnik z jajkiem według Teresy, mojej teściowej. Generalnie to nie są ani trudne przepisy, ani kompletnie nieznane, ale próbowałyśmy z Danielle je odświeżyć. Myślę, że wydadzą się Amerykanom ciekawe.
– Pani książka wpisuje się w modny obecnie trend „slow food”.
Anne Applebaum: „Slow food” polega na tym, że dania przygotowuje się bez pośpiechu, ale z pomysłem. Tradycyjne przepisy można zmieniać, wzbogacać, na przykład o bakłażany, a jedzenie stanie się dużo lżejsze. To nie jest mój oryginalny pomysł, powstały już książki na ten temat, choćby o kuchni włoskiej czy kalifornijskiej. Ale to będzie pierwsza książka pokazująca, jak polska kuchnia może być smaczna i oryginalna. Bo polskie potrawy są oryginalne, na przykład żurek nie ma żadnego odpowiednika w świecie.
– A Pani często gotuje w domu?
Anne Applebaum: Od kiedy urodziły się dzieci – codziennie. Po narodzinach starszego syna, Alexandra, mieszkałam przez dłuższy czas na wsi, w Chobielinie. Pisałam „Gułag” i gotowałam. Znalazłam ciekawe przepisy na wiele potraw. Wtedy ogród stał się niezwykle ważny, bo miałam codziennie świeże warzywa, sałatę, rukolę, którą dziesięć lat temu trudno było kupić.
– Jakie potrawy najlepiej wychodziły?
Anne Applebaum: Zupy. Synowie lubią rosół i pomidorową. Starszy, Alexander, przepada za naleśnikami, młodszy, Tadziu, za pizzą. Ale nie są wybredni, chętnie jedzą to, co im ugotuję.
– A mąż?
Anne Applebaum: Radek też nie jest wybredny, lubi różne rzeczy. Nie znosi tylko śledzi, bo jako dziecko jadł za dużo ryb w puszkach. Najbardziej lubi, kiedy przygotuję kolację i zasiadamy całą rodziną do stołu.
– Pani jest od tego, żeby rozpieszczać synów, a mąż, żeby dyscyplinować?
Anne Applebaum: Nie ma takiego podziału. Ustaliliśmy jedynie, że ja rozmawiam z nimi po angielsku, a Radek po polsku. Przeczytałam, że w dwujęzycznych rodzinach tak jest najlepiej, ponieważ dzieci nie nauczą się mieszania języków.
– Są chowani na kosmopolitów?
Anne Applebaum: Nie na kosmopolitów – nasi synowie są i Polakami, i Amerykanami, czują się dobrze i tu, i tam, mają przyjaciół w Polsce i Stanach. Utrzymują bliskie kontakty z dziećmi mojej siostry. Są szczęśliwi w obu miejscach.
– A jak Pani, Amerykanka, odbierana jest przez miejscowych?
Anne Applebaum: Mam dobre relacje z sąsiadami, wielu jest bardzo życzliwych. Przecież ja nie jestem tutaj od wczoraj. Nasz dom ukończyliśmy z Radkiem w 1997, wcześniej mieszkaliśmy w leśniczówce – budowa długo trwała, bo mieliśmy ograniczone środki. To szło krok po kroku, tak przez 10 lat. Na dobre związałam się z Polską ponad 20 lat temu.
– Jak znana dziennikarka „The Washington Post” trafiła do Polski?
Anne Applebaum: Wtedy nie byłam dziennikarką, skończyłam uniwersytet Yale, dostałam stypendium Marshalla i robiłam doktorat w Londynie na temat Europy Wschodniej, ale zaczęło mnie to nużyć. Postanowiłam zostać korespondentką w Warszawie. Miałam znajomych w Oxfordzie, którzy organizowali pomoc dla „Solidarności”, i nawet przywiozłam pieniądze jako kurier. Kilkaset dolarów. W 1988 nic specjalnego się tu nie działo, dopiero sześć miesięcy później wszystko zaczęło się zmieniać. Znalazłam się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Obsługiwałam kilka gazet amerykańskich, pisałam po pięć artykułów dziennie. Najpierw z wolnej stopy, a potem dostałam etat korespondenta „The Economist”. Miałam tu zostać rok, a zrobiły się z tego trzy lata.
– A w swojej niewielkiej kawalerce na warszawskiej Starówce prowadziła Pani rodzaj salonu politycznego?
Anne Applebaum: To zbyt eleganckie określenie. Choć faktem jest, że wówczas dużo ludzi u mnie nocowało, nikt nie chciał mieszkać w hotelach. Spali w śpiworach na podłodze, nawet Radek, wtedy korespondent „Daily Telegraph”, zatrzymywał się u mnie. Najpierw w sierpniu 1989, potem w listopadzie, przed upadkiem muru berlińskiego. Razem pojechaliśmy do Berlina moim samochodem, żeby to zobaczyć.
– To wtedy zaiskrzyło?
Anne Applebaum: Tak, wtedy wszystko się zaczęło...
– A rok później przyjęła Pani jego oświadczyny?
Anne Applebaum: Przyjęłam, ale wówczas nie planowałam, że zostanę w Polsce.
– Czy miała Pani wrażenie, że wiele Was różni?
Anne Applebaum: Nigdy nie czułam jakiejś kulturalnej różnicy. Może sprawia to podobne wykształcenie – Radek jest absolwentem Oxfordu – może podobne spojrzenie na świat? Mamy podobny gust, chcieliśmy mieć podobny dom, lubimy te same rzeczy. To jest najważniejsze.
– Teraz w polskiej głuszy pisze Pani felietony do prestiżowego pisma. Tak można?
Anne Applebaum: Oczywiście, że można. Nie siedzę tu jednak cały czas, akurat mnie pani złapała w momencie, gdy robimy z Danielle sesje zdjęciowe do naszej książki kucharskiej. Ja również sporo podróżuję, często bywam w Londynie i Brukseli, odwiedziłam niedawno Japonię, kilka razy w roku jestem w Stanach. Świat jest otwarty, można wyjechać, wrócić.
– Przyjazd do Chobielina był pomysłem męża?
Anne Applebaum: Męża, choć ja też się zapaliłam do pomysłu uratowania tej ruiny, którą nabyli jego rodzice, projektanci z Bydgoszczy.
– Pani też włożyła tu sporo pracy?
Anne Applebaum: Cały dom urządziłam sama z Radkiem. Zasłony uszyła moja znajoma z Warszawy. Niebieskie sofy w salonie, na których siedzimy, były robione na eksport do Anglii przez fabrykę koło Bydgoszczy. Fotel w stylu biedermeier zrobił miejscowy stolarz na podstawie zdjęcia. Ścienne kinkiety kupiłam w Londynie na aukcji, niedrogo, bo już były niemodne. Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej za szkłem należał kiedyś do babci Radka.
– A te skrzyżowane szable na ścianie?
Anne Applebaum: Są Radkowe, to pamiątka z czasów, kiedy był ministrem obrony.
– Radio Stolica z lat 50. jest na chodzie?
Anne Applebaum: Na chodzie, Radek łapie czasem jakąś stację. Tutaj, w bibliotece, kiedy Alexander z Tadziem byli mali, pisałam kolejne rozdziały „Gułagu”. O kobietach i dzieciach w sowieckich łagrach. I widziałam przez okno, jak moi synowie się beztrosko bawią. Czułam dyskomfort…
– Pani rodzina pochodzi ze Wschodu?
Anne Applebaum: To trudne pytanie. Bo rodzina mojej mamy ma korzenie francuskie, dotarła do Nowego Orleanu na początku XIX wieku. A moi pradziadkowie ze strony ojca pochodzą chyba z Kresów Wschodnich, skąd przyjechali do Ameryki w końcu XIX wieku. U nas w domu mówiło się tylko po angielsku, a nie po polsku, rosyjsku lub w jidysz. Kuchnia była amerykańska. Polaków może to dziwić, bo korzenie dla nich są ważne. Ale my się czujemy Amerykanami. Pamiętam, jakie było zdziwienie, gdy Clinton próbował dowiedzieć się, czy jego rodzina pochodzi z Irlandii. Dla większości Amerykanów to, skąd ktoś jest, nie ma znaczenia. Trochę poszłam pod prąd, zaczęłam podpytywać o to rodzinę, szukać śladów w dokumentach.
– I w ten sposób stała się Pani historykiem rodzinnym?
Anne Applebaum: Właśnie. Dla mnie to było ciekawe. Bardzo przeżywałam swój pierwszy wyjazd do ZSRR. Byłam wtedy studentką, nieźle mówiłam po rosyjsku, którego nauczyłam się w Yale. Zaczęłam lepiej rozumieć całą historię Żydów i Polaków w Stanach na początku XX wieku.
– Udało się dotrzeć do korzeni?
Anne Applebaum: Tak, odkryłam, że pradziadek mojego ojca pochodził prawdopodobnie z Kobrynia na dzisiejszej Białorusi. Uciekł z armii carskiej, która okrutnie obchodziła się z żołnierzami. Miał wtedy 20 lat. W Nowym Jorku były już wówczas stowarzyszenia organizujące pomoc dla Żydów, którzy przyjechali z Europy. Wysłali go do Alabamy, co było dosyć nietypowe, bo to jest na południu. Tam już urodził się mój dziadek i ojciec.
– Jak Pani rodzice odebrali zainteresowanie tą częścią świata?
Anne Applebaum: Rodzice byli na początku przeciwni. Wydawało im się, że to może być niebezpieczne, bo w latach 80. w Polsce trwał komunizm, a początek lat 90. też nie był spokojny, wybuchały strajki.
– I pewnie wysłali Pani kożuch?
Anne Applebaum: Mama wysłała mi kurtkę zimową, bo słyszała, że tutaj jest strasznie zimno. A ojciec, z zawodu prawnik, uważał, że jestem za daleko od domu. Ale w końcu to zaakceptowali.
– Podobał im się Chobielin?
Anne Applebaum: Bardzo.
– Jest Pani przywiązana do swojego nazwiska?
Anne Applebaum: Applebaum? Można mi też mówić Sikorska. Podpisuję się nadal panieńskim nazwiskiem, bo wyszłam za Radka, mając 30 lat i wiele publikacji prasowych za sobą. Nie mogłam jako dziennikarka zmienić nazwiska ot tak, było na to za późno. Ale w Polsce jestem Anią Sikorską.
– Co najbardziej Panią u nas śmieszy?
Anne Applebaum: Zabawne jest to, że ludzie dużo mówią o ciśnieniu atmosferycznym i o tym, jak wpływa na ich samopoczucie. Jeśli ktoś ma z czymkolwiek problem, to jest wina ciśnienia. Ciągle słyszę w radiu, że dzisiaj rano jest wysokie ciśnienie i będziemy w dobrym humorze albo odwrotnie.
– W porównaniu ze Stanami Polska wydaje się nieco staroświecka?
Anne Applebaum: Nie, tylko nasze kultury się różnią. Tutaj ludzie mają głębokie poczucie historii, czego tam generalnie nie ma. Oczekują nieco innych rzeczy od życia niż tam. Stany w jednych sprawach są lepsze, a w innych gorsze. Pamiętajmy, że to ogromny kraj. Mówić, że tam jest wszystko lepsze, to głupota.
– Rozmawia Pani w domu z mężem o polityce?
Anne Applebaum: Oczywiście, oboje to lubimy. Radek też kiedyś był dziennikarzem. Już od 20 lat dyskutujemy o tym, jak polityka wpływa na życie, o fenomenie globalizacji, zmianach gospodarczych. Ale rozmawiamy też o naszych dzieciach, o ich postępach w nauce. Radek, gdy ma wolną chwilę, chętnie chłopców gdzieś zabiera. Niedawno był z nimi w Malborku i na turnieju rycerskim w Gniewie.
– A Pani chce zostać w Chobielinie na zawsze?
Anne Applebaum: Ten dom i ogród, jak myślę, będą na zawsze. To nasze miejsce na ziemi.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek
Zdjęcia Olga Majrowska
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Agnieszka Dębska
Makijaż Tomek Kocewiak/LANCÔME kosmetykami: podkład – Teint Miracle 01 i 010, cienie do powiek – Ombres Absolute Palette F30 i G10, mascara – Hypnôse Precious Cells.
Fryzury Daniel Muras
Produkcja Ania Wierzbicka