Anna Dereszowska: "Nie umiem być sama, nie umiem sama zasypiać"
Wkrótce weźmie ślub z ukochanym, który – choć z zupełnie innego świata niż ona – jest dla niej najbliższym człowiekiem na świecie.
Twoja mama zmarła, kiedy miałaś dziewięć lat. Powiedziałaś kiedyś, że prawie jej nie pamiętasz. Sama mam siedmioletnią córkę i poczułam wielki smutek, że ona mogłaby mnie po prostu zapomnieć...
Myślę, że ta mała dziewczynka, dziewięcioletnia ja, chciała zapomnieć, żeby nie cierpieć. Dziś tak o tym myślę. Bardzo wiele zapomniałam, do dziś zapominam z łatwością. Szkoda, że nie tylko rzeczy złe, ale i te dobre. Mój narzeczony często się denerwuje, kiedy nie mogę sobie przypomnieć jakiejś naszej wspólnej chwili... Albo pamiętam fakt, ale nie pamiętam, co wtedy czułam. Pewnie to rodzaj emocjonalnej amnezji.
– Ale narzeczony jest z Tobą od klasy maturalnej, z pewnością rozumie, z czego to wynika...
Rozumie. Wie, że to nie wynika z tego, że nie przywiązuję wagi do naszych wspólnych przeżyć. Przeciwnie, są dla mnie bardzo ważne.
– Wiele się mówi o tym, jak rozmawiać z dziećmi o trudnych sprawach. Tobie śmierć mamy wytłumaczono?
Wiesz, to nie stało się nagle. Mama chorowała poważnie od kilku miesięcy i wszyscy, czyli tata, mój starszy brat i ja, wiedzieliśmy, że to się stanie. Kiedy na trzy tygodnie przed śmiercią mama pojechała do szpitala, tata powiedział, że ona już do nas nigdy nie wróci. To była jej decyzja, nie chciała umierać w domu. Chciała, byśmy zapamiętali ją żywą, z uśmiechem na twarzy. Ja nawet nie pamiętam momentu wyjazdu mamy do szpitala. Pamiętam tylko poranek, kiedy tata obudził mnie i brata, zabrał do swojego łóżka i powiedział, że mama zmarła. To też widzę jak przez mgłę.
– Czy czułaś kosmiczną samotność?
Tak, chociaż uratowały mnie relacje w naszej rodzinie. Ja byłam córeczką tatusia i z nim byłam bardziej związana, a mój brat był ukochanym synkiem mamy. Miał wtedy 13 lat i strasznie to przeżył. Nie spał przez kilka miesięcy, musiał zasypiać z babcią. W jego życiu pozostała do dziś wielka czarna dziura. Przez lata był zamknięty w sobie, wycofany. Mało rozmawiał ze mną i z tatą. Mnie było łatwiej, byłam też młodsza i mniej rozumiałam. Przeprowadzili się do nas dziadkowie i otoczyli ciepłem i opieką. Robili wszystko, żebyśmy jakoś przez to przeszli.
– Czujesz wciąż jej obecność?
Dziś nawet bardziej niż wtedy. Znajduję jej zdjęcia, szukam śladów. Ludzie mówią, że jesteśmy bardzo do siebie podobne.
– Kiedy umierają rodzice, kończy się czas dzieciństwa...
Dorosłam z dnia na dzień. Do dziś wyglądam na więcej lat niż mam. Pamiętam, że w szkole podstawowej byłam tą „dorosłą”. Nikt tego ode mnie nie wymagał, sama tak się mobilizowałam. Nie chciałam martwić taty. Miało to swoje negatywne skutki, bo jeśli przez całe liceum nie imprezuje się, to przychodzi czas, kiedy chce się zaszaleć. Większość moich znajomych wspomina okres szkoły średniej jako pasmo balang. Ja nie mam takich wspomnień. Kiedy przeniosłam się do szkoły teatralnej do Warszawy, próbowałam to sobie odbić.
– I odbiłaś to sobie?
Niestety, tak. Na rok rozstałam się z narzeczonym, który był ze mną od czwartej klasy liceum, bo przestraszyłam się, że to już na zawsze, że nikogo więcej nie poznam. A najzabawniejsze jest to, że i tak czułam, że wrócę do niego, bo był mi najbliższy na całym świecie. Posmakowałam trochę świata i wróciłam. Wiedziałam, że go po prostu strasznie kocham.
– Jak udało się Maćka przebić na początku przez Twoją „dorosłość”, zamknięcie, wycofanie?
On twierdzi, że najlepszym sposobem na kobietę jest oziębłość. Bo wtedy ona sama chce zdobyć mężczyznę. I tak było z nami. Poznaliśmy się w wakacje, Maciek studiował z moim bratem informatykę. Brat nas wyswatał. Widziałam, że on mu ufa, zatem i ja zaufałam.
– Zamieszkałaś w akademiku?
Nie i to kolejny kamyczek do ogródka „panny dorosłej”. Zamiast zamieszkać, jak większość ludzi, w akademiku i prowadzić od pierwszego roku życie towarzyskie, wynajęłam pokój u pani Anny Ciepielewskiej, aktorki. To spowodowało, że rzadko bywałam na imprezach. I nie dlatego, że ona mnie pilnowała czy tata z „macoszką” mi to sugerowali, ale sama sobie taki reżim narzuciłam.
– Myślisz, że rozstałaś się, bo był w Tobie wyniesiony z dzieciństwa lęk, że jeśli jesteś z kimś bardzo blisko, to możesz go stracić i cierpieć?
Ostatnio kilka razy miałam takie myśli. To, co mi zostało z dzieciństwa, to paniczny lęk przed samotnością. Nie umiem być sama, nie umiem sama zasypiać. Kiedy wyjeżdżam na zdjęcia poza miasto i muszę spać w hotelu, samotne wieczory przeżywam najbardziej. Wariuję, kiedy nie mogę się dodzwonić do Maćka, kiedy nie mogę się do niego przytulić. Jak powietrze jest mi potrzebna do życia świadomość, że jest ktoś, kto o mnie myśli i pamięta.
– Czy łatwo jest porozumieć się aktorce z informatykiem?
Maciek zna mnie jeszcze sprzed szkoły teatralnej. Był ze mną, kiedy zdawałam na studia, kiedy stawiałam pierwsze kroki w zawodzie. Przyzwyczaił się też do zmiennego czasu mojej pracy, zachwianego rytmu dnia. Czasem, kiedy mam mało pracy i siedzę w domu, zamęczam go i odciągam od zajęć, innym razem przez miesiąc nie mam czasu zjeść wspólnej kolacji. Faktycznie, nie zawsze rozumie, co kocham w tym zawodzie. Ostatnio przyszedł na próbę i powiedział ze śmiechem, że jest to najgłupszy zawód, jaki można sobie wyobrazić, bo przez kilka godzin siedzieliśmy i nic – jego zdaniem – nie robiliśmy.
– Ty lubisz jego świat?
Zawodowy? Szczerze mówiąc średnio mnie interesują komputery. Raczej je psuję. Nie wiem, czemu zawsze się przy mnie zawieszają. Ale znam wielu informatyków – Maćka, mojego brata, ich przyjaciół... To niezwykli ludzie. Pozornie pochłonięci milionami cyfr, a pod spodem zazwyczaj bardzo fajni, często niezwykle wrażliwi i ciepli...
– Ty też dużo pracujesz. Cyklicznie w „Złotopolskich”, na scenie Teatru Dramatycznego, gościnnie w Syrenie, Prezentacjach, Ateneum i Studio Buffo. Można Cię oglądać w serialu „Odwróceni” w TVN i za chwilę w „Tajemnicy twierdzy szyfrów” w TVP1. Masz czas na normalne życie?
Ostatnio niewiele. Mój narzeczony chciałby mnie wyciągnąć w góry. Niedawno zaraziłam go pasją snowboardową, a teraz nie mogę z nim pojechać.
– Twoja postać ze „Złotopolskich” – policjantka Kalina Fatalska – jest jedną z najwyraźniejszych w polskich serialach. Na forach internetowych to właśnie Kalina wzbudza emocje, mężczyźni jej nie znoszą, choć doceniają urodę, kobiety popierają mocny charakter...
Bałam się tej roli, ponieważ reżyserzy z niechęcią patrzą na młodych aktorów grających w serialach. Często nie zapraszają na castingi. Mówi się, że tacy aktorzy są aktorami drugiej kategorii. A to jest błędem, bo serial daje gigantyczne doświadczenie. Na szczęście nie gram postaci wiodącej, ale na przykład mój kolega z roku, Marcin Bosak, był utożsamiany z Kamilem z „M jak miłość”. Ludzie wołali za nim „Kamil”. Dlatego rozumiem, że wycofał się z serialu. A Kalina... To kobieta, która nie wie, czego chce i igra z uczuciami swojego kolegi. Ale nie wierzę, że takim kobietom udaje się w życiu. Zawsze, grając tę postać, mam nadzieję, że jej obcesowość wynika z faktu, że jest pogubioną osobą. Że nie jest aż tak zła, na jaką wygląda. Muszę tak myśleć, bo inaczej nie rozumiałabym jej. Ja jestem kompletnie inna. Ciepła, otwarta i naiwna.
– Wspomniałaś o drugiej żonie Twojego taty. Słodko nazwałaś ją „macoszką”. Czy ona przejęła rolę mamy? Uczyła Cię kobiecości?
Tata ożenił się z „macoszką”, czyli Teresą, kiedy byłam w liceum, choć poznali się pod koniec mojej podstawówki. To małżeństwo rozpadło się po pięciu latach. Ale wciąż mam z nią kontakt, bo bardzo się cenimy. To ona ukształtowała mój światopogląd. Pokazała mi, jak ważny jest dom. Bardzo o nas dbała, o ciepło rodzinne, wspólne obiady, wakacje, rozmowy. Zakodowała mi, że bez względu na cel, jaki sobie przyjmiemy w życiu, nie wolno nikogo po drodze krzywdzić. Teraz nasza rodzina się rozpierzchła – tata mieszka ze swoją ukochaną Gabrysią w Pszczynie i przeżywa naprawdę piękną, wielką miłość, brat w Belgii, siostra w Krakowie, ja w Warszawie, a „macoszka” w Bieszczadach – wciąż dbamy o kontakty. Myślę, że wielki w tym jej udział.
– Miała też wpływ na wybór studiów?
Nie namawiała mnie, ale kiedy miałam dylemat, czy zdawać na architekturę, czy na Akademię Teatralną, powiedziała, żebym kierowała się sercem. Miałam problem, bo rodzice wyłożyli dużo pieniędzy, żebym się przygotowała do architektury.
– Potem, już na Akademii, nie miałaś wątpliwości, czy dobrze wybrałaś?
Miałam. Nawet fantazjowałam, że jeśli nie uda mi się w tym zawodzie, to po Akademii zrobię jeszcze architekturę. Zresztą do dziś mnie to interesuje. Przyglądam się kamienicom, oceniam w głowie elewacje. To mi zostało. Ale wiem, że dobrze wybrałam. Mimo ogromnej konkurencji na rynku, udało mi się dostać angaż w teatrze, jeszcze na studiach zaczęłam dostawać pierwsze role.
– Twój rok z Akademii Teatralnej miał głośne wejście na rynek. Ty, Marcin Bosak, Karolina Gruszka. Lepiej kończyć Akademię w Warszawie niż inne szkoły aktorskie w Polsce?
O tyle tylko lepiej, że my jesteśmy „blisko żłoba”, czyli mieszkamy w mieście, w którym powstają filmy, seriale, teatry telewizji. Tu jest Chełmska, tu jest Telewizja Publiczna i tu jest ITI. Regionalne ośrodki, może poza Wrocławiem, praktycznie już nie produkują. Oczywiście nam, studiującym w Warszawie, łatwiej było dojechać na casting czy iść na kawę z reżyserem pomiędzy zajęciami. Ale to nie wystarczy, by zrobić karierę. Najlepszym przykładem jest Paweł Małaszyński, który kończył wrocławską szkołę teatralną, a teraz jest megagwiazdą.
– Maciek recenzuje Twoje role?
Jasne, jest w tym świetny, bo potrafi być niezwykle, boleśnie szczery. Zna moje aktorskie nawyki – te dobre i te złe. Wie, kiedy wypadam gorzej, wie, kiedy kłamię. Ale ufam mu i wiem, że chce dla mnie dobrze. Cieszę się, że potrafi mi to wprost powiedzieć. Mogę się poprawić.
– Jesteś typem perfekcjonistki, dobrej uczennicy?
Staram się. Nie zdarza się, abym była nieprzygotowana. Zawsze uczę się tekstu. Nie chcę narażać ludzi na kłopoty i męczące powtarzanie ujęć tylko dlatego, że nie przyłożyłam się do pracy.
– Generalnie chyba nie chcesz nikomu przysparzać kłopotów i zmartwień? Tacie, narzeczonemu, kolegom z pracy?
Taka jestem. Wiem, że to straszne. Bo często nie daję sobie prawa do pomyłek. Zawsze jestem taka grzeczna i ułożona, a w aktorstwie trzeba czasem tupnąć nogą i pokazać pazury. Trochę się tego uczę, ale jeszcze daleka droga przede mną. Wiem jednak, że nigdy nie będę duszą towarzystwa, jak na przykład Borys Szyc. Ale staram się przełamywać swój wstyd. Mój Maciek bardzo mnie w tym wspiera.
– Chcesz, żeby został Twoim mężem?
Tak. Rok temu zaręczyliśmy się. Myślimy o powiększeniu rodziny w przyszłości. Tak, weźmiemy ślub, choć jeszcze nie wiemy, kiedy. Ale czy to coś zmieni? Jesteśmy ze sobą ponad siedem lat. Maciek naprawdę mnie oswoił. Jak Mały Książę liska. Trochę mu to zajęło. Ale teraz jestem jego.
Rozmawiała
AGNIESZKA PROKOPOWICZ