Andrzej Seweryn
Robert Wolański
Wywiady Piotra Najsztuba

Andrzej Seweryn: "Umiem przeżyć klęskę"

Co chciałby po sobie zostawić? Andrzeja Seweryna pyta Piotr Najsztub.

– Pan musi się czuć jak jakiś odkopany artefakt, świadectwo dawnej epoki, z tym swoim wyśrubowanym etosem pracy aktora…
Andrzej Seweryn:
Ja mam poczucie nowoczesności i spokoju!

– Pan opowiada o aktorstwie tak, jak się mówiło w latach 80., może 70. i w tym sensie mówię, że jest Pan trochę taki „odkopany”.
Andrzej Seweryn:
Nie sądzi pan, że to ci, którzy uważają, że jestem „odkopany”, są „zakopani” i tak naprawdę to ich trzeba odkopać?

– Nie ma Pan poczucia, że młodzi aktorzy czego innego chcą, inaczej sobie wyobrażają ten zawód?
Andrzej Seweryn:
Ale to tak zawsze było! Pamiętam koleżankę, która mówiła w szkole teatralnej w latach 60.: „Idę do tego zawodu po to, żeby zarabiać pieniądze, nic więcej mnie nie interesuje.  Dziś, kiedy mam do czynienia z młodymi aktorami, z którymi pracuję w Teatrze Polskim, to nie mam poczucia, że to, co pan mówi, jest absolutną prawdą obowiązującą wszystkich młodych aktorów polskich. To są ludzie, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, w jakim świecie żyją, i dokonują wyborów bardzo interesujących, niekoniecznie „donikąd”. Po prostu są aktorzy, dla których teatr jest rzeczą świętą. I koniec kropka.

– Ale epoka świetności teatru, kiedy wywierał wpływ na rzeczywistość społeczną, minęła.
Andrzej Seweryn:
Bezpośredni wpływ tak. W dużej mierze zastąpiły go wolne środki masowego przekazu. Ale czy wolne? A teatr to była zawsze sztuka elitarna! Dzisiaj tym bardziej, w związku z tym, co się dzieje poza nim. W systemie, w którym brakowało demokracji, oczywiście znaczenie teatru było większe. I faktem jest, że bojkot telewizji czy radia dokonany przez aktorów polskich w latach stanu wojennego odbił się echem, choć co zabawne, to nie praca, ale jej odmowa miała ogromne znaczenie społeczne. Dziś teatr jest znowu tym, czym zawsze był, miejscem spotkania żywych ludzi i opowiadania najróżniejszych historii. Człowiek tego potrzebuje od tysięcy lat.

– A czy wyobraża Pan sobie sytuację nieco analogiczną, że tak jak w latach 80. był bojkot radia i telewizji państwowej z powodów politycznych, tak dzisiaj mógłby się odbyć bojkot radia i telewizji z powodu niezgody na uczestniczenie w fałszywym i tandetnym świecie rozrywki? 
Andrzej Seweryn:
Nie wyobrażam sobie, bo jestem realistą, natomiast wyobrażam sobie, bo jestem też marzycielem, że gdyby tak na godzinę to wyłączyć, to coś mogłoby się zmienić. Czy można dzisiaj bojkotować radio i telewizję…

– ...jako rzeczy, które na przykład trują.
Andrzej Seweryn:
Teatr Polskiego Radia nie truje. Telewizor jest meblem, a jak słucham radia, to nie mam poczucia, że jestem w kontakcie z meblem. Każdy z nas ma prawo do swojego prywatnego bojkotu i tyle. To wszystko jest bardziej perfidne… Czy pan zwrócił uwagę, że dzisiaj, jak się wysyła e-mail, to jest się przekonanym, że on dotarł, został przeczytany i obowiązuje odpowiedź? Ten rodzaj bezosobowego kontaktu bardzo mnie porusza, przestałem już używać sekretarki w moich komórkach, bo uważam, że to jest bardzo męczące. A kontakty mam, tak jak miałem.

– A posługuje się Pan SMS-ami?
Andrzej Seweryn:
Tak, e-mailami też. Chociaż te e-maile, które gdzieś idą, a następnego dnia czytam: „Dlaczego pan mi nie odpisał?”, czyli taki obowiązek siedzenia trzy godziny dziennie przy tym przedmiocie – komputerze, to jest dla mnie przerażające.

– A jeżeli ludzie będą chcieli oglądać teatr tylko przy użyciu takich przedmiotów, mebli online?
Andrzej Seweryn:
To niemożliwe, teatr jest związany z naturą człowieka, z jego historią, realizuje jego potrzebę rozmowy z innym człowiekiem, dlatego nie zniknie i nie przejdzie na „online”. To jest tak, jak ze święconkami. Myśli pan, że święconki będą „online”?

– Oczywiście.
Andrzej Seweryn:
Jakiż pan naiwny…

– Nie, jestem tylko katastrofistą.
Andrzej Seweryn:
Proszę pana, a zapach kiełbasy?

– Będzie przystawką do komputera wydzielającą odpowiednie zapachy. To, że został Pan dyrektorem teatru, to jest jakieś zwieńczenie, ostateczne męskie wyzwanie?
Andrzej Seweryn:
A skąd! Kiedyś mi mówiono: „Idziesz do Komedii Francuskiej, to już jest koniec”. Nie koniec czy zwieńczenie, to droga.

– A jest jakieś marzenie, którego realizację uznałby Pan za zwieńczenie życia?
Andrzej Seweryn:
W życiu prywatnym myślę tak o moich dzieciach. Zrealizowanie przez nie ich celów na pewno byłoby uwieńczeniem mojego życia.

– To dosyć banalne.
Andrzej Seweryn:
Rzadko bywam oryginalny.

– Czasami w człowieku jest taka chęć – pójdźmy w kolejny banał – żeby coś po nim zostało materialnego. A jak z tym u Pana?
Andrzej Seweryn:
Albo powie pan, że banał, albo że kłamię, ale nie mam takiego poczucia, że chciałbym zostawić coś materialnego. Nie jestem malarzem, pracuję w sztuce ulotnej.

– Jakiś ekscentryczny napis na nagrobku wymyślony zawczasu?
Andrzej Seweryn:
Na pytanie, co byś chciał usłyszeć od Boga w raju, odpowiadałem: „Starałeś się”. Więc może ten napis mógłby brzmieć: „Starał się chłopina”…

– Ma Pan dużo siwych włosów – zawsze chciałem mieć siwe, więc patrzę na to z zazdrością – ale czy starzenie się było dla Pana jako mężczyzny jakimś problemem?
Andrzej Seweryn:
Mówi pan w czasie przeszłym, to zabawne…

– To brak ogłady.
Andrzej Seweryn:
Powiem znowu banał: nie, to są rzeczy naturalne.

– A strach, że się kończy jakiś rodzaj mężczyzny w człowieku?
Andrzej Seweryn:
Na szczęście są w nas takie rodzaje mężczyzn, że bardzo dobrze, że się skończyły.

– Jakie?
Andrzej Seweryn:
Najprościej mówiąc – młodzieńcza głupota. I dalej w to nie wchodźmy.

– A co ze świadomością, że mężczyzna jest po to, żeby podbijać świat?
Andrzej Seweryn:
No to teraz pan posługuje się jakimiś banałami. „Mężczyzna jest po to, żeby podbijać”… Jakby to zdanie usłyszała pani Agnieszka Graff, toby się panu rzuciła do gardła.

– Jeśliby pomyślała, że wypowiadam swoje credo, to może, natomiast my sobie rozmawiamy i moje pytania mogą być też głupie.
Andrzej Seweryn:
Więc ja idę swoją drogą, zwyczajnie stają przede mną jakieś zadania i nie mam poczucia jakiegoś podbijania świata, szczególnie męskiego.

– Pan od zawsze wypełniony był obsesją pracy?
Andrzej Seweryn:
Praca była dla mnie zawsze ważna. Ojciec miał tutaj ogromne znaczenie, ale także drugi ojciec, czyli Jacek Kuroń, pewne myślenie o świecie, które mi Jacek i przyjaciele wokół niego skupieni przekazali.

– Być może to Pana uchroniło od typowo męskich, szczególnie w zawodzie aktora, banalnych podbojów, banalnej megalomanii?
Andrzej Seweryn:
Nie róbmy ze mnie jakiegoś niewiniątka.

– Bywał Pan okrutny?
Andrzej Seweryn:
Myślę, że się zdarzało.

– Wobec kogo?
Andrzej Seweryn:
Zdarzało się...

– Okrutnym można być, jeśli się nie jest tyranem, chyba wyłącznie wobec ludzi bliskich?
Andrzej Seweryn:
Tak. A w mojej pracy to nie przypuszczam. Kiedyś w Paryżu przeżyłem taki kryzys studentki, która nagle zaczęła wrzeszczeć, uzasadniając to tym, że jej zdaniem stwarzałem jakieś niezwykłe napięcie na zajęciach. To był jedyny wypadek w ciągu kilkunastu lat mojej pracy pedagogicznej.

– To mało. Jak się Panu do tego dojrzewało?
Andrzej Seweryn:
Krok po kroku, w sposób niedostrzegalny. Dojrzewanie to na przykład fakt, że któregoś dnia wychodzę z więzienia i mówię: „Teraz coś zrozumiałem” albo „Teraz już mnie nie zrobią w konia”, albo że nauczyłem się języka, albo narodziny dzieci... Dojrzewanie to moje biedne dzieciństwo, rzeczywiście mieliśmy biedę, dramaty rodzinne, kiedy byłem dzieckiem, kontakt z kręgiem walterowskim Kuronia, kontakt z panią profesor Radziwiłł w szkole, warszawska szkoła teatralna, kontakt z profesorami Wyrzykowskim, Tomaszewską, Wiercińską, 68 rok, w międzyczasie stały kontakt z byłymi walterowcami, którzy zaczynają działać w opozycji, z KOR, mój protest ulotkowy przeciw interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, pobyt w więzieniu, praca w zawodzie, w kinie, kontakty z Wajdą, z Agnieszką Holland czy Kijowskim, film „Kung-fu”…

– Przerwę Panu na chwilę. Czy do dzisiaj Pan sobie wyrzuca, jak czytałem, że nie podpisał Pan w latach 70. listu-protestu przeciw zmianom w konstytucji?
Andrzej Seweryn:
Tak. Ale wtedy były różne kalkulacje… Później zresztą oglądałem moje materiały z IPN i okazało się, że zrobiłem bardzo dużo rzeczy, z których jestem dumny, a o których w ogóle zapomniałem.

– Czytał Pan teczkę z wypiekami na twarzy?
Andrzej Seweryn:
Nie.

– Czegoś nowego się Pan z niej dowiedział?
Andrzej Seweryn:
Teraz już wiem dokładnie, kto na mnie donosił.

– Boli?
Andrzej Seweryn:
Zasmuca. Łatwiej się zresztą to czyta z pozycji nieprzegranego, z dystansem i spokojem.

– I dojrzewającego…
Andrzej Seweryn:
Więc droga dojrzewania trwa: propozycja Andrzeja Wajdy, wyjeżdżam do Francji i tutaj przeżywam pewien szok cywilizacyjny, uczę się języka, gram po francusku, potem po angielsku, odkrywam zupełnie inne obszary umysłowe, artystyczne, ale jestem uparcie w kontakcie z krajem. Ciągle mówię w języku polskim, po 81 roku współpracuję z podziemiem, wreszcie przyjeżdżam w 89, żeby zagrać „Ryszarda III” w Teatrze Telewizji w reżyserii Feliksa Falka. Przychodzi wolność, moje rozdarcie staje się coraz większe, bo oczywiście najwygodniej było wtedy, kiedy tu był stan wojenny, a ja byłem tam jako – nie wiem – rodzaj „ambasadora kultury”. Wszystko było jasne, do Polski nie mogę pojechać, we Francji pracuję, a tu przyszła wolność… I się wszystko skomplikowało, bo wolność komplikuje.

– Nieszczęsny dar wolności – jak pisał ksiądz Tischner.
Andrzej Seweryn:
Tak, bo jak nam było prosto w Polsce Ludowej, wszystko było jasne, jak myśmy się wszyscy wtedy rozumieli! Jeden wróg, kryteria jasne. A dzisiaj? Dzisiaj trzeba się wziąć do roboty. I to rozdarcie między Francję a Polskę stawało się coraz bardziej dramatyczne. I przedarło się troszkę w kierunku Polski. Więc nie tyle dojrzewałem, ile przebyłem jakąś drogę, przeżyłem coś, coś ciekawego się ze mną stało.

– Mógł Pan się wykoleić?
Andrzej Seweryn:
Mówi pan o alkoholu?

– Na przykład.
Andrzej Seweryn:
Chyba nie – ze strachu. Mam jakieś instynkty samozachowawcze. Co znaczy wykolejenie? To zaprzedanie się złu albo szaleństwo z kobietami lub mężczyznami w tle, alkohol, narkotyki, jakaś straszna zdrada przyjaciół...

– I jeszcze – w Pana przypadku – odpuszczenie sobie zawodu, granie byle czego, niedobijanie się do czegoś bardziej wartościowego, to też byłoby wykolejenie.
Andrzej Seweryn:
Mam nadzieję, że nic takiego się nie stało. Ostatnio natomiast ludzie często mi mówią, że ja za dużo pracuję, że to nie ma sensu, że w ogóle „a po co ci to”, a ja im daję wtedy spis tego, co robię, i mówię – dlaczego tego miałbym nie robić, tego i tego?

– A miał Pan taki moment, tam będąc, żeby zerwać kontakty z Polską i stać się tamtejszym gwiazdorem w dobrym tego słowa znaczeniu, przejść bardziej do filmu, spróbować sił w Ameryce?
Andrzej Seweryn:
To nigdy nie zależało tylko ode mnie. W Ameryce próbowałem, byłem o krok, żeby zagrać Schindlera, zrobiłem, co należało, ale tak się nie stało. Jeśli chodzi o Francję, to tam zagrałem w bardzo wielu filmach, miałem dobrego agenta, ale nie zawsze mnie chciano. Do dziś jednak gram w kinie francuskim. Skończyłem właśnie film z Alainem Resnaisem, mam w planie następny bardzo dobry film...

– Bycie aktorem coś niszczy w człowieku czy raczej buduje?
Andrzej Seweryn:
Jeśli chodzi o aspekt duchowy, intelektualny, to jestem przekonany, że na pewno nie obniżyło to mojego poziomu w porównaniu z tym, kim byłem, zanim zostałem aktorem.

– A jaka jest Pana główna słabość?
Andrzej Seweryn:
Fakt, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.

– A jak by Pan odpowiedział na pytanie, co Pan robi najlepiej.
Andrzej Seweryn:
Uśmiecham się. Mówią mi też, że nieźle umiem mówić wiersze.

– Ale to „mówią”. Pan sam jak uważa?
Andrzej Seweryn:
Uważam, że najlepiej robię notatki, takich notatek w kalendarzu nie robi nikt, nikt na świecie. Proszę, niech pan popatrzy.

– Gęsto jest, rzeczywiście. A czemu Pan zaczernia to, co już było?
Andrzej Seweryn:
Po pierwsze, żeby nie zanieczyszczały obrazu, bo jak już rzeczy są załatwione, to je skreślam. A po drugie, to mi zostało po pierwszym aresztowaniu, wtedy mój kalendarzyk dostał się do rąk naszych „przyjaciół” i oni zaczęli coś tam oglądać, czytać, więc jak już mnie wypuścili, to w następnym kalendarzyku zaczerniałem wszystko byłe, żeby jak najmniej wiedzieli.

– Zdarza się Panu przy okazji premiery poczucie klęski?
Andrzej Seweryn:
Tak.

– Co wtedy się z Panem dzieje?
Andrzej Seweryn:
Nic, mam wystarczającą skorupę, zbroję, żeby to po prostu przeżyć.

– Wcześniej były płacze?
Andrzej Seweryn:
Nie. Pamiętam, brałem kiedyś udział w przedstawieniu, po którym nie było oklasków, ale przeżyłem i to.

– W takim momencie chce się wszystko jeszcze raz zagrać od początku, żeby jednak wywołać w ludziach jakiś efekt, czy raczej szybko uciekać do domu?
Andrzej Seweryn:
Uciekać, pamiętam, że uciekałem.

– Stany euforii na spektaklu się Panu przytrafiają?
Andrzej Seweryn:
Rzadko, ale zdarzają się. Wtedy czas, te wszystkie wcześniejsze uzgodnienia z prób, że tu ma być taka pauza, a tu taka, one wszystkie znikają i jest się w innym, swoim czasie. Pauzuję wtedy, kiedy chcę, a więc gram, jak chcę, oczywiście nie burząc konstrukcji. To jest więcej niż radość. W tym jest również pewne poczucie władzy, to ja decyduję, jak grać – tak albo tak. To moje doświadczenie z monodramem „Wyobraźcie sobie” Szekspira, który gram od czasu do czasu w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Wtedy obserwuję u siebie coś nieprzewidywalnego. Czyli czas i niespodzianka.

– Po wszystkim pojawia się żal, że się skończyło? Głód euforii?
Andrzej Seweryn:
Nie, nigdy. Kiedyś miałem coś innego, że jak na przykład reżyser po spektaklu mówił: „świetnie, świetnie”, to ja się wtedy martwiłem o to, jak to zagrać jutro. Była taka historia, którą opowiadano o Laurensie Olivierze, że po przedstawieniu słyszy same wielkie pochwały, a on na to zmartwiony odpowiada: „Dobrze, ale co jutro, co jutro?”.Ja już jestem wystarczającym cynikiem, żeby w ogóle o tym nie myśleć.

– Miał Pan jakieś przygody z narkotykami?
Andrzej Seweryn:
Nigdy i to jest właśnie zabawne.

– Pytam o narkotyki, bo chciałem poszukać takiego momentu, w którym oprócz sceny mógł Pan uzyskać ten rodzaj zaniku czasu i panowanie nad czasem...
Andrzej Seweryn:
Jedyne narkotyki to wódeczka w Ścieku na Trębackiej.

– Czyli jest Pan skazany, jeśli chodzi o przekraczanie samego siebie, na talent...
Andrzej Seweryn:
Mam nadzieję, że nie tylko na mój...

Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Robert Wolański
Stylizacja Maciej Spadło
Asystentka Karolina Szopińska
Charakteryzacja Łukasz Pycior/D’Vision Art
Rekwizyty Anna Tyślerowicz
Produkcja Sara Marcysiak

Tak dziś wygląda córka Agaty Mróz. Liliana Olszewska ma już 15 lat

Newsy
Andrzej Seweryn i Maria Seweryn - Po raz pierwszy o sobie, miłości i o tym, co znaczy być rodziną
Andrzej i Maria Seweryn nigdy nie spędzili ze sobą tyle czasu, co teraz. Może dlatego pracę nad spektaklem „Dowód” traktują jak przygodę życia. Ich prywatny dowód na więzy krwi.

Ojciec i córka, których dzielą kilometry, którzy nie pogubili się w rodzinnych zawieruchach, a wspólny język znaleźli we wspólnej pasji – aktorstwie. Po raz pierwszy opowiadają o sobie, miłości i o tym, co znaczy być rodziną. – Czy pracując razem, traktujecie się wzajemnie jak zupełnie obcy ludzie? Andrzej Seweryn: Dla mnie na scenie Marysia jest po prostu aktorką. Patrzę na nią tak samo jak na innych aktorów. Mamy już za sobą podobne doświadczenie, pracowaliśmy razem, gdy przygotowywałem dla Teatru Telewizji „Obłudnika” Moliera. Maria Seweryn: Głównie myślimy wtedy o pracy, a nie o naszych rodzinnych relacjach. – Nie jest Pan wobec Marysi bardziej krytyczny niż wobec innych aktorów? Andrzej Seweryn: Marysia nie jest przedmiotem moich ambicji, w imię których miałbym ją musztrować. Jestem pełen podziwu dla jej drogi zawodowej i zawsze jej kibicowałem. Maria Seweryn: Zanim zaczęliśmy próby, tata powiedział, żebyśmy się umówili na jedno: nikomu niczego nie udowadniamy, nie robimy żadnych rewolucji. Myślimy tylko o przedstawieniu, które jest dla nas najważniejsze. Oczywiście więzów krwi nie da się pominąć – one istnieją i dlatego nasza wspólna praca jest sytuacją wyjątkową. Andrzej Seweryn: Po zastanowieniu znalazłem jednak różnicę. Nie zdarza mi się podczas pracy z innymi aktorkami mówić do nich: „Córeczko”. A do mojej córki tak mówię. I ona też zwraca się do mnie: „Tato”. – Nie rozpiera Pana duma – proszę, to moje dziecko, krew z mojej krwi? Andrzej Seweryn: Widziałem kiedyś Marysię w „Fedrze” w Teatrze Powszechnym. Jej pojawienie się na scenie porównywałbym z pojawieniem się jej kiedyś na lotnisku w Paryżu, gdy z daleka zobaczyłem ją...

Robert Kozyra
Marlena Bielińska
Newsy
Robert Kozyra: "Uciekłem z więzienia"
W niezwykle szczerej rozmowie zdradza, ile lat nie spał, jak uniknął paraliżu i dlaczego wciąż czeka na miłość…

– Mówią do Pana „misiu”? Robert Kozyra: Nie. Dlaczego? – Wszyscy spodziewali się krwiożerczego prezesa na fotelu jurora „Mam talent!”. A siadł tam słodki misio przytulanka. Robert Kozyra: Chce pan być złośliwy czy oryginalny? Nie ma sensu, żebym kogoś łoił publicznie tylko dla taniego efektu. Gdy mi się coś podoba, po prostu to mówię. A jeśli chce pan się przekonać, jaki mogę być ostry, niech się pan zgłosi do „Mam talent!”. Nie jestem ani misiem przytulanką, ani facetem, który biega po Warszawie z siekierą. To media doprawiły mi gębę. A mnie szkoda czasu, by z nią walczyć. Zamiast przejmować się tym, co kto o mnie mówi, wolę się dobrze bawić. – Tańcząc na rurze? Prezesie, to nie wypada! Robert Kozyra: Bez przesady. Jest pan zbyt konserwatywny. To jest show. Robiłem w życiu zabawniejsze rzeczy. Poza tym nie uważam, bym w ten sposób nadwyrężał swój wizerunek. Odwiedziłem niedawno jedną z najlepszych kancelarii w Warszawie. Adwokat, którego znam ponad 15 lat, po raz pierwszy nie rozmawiał ze mną tylko o biznesie. Ożywił się, mówiąc: „Oglądaliśmy z żoną, jak pan tańczył na rurze. To było świetne!”. 30-sekundowy numer na rurze bardziej go poruszył niż kontrakt z CNN-em, przy wynegocjowaniu którego mi pomagał. Ludzie mnie ciągle zaskakują. – Pan potrzebuje być w centrum uwagi? Robert Kozyra: Niespecjalnie. – I dlatego poszedł Pan do programu z wielomilionową widownią? Robert Kozyra: Nie. Chcę po prostu fajnie żyć. Program jest hitem TVN-u i udział w nim sprawia mi dużą przyjemność. – A w tym fajnym życiu chce Pan być celebrytą? Robert Kozyra: Broń Boże! To nie dla mnie. –...

Jerzy Radziwiłowicz
Tomek Kordek/Viva!
Newsy
Jerzy Radziwiłowicz: "Ja dziadka mam grać?!"
O próżności, zazdrości i starzeniu się rozmawia Piotr Najsztub

- Jest Pan chyba jednym z ostatnich tak strasznie poważnych aktorów. Dlaczego „strasznie poważnych”? – Rozmawia Pan tylko o rolach, o reżyserach, historii, a o sobie nie. W tę nowoczesność nie chce Pan wejść. Na czym ona polega? – Na sprzedawaniu siebie. Na eksponowaniu „ja”. Ale ja sprzedaję siebie, wychodzę na scenę przed ludzi za pieniądze. – Jako aktor, ale jaki jest człowiek Radziwiłowicz? Nie musimy się wszyscy temu poddawać i mnie nie interesuje dzielenie się rzeczami, które są wyłącznie moje. – Bo jest Pan ponurakiem? Tak siebie nie widzę. Jestem normalny, w miarę. A pan jaki jest? – … Długo czekam na odpowiedź. Pan nie wie. – Jestem ironicznie wycofany. To znaczy? – Staram się nie podpadać pod żadną kategorię. Więc może dobre byłoby określenie, że coś nas łączy. – Podrążmy podobieństwa. Wstyd jest mi obcy. A Pan się czegoś wstydzi aktorsko? Zdarzyło się parę słabych spektakli, ale musiały się zdarzyć, skoro tyle lat je robię. – I jak jest po słabym spektaklu? Pojawia się nieprzyjemne poczucie, że trzeba będzie to jednak przed widzami jeszcze parę razy wykonać. – Tak samo źle? Jak spektakl jest słaby, to już się z nim nic więcej nie da zrobić. Wtedy czekam, aż spektakl wreszcie zejdzie z afisza. – W filmie też się to Panu zdarzyło? Film polega na tym, że już pana tam nie ma, widzowie może ze wstrętem patrzą na ekran, ale pan jest gdzie indziej. Ale nie pamiętam takiego filmu, który bym ze wstrętem wspominał. – Pan na siebie do kina chodzi? Tak, oglądam to, co robię, to dosyć normalne, że się ogląda własną pracę, żeby zobaczyć… – Nie ma takiego skurczu...

Nasze akcje
Douglas
Styl życia
Największa perfumeria Douglas to miejsce inne niż wszystkie
Współpraca reklamowa
wernisaż-12.-kalendarza-artystycznego-gedeon-richter
Newsy
Kobiety i astrologia inspiracją dla polskich artystów. Przedstawiamy 12. edycję Kalendarza Artystycznego
Współpraca reklamowa
Gwiazdy
Newsy
Chcesz dobrze czuć się we własnej skórze tak, jak największe gwiazdy? Działaj metodą małych kroków!
Współpraca reklamowa
Skuteczny trening bez wysiłku? Teraz to możliwe!
Newsy
Skuteczny trening to nie tylko siłownia!
Współpraca reklamowa
Nowości
PartyExtra
Małgorzata Rozenek-Majdan uśmiechnięta
Newsy
Małgorzata Rozenek-Majdan
BZ
Julia Wieniawa w neonowej sukience na lato
Newsy
Julia Wieniawa
BZ
Katarzyna Cichopek na 59 Festiwalu w Opolu
Newsy
Katarzyna Cichopek
BZ
Klaudia El Dursi na plaży
TV-Show
Hotel Paradise
BZ
Ślub od pierwszego wejrzenia x-news
TV-Show
Ślub od pierwszego wejrzenia
BZ
Versace wiosna-lato 2022
Fleszstyle
Trendy w koloryzacji włosów na wiosnę i lato 2022. Te odcienie robią mocne wrażenie
Marcelina Zielnik
Gorący trend: Dopamine dressing
Fleszstyle
Dopamine dressing to najgorętszy trend sezonu. Obłędną koszulę w stylu Małgorzaty Rozenek-Majdan kupisz w Sinsay za 39,99
Anna Kusiak
Klaudia Halejcio w najmodniejszych spodniach tego lata. Niemal identyczne kupisz w Sinsay za 35 zł
Newsy
Klaudia Halejcio w najmodniejszych spodniach tego lata. Podobne kupisz w Sinsay za 35 zł
Urszula Jagłowska-Jędrejek
Anna Lewandowska w swetrze za ponad tysiąc złotych
Newsy
Anna Lewandowska w modnym swetrze ponad tysiąc złotych. W Sinsay kupisz podobny za 50 złotych!
Aleksandra Skwarczyńska-Bergiel
Moda uliczna wiosna-lato 2022
Fleszstyle
Najmodniejsze buty na wiosenno-letni sezon. Te modele ma w szafie każda it-girl
Marcelina Zielnik