Reklama

– Chcielibyście czasem choć na chwilę stać się kobietami?
Andrzej Saramonowicz:
O nie!
Tomasz Konecki: Ja też zdecydowanie odmawiam.

Reklama

– Dlaczego?
Andrzej Saramonowicz:
Bo kobietom jest dużo trudniej w życiu niż mężczyznom. Po pierwsze, biologia ich nie oszczędza i wiem, że poród jest z pewnością wspaniałym metafizycznym przeżyciem, ale nie znam mężczyzny, który chciałby przez to przejść. Poza tym czas obchodzi się z kobietami o wiele mniej łagodnie niż z mężczyznami.
Tomasz Konecki: A ja kobietom zazdroszczę jednego: dużo większej wątroby. Wasz organizm o wiele szybciej trawi alkohol. Mniej cierpicie po hucznych imprezach.
Andrzej Saramonowicz: I podobno przeżywacie o wiele silniej orgazmy niż my. Pozornie to kuszące, ale i tak bym się nie zamienił. Nie chciałbym przeżyć nawet najcudowniejszego orgazmu, gdyby stał za tym jakiś samiec. Nie chcę, nie wyobrażam sobie i zdecydowanie odmawiam, żeby mnie kiedykolwiek dotykał jakiś facet!

– Nawet idealny?
Andrzej Saramonowicz:
Nawet.

– Dlaczego zatytułowaliście swój najnowszy film „Idealny facet dla mojej dziewczyny”? Przecież takie zjawisko w przyrodzie nie występuje.
Tomasz Konecki:
Ten tytuł to metafora. W filmie główną rolę gra Marcin Dorociński, który przez naczelną feministkę lesbijkę zostaje zaangażowany do występów w filmie porno. Główną rolę kobiecą gra dziewczyna tej feministki i on rzeczywiście okazuje się dla niej idealny i do filmu porno, i do życia.
Andrzej Saramonowicz: A ja bym się wcale nie zgodził z tym, że zjawisko idealnego mężczyzny nie występuje. Niby dlaczego nie? Kiedy zakochujemy się w innej osobie, staje się dla nas ideałem.

– Tylko że to zazwyczaj trwa krótko.
Andrzej Saramonowicz:
To bez znaczenia. Kiedyś pewien wybitny aktor powiedział mi: „To, że moje trzy małżeństwa nie przetrwały, nie znaczy wcale, że były nieudane”. To bardzo mądre zdanie. Są przecież związki, które trwają chwilę, ale całe życie się je wspomina, a są i takie, które trwają całe życie i nie da się o nich nic ciekawego powiedzieć.

– Wasze najgłośniejsze filmy dotyczą związków męsko-damskich. Przez ostatnie lata zaczęto Was nawet nazywać znawcami tematu. Czy Waszym zdaniem teraz trudniej jest stworzyć udany związek niż kilkanaście lat temu?
Andrzej Saramonowicz:
Wszystko – teraz i dawniej – zależy wyłącznie od szczęścia i wewnętrznej mądrości. Przecież żeby związek był udany, muszą być spełnione zaledwie dwa warunki: trzeba znaleźć właściwą osobę i samemu być właściwą osobą. A współczesne związki są mniej trwałe niż dawniej, dlatego że teraz panuje większe przyzwolenie na zmiany. Poza tym – ostatnio mi to przyszło do głowy – współcześnie łatwiej być singlem ze względu na istnienie takich komunikatorów jak Internet czy telefony komórkowe. Bo najważniejszą ludzką potrzebą jest obecność drugiego człowieka. A ta – jak się dobrze zastanowić – najczęściej objawia się w rozmowie, w wymianie poglądów lub choćby w możliwości opisania najbanalniejszych czynności i zdarzeń, których doświadczyliśmy oddzielnie i którymi z bliską osobą się chcemy podzielić. Dawniej – przed komórkami i Internetem – człowiek singiel był naprawdę sam. Teraz może mieszkać oddzielnie i dzielić się swoim życiem z ukochanym kilkanaście, kilkadziesiąt razy dziennie.

– To dlatego Waszym zdaniem nagle się okazało, że żyjemy w świecie singli?
Andrzej Saramonowicz:
Świat singli zaczął się w momencie, w którym kobiety postanowiły tak się zdefiniować. Mężczyźni byli singlami od zawsze. Dopiero kiedy kobiety doszły do wniosku, że to nie związek z mężczyzną je konstytuuje, ale własna, odrębna podmiotowość, ukuto pojęcie „singiel” jako styl życia.

– Jak myślicie, dlaczego kobiety też zaczęły tak żyć?
Tomasz Konecki:
Zmusiła ich do tego trochę dynamika życia. Same zaczęły robić kariery, zarabiać bardzo duże pieniądze. Na zakładanie rodziny często nie ma czasu. Nie zapominajmy bowiem, że to kobieta musi chodzić w ciąży, a potem urodzić dziecko i być z nim w domu choć przez pierwsze miesiące. To automatycznie na jakiś czas wyklucza ją z życia zawodowego. A jeśli osiągnięcie pozycji zawodowej wymagało od niej wielu wysiłków, tym bardziej jest jej trudno z takiej pozycji zrezygnować. To naturalne, że kobiety często się boją, że nawet jeśli na chwilę znikną z zawodu, potem będzie im już trudno wrócić na szczyt. Znam jednak mnóstwo pięknych i niezwykle wrażliwych kobiet, które zajmują wysokie stanowiska, świetnie się w pracy realizują, ale cierpią bardzo, bo w głębi duszy są samotne.

– Z tego, co mówicie, wynika, że bycie singlem to nie zawsze świadomy wybór, tylko raczej wymóg czasów.
Andrzej Saramonowicz:
Współczesne kobiety mają dużo więcej wolności niż ich poprzedniczki z minionych wieków. Ale za wolność – rozumianą jako niekończącą się możliwość wyboru – też się płaci wysoką cenę. Tą ceną jest na przykład samotność w chwili, w której akurat potrzeba u boku kogoś ci bliskiego.

– Zdarza się też tak, że nawet jeśli tworzą związek z mężczyzną, to same grają w nim pierwsze skrzypce. Dobrze się czujecie jako mężczyźni w świecie wyzwolonych kobiet?
Tomasz Konecki:
Pochodzę z rodziny, w której zawsze było równouprawnienie. Moja mama jest z zawodu chemikiem i praca zawsze była dla niej niezwykle ważna. Teraz mam córkę i syna. Razem z żoną staramy się wychowywać ich tak, aby świetnie radzili sobie we współczesnym świecie. Chciałbym, żeby moja Magda wyrosła na niezależną, świadomą siebie kobietę, która mężczyznę potrafi okręcić sobie wokół palca. Takim kobietom jest o wiele łatwiej. Zresztą takie też są bohaterki naszych filmów. Już skończyło się kino, w którym bohater męski grany przez Clarka Gable’a miał kobiecie zorganizować życie. Teraz często jest na odwrót. To kobiety opiekują się mężczyzną i to one dają mu poczucie bezpieczeństwa.
Andrzej Saramonowicz: Mnie taki stan rzeczy bardzo odpowiada. Mało tego, myślę, że mężczyźni, którzy narzekają na przedsiębiorczość kobiet, to odpad ewolucyjny, który powinien wyginąć. Przecież moment, kiedy kobiety wszystko biorą w swoje ręce, nam, mężczyznom, tylko ułatwia funkcjonowanie. Zawsze uważałem, że to kobiety powinny rządzić światem, i nadal podtrzymuję to zdanie.

– Zdarza się, że kobiety kontaktują się z Wami i poddają Wam pomysły na nowy film?
Andrzej Saramonowicz:
Mnie się tak, niestety, nie zdarzyło.
Tomasz Konecki: A mnie tak. Tylko że to było już wtedy, gdy Andrzej kończył pisać scenariusz do „Lejdis”. Umówiłem się na jakieś spotkanie i nagle znalazłem się w gronie siedmiu kobiet. Powiedziałem im, nad jakim filmem pracujemy, i wtedy nagle one, jedna przez drugą, zaczęły mi opowiadać o swoich kontaktach z mężczyznami. Byłem tym niesamowicie zdziwiony. To był chyba ich zły dzień, bo nie pozostawiły na nas suchej nitki. Wyśmiewały się z naszych zainteresowań, pasji, tego, jak przeżywamy różne wydarzenia w życiu. Dzięki tym rozmowom w „Lejdis” łatwiej pracowało mi się nad postacią Marka Dywanika granego przez Roberta Więckiewicza.

– Jak to się stało, że zaczęliście wspólnie robić filmy?
Tomasz Konecki:
Z zawodu jestem fizykiem, ale żona namówiła mnie, żebym spróbował swoich sił w telewizji. Zacząłem prowadzić program „Swojskie klimaty” i na telewizyjnych korytarzach poznałem Andrzeja. Był jedną z niewielu osób, które przypominały mi moje dawne środowisko. Od razu stał mi się bliski. Jego myślenie o kinie i wspólne marzenia o zrobieniu filmu doprowadziły do naszego pierwszego programu filmowego „Bez przebaczenia”. I potem już staliśmy się nierozłączni (śmiech).
Andrzej Saramonowicz: Dokładnie rzecz ujmując, „Bez przebaczenia” to był mój program, do którego zaprosiłem Tomka i operatora Tomka Madejskiego. A potem robiliśmy program „Pół serio”, w którym kręciliśmy scenki fabularne. Po dwóch, trzech programach wpadłem na pomysł, że należy te scenki połączyć w całość jako film fabularny. I namówiłem do tego obu Tomków. Pamiętam nawet, gdzie to było: w libańskiej knajpce Samira na tyłach zajezdni MPO. Często tam wówczas przesiadywaliśmy. Na początku obaj nie wierzyli, że to się uda, ale ja uparcie co miesiąc wymyślałem jakąś historyjkę, przekonując telewizję, że koniecznie trzeba ją nakręcić w ramach telewizyjnego programu kulturalnego. I udało się!
Tomasz Konecki: Pamiętam, że pierwszy pokaz „Pół serio” odbył się w Teatrze Rozmaitości i nawet specjalnie nie mieliśmy tremy, ale tak jest wtedy, gdy człowiek zabiera się do czegoś nowego, o czym nie ma do końca pojęcia. Teraz już nie jest nam tak łatwo.

– Jak to? Myślałam, że po takim sukcesie jak „Lejdis” jesteście pewni siebie i tego, co robicie.
Andrzej Saramonowicz:
Pewnie, że jesteśmy, ale też lepiej zdajemy sobie sprawę z zagrożeń. Czasami też się boję, żebyśmy nie przegrzali koniunktury i żeby ludzie się nie znudzili tandemem Konecki & Saramonowicz. Myślę, że po „Idealnym facecie dla mojej dziewczyny” powinniśmy pomyśleć o jakiejś zmianie.

– Boicie się krytyki?
Tomasz Konecki:
Nie. Krytyki się nie boimy, szczególnie takiej środowiskowej. Przestałem się tym przejmować po premierze „Testosteronu” w Krakowie. Pamiętam, że wtedy w kinie było mnóstwo wspaniałych krakowskich osobistości. Po filmie odebraliśmy tyle pochwał, że byłem najszczęśliwszy na świecie. A rano czytam jedną z gazet, w której krytyk obraża nas i naszą widownię i posądza o kompletny brak gustu. To był początek. Dalej już było tylko gorzej. I wtedy zrozumiałem, że nigdy przenigdy nie będę się już przejmował takimi recenzjami. Zresztą „Lejdis” miało dwa i pół miliona widzów. To wielki sukces. I to chyba jest najlepszy wyznacznik tego, jak to jest z tymi naszymi filmami.

– W najnowszej komedii nie pozostawiacie suchej nitki na feministkach. Jedną z postaci filmu jest też ksiądz, który wcale nie jest godnym podziwu kapłanem. Chcecie rozpętać burzę w mediach?
Tomasz Konecki:
Nie robimy filmów po to, żeby gorszyć. Nie mamy też nic do feministek. W tym filmie pokazujemy tylko ludzi, którzy dzięki szczytnym ideom sami chcą czerpać profity. Tego obaj nie pochwalamy i to chcieliśmy obśmiać.
Andrzej Saramonowicz: Przypomniała mi się teraz taka chińska anegdota. Pewien sędzia nie wiedział, jak trafić na trop mordercy. Miał kilku podejrzanych. Postanowił więc zamknąć ich na noc w ciemnej celi. Wychodząc, powiedział: „Jutro okaże się, który z was zabił. Na plecach winnego los wypisze napis »morderca«”. Rano wypuścił więźniów i rzeczywiście jeden z nich obudził się z hańbiącym napisem z tyłu. „Jak to możliwe?”, zapytał sędziego. On zaprowadził go z powrotem do celi i zapalił światło. Na ścianach pokoju kredą w kilku miejscach wypisany był wyraz „morderca”. „Wiedziałem, że ten, który będzie winny, ze strachu całą noc spędzi oparty o ścianę tak, żeby nikt nic nie mógł mu wypisać na plecach”, odpowiedział sędzia. I tak właśnie będzie z tymi, którzy tym filmem poczują się dotknięci.

– Ten film to także historia miłości od pierwszego wejrzenia. Czy Wy, mężczyźni, wypełnieni testosteronem, wierzycie w coś takiego?
Andrzej Saramonowicz:
My już jesteśmy na to za starzy. Takie rzeczy spotykają tylko nastolatków. Dojrzały mężczyzna może się zakochać, nawet na śmierć, ale rzadko już dzieje się to od pierwszego wejrzenia.

– Ale mówisz to ze smutkiem.
Andrzej Saramonowicz:
Jeśli za czymś tęsknię z wieku cielęcego, to za stanem, w którym każdy dzień jest odkrywaniem nowych lądów. Wtedy w życiu człowieka wszystko dzieje się po raz pierwszy. To jest piękne. Dziś mamy za dużą wiedzę na temat nas samych, innych ludzi, świata wokół, żeby tak łatwo się zachłysnąć. Poza tym nie zapominaj, że i ja, i Tomek jesteśmy od kilkunastu lat w stałych i szczęśliwych związkach. Niepotrzebne nam już zakochanie od pierwszego wejrzenia.
Tomasz Konecki: I do tego nasze żony potrafią nam świetnie zorganizować życie. Bo to one rządzą. Po tej rozmowie nie masz już chyba żadnych wątpliwości?
Andrzej Saramonowicz: Tomasz, mów za siebie. Moja żona mną nie rządzi. Tworzymy związek, który jest współkrólestwem.

Reklama

Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Piotr Porębski/METALUNA
Stylizacja Andrzej Sobolewski
Makijaż Agnieszka Jańczyk
Fryzury Sylwia Kiliś
Scenografia Piotr Czaja
Produkcja sesji Elżbieta Czaja
Współpraca Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama