Andrzej Piaseczny: Czemu unika "bywania" i o co ma żal do siebie?
Właśnie wydał płytę i wziął udział w sesji dla magazynu Viva!
Były czasy, w których miał niemal wszystko: pieniądze, sławę, bogate życie towarzyskie. Z biegiem czasu zaczął cenić inne wartości. Przeniósł się do domu w Kielcach, fanów zaprasza na herbatę... Ma tylko jeden kompleks i żal do siebie... O co?
– Rzadko bywasz w Warszawie, nie chodzą za Tobą paparazzi. Twoje życie jest gdzie indziej. To ucieczka?
Andrzej Piaseczny: Nie, na pewno nie ucieczka. Mieszkam w Górach Świętokrzyskich i to zawsze będzie mój dom, tam wracam. A w ogóle prowadzę życie "jedną nogą" w samochodzie, dlatego ten dom czasem ciężko jest umiejscowić. Pytasz o ucieczkę i to jest dobre pytanie, bo ludzie często myślą, że jeśli ktoś się nie pokazuje, to ucieka. A jeśli nie wydał płyty trzy lata z rzędu, to się skończył. A najpiękniej jest po prostu pozwalać sobie być.
– To znaczy?
Andrzej Piaseczny: Wstawać rano i patrzeć, że już jest wiosna. Oczywiście jak są koncerty, jeździmy i gramy. Natomiast kiedy wyjazdy kończą się, po prostu sobie żyję. Mam czas, żeby przeczytać książkę, pobiegać, pospotykać się ze znajomymi. Mam czas, żeby pojechać do dziadków kilka razy w tygodniu, przejść się po ogrodzie i zaplanować, że tu zrobię to, a tam to...
– I tak chodzisz jak Bogumił Niechcic i patrzysz, czy Ci ładnie rośnie?
Andrzej Piaseczny: Żebyś wiedziała, że właśnie to robię! Lubię tak. Dla mnie to naturalne.
– Tam u Ciebie, w Górach Świętokrzyskich, traktują Cię jak gwiazdę?
Andrzej Piaseczny: Rzeczywiście traktują mnie trochę inaczej. Kiedy zbudowałem dom, bywało, że ludzie przyjeżdżali go obejrzeć. Nie mam tam ani diamentów, ani złota, dom jest zwykły, drewniany, jak ktoś ciekawy, to proszę bardzo. Okoliczni mieszkańcy zawsze pokażą, gdzie mieszkam. Pamiętam, kiedyś wczesną wiosną w gumowcach i ciepłej kurtce szedłem ze znajomymi na spacer. Przejeżdżał samochód, zatrzymał się, otwiera się szybka i pani koło sześćdziesiątki pyta: "Tu w okolicy podobno jest dom »Piaska«?". Nie poznali mnie. "No jest". I pokazałem, gdzie. A potem pukałem się w głowę, dlaczego nie zaprosiłem ich na herbatę. Właśnie dlatego nie brakuje mi show-biznesu. Bo ja ten swój wymiar uśmiechniętej towarzyskości mam tutaj. Ludzie mają różne potrzeby. A ja mam takie. I powiedz mi, w czym bywanie miałoby być lepsze?
– Nie o to chodzi, że lepsze. Próbuję zderzyć Cię ze stereotypem gwiazdy.
Andrzej Piaseczny: Dobrze, podyskutujmy o tym. Bo mnie samego ciekawi, o co w tym chodzi?
– O ludzkie wyobrażenia. Jesteś osobą, która ma sławę, pieniądze, wszystko. I zamiast mieszkać w Konstancinie i rozbijać się fajnym samochodem po placu Zbawiciela, mieszkasz w domu pod Kielcami. Znaczy na pewno uciekasz. Ciekawe, od czego?
Andrzej Piaseczny: Prostota w życiu bywa ładna. Ale nie zawsze prostota skojarzeń. Wszystko musi wynikać z potrzeby charakteru. A ja kompletnie nie mam takiej potrzeby. To nie jest tak, że nie lubię czasem potańczyć. Ale lubię potańczyć w gronie moich przyjaciół.
– I przyjaciół masz tam, w górach?
Andrzej Piaseczny: W bardzo wielu miejscach, w różnych miastach, różnych krajach. Mam mnóstwo przyjaciół w Warszawie i w Kielcach.
– Twój dom to miejsce, które tętni życiem? Imprezy, spotkania...
Andrzej Piaseczny: Tak było. Teraz jest trochę spokojniej. Dzisiaj dom tętni życiem bardziej rodzinnym. Mama przyjeżdża na całe lato, siostra. Moja rodzina jest bardzo liczna. Co roku dokupuję krzesła. Przychodzi mi na myśl takie porównanie: traktuję to miejsce jak latarnię, a siebie jako latarnika. Jest całkiem spore grono ludzi, którzy wiedzą, w którym kierunku spojrzeć, żeby to światło dostrzec, i wiedzą, że ono niemal ciągle świeci.
– Kiedyś dużo opowiadałeś publicznie o swoich sprawach prywatnych. Żałujesz tamtych zwierzeń?
Andrzej Piaseczny: Pewnie żałuję kilku rzeczy, które powiedziałem, ale to nie jest żal, który odczuwam co dnia. Wiem już, że to było kompletnie niepotrzebne. To nie moje osobiste historie czynią ze mnie artystę.
– Wtedy myślałeś, że czynią? Że tego oczekują od Ciebie ludzie?
Andrzej Piaseczny: W ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Wydawało się płytę i ktoś przychodził do mnie i mówił: "Słuchaj, musimy zrobić okładkę, a na okładkę będzie możliwe tylko to i to". Dobra, robimy. Bez namysłu.
Rozmawiała: Katarzyna Sielicka