(Pierwszą część powieści przeczytasz tutaj)

Reklama

– Gdzie ona jest?! – Betty przedarła się przez pilnie strzeżoną przez policję bramę do domu Joanny i dopadła do funkcjonariusza, u którego zauważyła największą liczbę gwiazdek na mundurze. Przedstawiciel prawa obejrzał ją z zaciekawieniem.
– A kim pani jest, jeśli można wiedzieć, i jakim sposobem się pani tu dostała? – zapytał.
W tym momencie do obojga dobiegło dwóch mocno zziajanych szeregowców.
– Niech panią szlag trafi, chyba mam zawał… – wysapał jeden z trudem.
– Dowód osobisty… poproszę… – dodał z nie mniejszym wysiłkiem drugi.

Ich przełożony „obciął” ich zdumionym wzrokiem, następnie spojrzał pytająco na Betty. Ta wzruszyła obojętnie ramionami.
– Nie chcieli mnie wpuścić! – wyjaśniła. – To idiotyczne. Tak jakbym była jakimś bandytą. Więc powiedziałam im, że byłam tu już tysiąc razy i trafię bez ich pomocy. Nie wiem, po co było mnie gonić! Nikt ich nie zmuszał! A poza tym, pogratulować kondycji. Gdyby ktoś mnie napadł na ulicy, to ci dwaj dostaliby ataku serca, zanim dobiegliby na ratunek. To straszne. Czy nie robią im szkoleń? Nie muszą biegać, pływać, chodzić na siłownię?
W oczach zziajanych funkcjonariuszy pojawiła się rozpacz. Ich szef z trudem pohamował uśmiech. Ten jeden moment wystarczył, żeby Betty uważniej spojrzała na policjanta i odnotowała, że jest po pierwsze z pewnością obdarzony poczuciem humoru, a po drugie – szalenie przystojny. Z mocno zarysowaną szczęką, trzydniowym zarostem, wysoki i postawny, wyglądał jak agent FBI
z jednego z jej ulubionych seriali – „Biały kołnierzyk”.

– Dowód osobisty poproszę – zażądał nieświadomy lustracji funkcjonariusz, starając się nadać swojemu głosowi jak najbardziej stanowczy ton. Na Betty to jednak nie podziałało.
– Nie mam. Nie trzeba go już przecież ze sobą nosić – powiedziała gniewnie. – Nazywam się Beata Janowska i jestem agentką Joanny. To prawie jakbym była jej prawnikiem. Czy teraz może mi pan powiedzieć, gdzie ona jest?
– „Prawie” czyni dużą różnicę – pouczył ją policjant. – Ale powiem pani. Została odwieziona na komisariat w celu złożenia zeznań.
– I to wszystko prawda? – spytała Betty. – Ten jej Konrad naprawdę został zamordowany? Tak na amen?
– Owszem, na amen – powiedział policjant, patrząc na nią przenikliwie. – Znała go pani?
– I tak, i nie…
– A mogłaby pani jakoś rozwinąć swoją wypowiedź…?
– Spotkaliśmy się ledwie kilka razy. Wiedziałam o nim tylko tyle, ile Joanna raczyła mi powiedzieć. Że ma dwadzieścia siedem lat, jest fotografem, poznali się w Zakopanem i że to miłość na całe życie. Jak każda...
– Czyli pani Szmit miała wielu partnerów? – dociekał policjant.
– Bez przesady! – zaprzeczyła Betty. – Nie róbmy z niej bohaterki „Nagiego instynktu”. Po prostu Joanna ma skłonność do obdarzania zainteresowaniem facetów, którzy nie za bardzo na to zasługują.
– Ma pani na myśli też i denata?
Betty lekko wzdrygnęła się na dźwięk tego słowa.
– Trudno mi uwierzyć, że ktoś go zabił – powiedziała. – Gdyby nie to, że nie podejrzewam Joanny o skłonność do makabrycznych żartów, to pomyślałabym, że robi mi kawał…

– Pani Szmit ma tak specyficzne poczucie humoru?
– Wie pan... – zamyśliła się Betty. – Magia książek Joanny tkwi w tym, że wbrew temu, co się wydaje, sporo tam trafnych obserwacji. Zwłaszcza ludzkich uczuć i reakcji. Joanna jest pasjonatką ich zgłębiania. Wiele razy mówiła coś albo robiła tylko po to, aby zobaczyć, jak ludzie zareagują. Chciała, żeby te fragmenty jej książek, które dotyczą uczuć, były jak najbardziej autentyczne. Kiedyś poprosiła jedną ze swoich przyjaciółek, żeby zadzwoniła do drugiej z informacją, że Joanna miała śmiertelny wypadek…
– Żartuje pani?!
– Nie. Cała rozmowa była nagrana i potem Joanna wykorzystała ją w „Miłości w Toskanii”. A najgorsze, że nikt tej drugiej przyjaciółki nie wyprowadził z błędu. Następnego dnia późną nocą jechała samochodem i zobaczyła Joannę na przejściu dla pieszych. Była pewna, że widzi ducha, więc wybiegła z samochodu, zostawiając go przed światłami na jezdni, i z krzykiem rzuciła się w przeciwną stronę, do kościoła, żeby ją zła mara nie dopadła. Kościół był zamknięty, więc poleciała do zakrystii i zaczęła się do niej dobijać. Waliła w drzwi i krzyczała tak głośno, że kościelny, który baraszkował z gospodynią księdza, pomyślał, że się pali. Zerwał się z łóżka tak gwałtownie, że skręcił kostkę. Chciał się złapać gospodyni, ale przez przypadek chwycił ją za głowę i zerwał jej perukę. Nie wiedział, że ją nosi, więc przeraził się, że oskalpował gosposię, i zemdlał. A jak tracił przytomność, strącił z parapetu wazon, który spadł przyjaciółce na głowę. Wszyscy mieli potem pozwać Joannę do sądu, ale na szczęście jakoś się dogadali.
Więc, odpowiadając na pana pytanie, tak, Joanna ma specyficzne poczucie humoru. Ale nie podejrzewam, żeby w ramach tego zabiła swojego kochanka. Przy okazji, może mi pan powiedzieć, jak on zginął, czy to tajemnica?
– Nie, to nie jest tajemnica. Ktoś uderzył go w głowę jakimś ciężkim, ostrym narzędziem. Ze wstępnych oględzin wynika, że była to siekiera, ewentualnie topór. Nic takiego nie znaleziono w pobliżu zwłok, istnieje więc podejrzenie, że sprawca zabrał to ze sobą – powiedział policjant. – Widziała pani tu kiedyś coś takiego?
[CMS_PAGE_BREAK]
– Topór kojarzy mi się tylko z filmami o średniowieczu, ale siekiera była tu na pewno – odpowiedziała Betty. – Joanna czasem grillowała w ogrodzie i rozpalała ognisko. Drwa rąbała taką starą siekierą, którą znalazła w drewutni. Została tam po poprzednich właścicielach domu. Trochę była leciwa, lekko zardzewiała, ale dawało się jej używać.
– Gdzie z reguły leżała?
– Wszędzie. To znaczy w różnych miejscach. Joanna nie jest specjalnie zorganizowaną osobą i jeśli nie było Ptasznika, to wszystko mogło tu leżeć wszędzie…
– Nie było kogo…? – policjant zrobił zdziwioną minę.
– Ptasznika – westchnęła Betty. – To jest kobieta, która pomaga Joannie utrzymać posiadłość w jako takim porządku. Nazywa się Alina Ptasznik i wygląda jak stary, gruby chłop. Nawet ma wąsy. Nijak nie mogłyśmy przyswoić sobie, że to kobieta, więc zaczęłyśmy mówić na nią po nazwisku i w rodzaju męskim.
– Miło z pań strony. Ktoś jeszcze pomaga pani Szmit w prowadzeniu gospodarstwa?
– Ma jeszcze ogrodnika. Nazywa się Antoni Wyprych. Mieszka niedaleko od Joanny, też w Milanówku. Straszny mruk, rozmawia tylko z roślinami. Oryginał. A Ptasznika znajdzie pan miejscowość dalej, w Brwinowie. Czy to wszystko, czy też muszę jechać dzisiaj na komisariat?
– Nie – powiedział policjant, zmykając notes, w którym cały czas coś sobie zapisywał. – Nie musi pani jechać. Nie było pani tutaj w czasie popełnienia zbrodni, więc dostanie pani normalne wezwanie na komisariat. I tak dostarczyła mi pani sporo materiału do przemyślenia…
– Chyba mimo woli – powiedziała Betty. – Gdzie w tej chwili jest Joanna?
– W tutejszej komisariacie – odpowiedział policjant, a po chwili zastanowienia dodał: – Myślę, że lepiej będzie, jeśli najbliższe dni spędzi z dala od Milanówka…

Zobacz także

– To chyba oczywiste – powiedziała Betty, po czym z ciekawością dodała: – A co? Myśli pan, że morderca może wrócić?
– Nie. Myślę po prostu, że pani Joannie dobrze zrobi, jeśli nie będzie przebywać w najbliższym czasie ani tu, ani sama. Tym bardziej że nam trochę tu jeszcze zejdzie…
Betty skinęła głową ze zrozumieniem. Pożegnała się z policjantem, wsiadła do samochodu i wstukała do nawigacji adres komisariatu policji. Swoim zwyczajem, który ujawniał się za każdym razem, gdy siadała za kierownicą zdenerwowana, od razu zamieniła się w żeńską wersję Roberta Kubicy. Pędząc po pustych nocą ulicach Milanówka, Betty usiłowała zebrać myśli,
a przede wszystkim przygotować się na spotkanie z Joanną. „Za 400 metrów skręć w lewo”, rozkazała jej stanowczym żeńskim głosem nawigacja. Betty odruchowo spojrzała na ekranik z mapą
i w tej samej chwili kątem oka zauważyła, jak z lewej, z bocznej uliczki, wyjeżdża z dużą prędkością i wprost na nią samochód. Instynktownie przekręciła z całych sił kierownicę w prawo, mijając ów niespodziewanie wyrosły jej na drodze pojazd niemalże
o milimetry. Nocną ciszę przecięły dwa odgłosy gwałtownego hamowania. „Co za debil!”, pomyślała Betty w pierwszej chwili, a w drugiej przemknęło jej przez myśl, że najlepszym antidotum na wszystkie dzisiejsze stresy będzie wywleczenie owego debila z auta i solidne spranie go po twarzy. Rzuciła okiem w lusterko, aby zobaczyć, czy drugi samochód też się zatrzymał, i nagle uświadomiła sobie, że auto, na które patrzy, wygląda dziwnie znajomo. Podobnie jak twarz, którą nieco niewyraźnie dostrzegła za jego kierownicą. Tylko przez sekundę zastanawiała się, skąd zna nalaną facjatę z wściekle sterczącymi słomianymi kędziorkami. Gruby Benio – paparazzi z pisma „Koktajl”! „Skąd u licha ciężkiego się tu wziął?!”, pomyślała Betty i w tym momencie przypomniało jej się ostrzeżenie, które dostała kilka dni wcześniej od znajomego pracującego w dziale PR największego polskiego wydawcy brukowców.
– Wszyscy już wiedzą, że Joanna ma jakiegoś nowego, o wiele młodszego kochanka – powiedział jej, najpierw wyłudziwszy solidny obiad w „Jedzonku”, restauracji znanej z tego, że jej szefowie do cen potraw doliczali własne daty urodzenia. – I już poszło zlecenie, żeby ich złapać. Pierwsze zdjęcia będą cenne, więc hieny ruszyły na łowy. Uprzedź Joannę, niech się pilnuje!
Pomna histerii, jaką Joanna zrobiła na widok swoich zdjęć topless, które ktoś cyknął jej na wakacjach w Hiszpanii i wysłał do „Koktajlu”, a które magazyn opatrzył podpisem „Starzejąca się pisarka (45) próbuje bezskutecznie zwrócić na siebie uwagę młodych macho”, Betty natychmiast zadzwoniła do Joanny, ale ta potraktowała ostrzeżenie lekceważąco.
– Spotykamy się na razie tylko u mnie, w Milanówku, a tu żadnych paparazzich nie ma. Poza tym na teren posiadłości i tak nie wejdą, a dokoła nie ma ani jednego wysokiego drzewa. Nie panikuj! – wykrzyczała gniewnie do Betty. Menedżerka wiedziała jednak, że paparazzi nie odpuszczą, póki nie zdobędą pierwszych wspólnych fot Joanny i Konrada. I jak się okazuje, miała rację! „Super. Jutro wszystko wyląduje na pierwszych stronach gazet”, pomyślała w panice. Wiedziona instynktowną potrzebą zapobieżenia grożącemu kataklizmowi, odpięła pas, otworzyła drzwi, zwinnym ruchem wydostała się z samochodu i z szybkością godną Ireny Szewińskiej z jej najlepszych lat dopadła do samochodu Benia. Ten powoli ruszał, ale Betty stanęła mu tuż przed maską.
– Nie wygłupiaj się, wiem, że to ty! – krzyknęła. – Chcę porozmawiać.
Benio przekręcił szybę i wystawił z niej swoją jasną głowę.
– Nie podchodź bliżej! – wrzasnął ostrzegawczo z wyraźnym przestrachem. – Masz zakaz!
Rok temu Betty przydybała Benia w krzakach, z których fotografował, jak Joanna ze swoim ówczesnym ukochanym zażywają kąpieli słonecznej w jednym z nadbałtyckich kurortów. Wyrwała mu wtedy z ręki aparat, wyjęła kartę pamięci, przełamała ją na pół, po czym mściwie walnęła Benia dość ciężkim aparatem w bark, w wyniku czego uszkodzeniu uległ wart kilka tysięcy obiektyw teleskopowy. Paparazzi złożył na nią skargę na policji, ale przerażony faktem, że funkcjonariusze bardziej niż zniszczonym obiektywem zainteresowali są tym, co właściwie robił
w krzakach, szybko ją wycofał.

– Nie mam zakazu – odkrzyknęła Betty – tylko pouczenie! Daj spokój! Naprawdę chcę pogadać!
Powoli zrobiła kilka kroków w bok, przesuwając się w stronę drzwi Benia, myśląc w duchu, że nawet jeśli ten ruszy, to ona
w razie czego wskoczy na dach samochodu.
– Nic mi nie zrobisz? – upewnił się Benio.
– Nic. Obiecuję – powiedziała Betty. Podeszła do drzwi auta Benia
i przykucnęła przy nich. Benio nadal patrzył na nią z wyrazem niepewności na twarzy.
– Co tu robisz? – dociekała.
Benio się zawahał.
– Tylko nie ściemniaj, że musiałeś przywieźć rosołek obłożnie chorej babci – ostrzegła Betty. – Wiem, że dostałeś zlecenie na Joannę…
– To tylko moja praca!
– Bardziej interesuje mnie, kiedy ją rozpocząłeś…
W oczach Benia pojawił się niepokój.
– Co masz na myśli…?
Joanna zniecierpliwiła się.
– Mów, od kiedy tu jesteś i co widziałeś, albo wyciągam telefon i dzwonię na policję. Akurat jesteśmy niedaleko od komisariatu. Tu chodzi o czyjąś śmierć! – zagroziła.
Niepokój na twarzy Benia ustąpił miejsca strachowi.
– Jaką śmierć? Co ty bredzisz?! – zapytał z przerażeniem.
Joanna spojrzała na niego uważnie, ale zobaczyła jedynie autentyczne zdumienie. Benio nie był na tyle dobrym aktorem, żeby coś takiego zagrać. „To znaczy, że nic nie wie”, pomyślała z ulgą Joanna. Przez chwilę zastanowiła się, czy zdradzić mu prawdę, czy też zachować ją dla siebie, po czym postanowiła jeszcze trochę przyprzeć Benia do muru.
– Obserwowałeś dzisiaj posiadłość Joanny? – upewniła się. – Tylko nie kłam, bo to grubsza afera, o której zaraz ci opowiem.
– Ktoś nie żyje?! – usiłował się dowiedzieć Benio, ale widząc, że Betty nie jest skora do wyjaśnień, postanowił na razie darować sobie omijanie prawdy. – Tak, kręciłem się tam trochę.
– Jak dawno?

– Po południu… Czekałem parę godzin, zanim ten jej kochaś przyjechał na swoim motorku, zgrywając Brada Pitta. Tylko jak parkował, to się koncertowo wypierdzielił, motocyklista od siedmiu boleści – wyjaśnił Benio. – Potem dałem sobie spokój, bo zaczęło się robić ciemno, więc i tak żadne zdjęcia by nie wyszły…
Betty musiała przetrawić uzyskaną informację, po czym nagle ją olśniło.
– Jak udało ci się wejść na teren posiadłości? – zapytała, patrząc uważnie na Benia.
– Nigdzie nie wchodziłem… – Benio spuścił wzrok.
– Za późno – powiedziała Betty. – Żeby zobaczyć, jak Konrad parkuje, musiałeś być po drugiej stronie ogrodzenia…
– Mogłem to zobaczyć zza niego…
– Nie mogłeś – zaprzeczyła Betty. – Akurat ten podjazd, gdzie Konrad parkował motor, widać tylko z ogrodu Joanny. Jak się tam dostałeś?
Benio popatrzył na gniewną twarz Betty, po czym machnął ręką.
– Ech, i tak pewnie cię nie oszukam – mruknął z rezygna-
cją. – Podejrzałem parę dni temu, jak Joanna wbijała kod do bramy. Pomyślałem, że się przyczaję i cyknę parę fotek, ale miałem pecha. Dwa dni temu żadne z nich się tu nie zjawiło, a wczoraj przepłoszył mnie ten babochłop, co to się tu kręci. Zobaczyłem go
i nawiałem. Jakby mi przywalił, to tylko bym się nogami nakrył…
– Bez przesady – zaprotestowała odruchowo Betty. – Ptasznik to bardzo delikatna kobieta…
– Tia, tyle że jak na nosorożca. Przecież jak ona idzie, to się ziemia trzęsie – powiedział Benio. – I dzisiaj też miałem pecha…
– To znaczy?
– Przyjechał ten cały Konrad, zaparkował motor i wszedł do domu. Chciałem podejść i strzelić mu parę fotek, ale ktoś mnie uprzedził…
– Jak to?!
– Miałem swoje stałe miejsce, gdzie czekałem. Obok wychodka. Wychynąłem zza niego i zacząłem się podkradać w stronę domu, kiedy zobaczyłem, że ktoś tam idzie od strony bramy…
– Kto?
– Nie wiem, bo był ubrany na czarno. Czarne spodnie, czarna bluza z kapturem i czarna torba na ramieniu.
– I co? Wszedł do domu?
– No właśnie nie! Doszedł prawie do drzwi i nagle zaczął się rozglądać na boki, tak jakby miał zamiar wejść, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Po czym zaczął iść w moją stronę, więc się wystraszyłem, że mnie zobaczył, chociaż już zmierzchało.
– I co zrobiłeś?[CMS_PAGE_BREAK]
– Zwrot w tył. Obszedłem dom od drugiej strony, dopadłem do bramy i nawiałem.
Betty przez chwilę rozważała wagę tego, co przed chwilą usłyszała.
– A co robiłeś potem? – zaciekawiła się. – Bo przecież nie wróciłeś do Warszawy…
– Mam tu znajomą, więc pojechałem do niej, ale akurat nie było jej w domu. Zadzwoniłem i okazało się, że właśnie wraca z pracy pociągiem, który stanął za Pruszkowem w polu i nie wiadomo, czemu nie rusza już od pół godziny. Powiedziała, że muszę odrobinę poczekać, bo ludzie właśnie próbują zlinczować konduktora, który zamknął się w w.c., więc pewnie jeszcze trochę im to zajmie. Siedziałem w samochodzie i słuchałem radia. Potem przyjechała znajoma i zanim się obejrzałem, była ciemna noc. Czy ty mi w końcu powiesz, kto umarł?!
Betty zastanowiła się przez chwilę, czy zdradzanie prawdy nie będzie złamaniem jakichś tajemnic śledztwa, ale doszła do wniosku, że skoro policjant nie wspomniał o tym, że nikomu nic nie wolno mówić, to widać nie jest to ważne.
– Konrad – powiedziała w końcu ostrożnie, nie spuszczając oka z Benia. Nie! Stanowczo wyraz zaskoczenia na twarzy fotografa nie mógł być udawany. Aż tak dobrym aktorem to on nie jest.
– Jak to Konrad?! – Benio wytrzeszczył oczy. – Ale jak to…?! Przecież go widziałem. Jakiś wypadek?
– Nie, morderstwo – wyjaśniła Betty. – Ktoś go utłukł w domu Joanny. Dostał w łeb jakimś ostrym narzędziem. O której tam czatowałeś?
– Jak przyjechałem, dochodziła szesnasta, a kiedy mnie ktoś wypłoszył, było już po osiemnastej – powiedział Benio, po czym jakby się przecknął. – Myślisz, że ten ktoś to był morderca?
– Na razie nic nie myślę poza tym, że powinieneś się zgłosić czym prędzej na policję – doradziła Betty. – Tu blisko jest komisariat, właśnie tam jadę po Joannę...
W nieco przestraszonych do tej pory oczach Benia pojawiła się nagle nowa iskierka. Betty widziała, co oznacza, i czym prędzej postanowiła ją ugasić.
– Nawet nie myśl o tym, że zrobisz teraz Joannie zdjęcia – zapowiedziała. – Jeśli tylko zobaczę cię w pobliżu z aparatem w ręku, natychmiast składam skargę, że wkroczyłeś na teren prywatnej posiadłości…

– Phi…
– A potem wykręcam numer do Tygrysa Złocistego!
Tygrys Złocisty był jednym z bossów światka przestępczego. Betty poznała go kiedyś przez jednego ze swoich byłych narzeczonych, Piotra, gdy jego przyjaciel Mateusz został porzucony przez dziewczynę. Po kilku dniach słuchania jęków przyjaciela, Piotr postanowił go rozerwać. Aby oderwać Mateusza od rozmyślania nad tym, czy lepiej się powiesić, czy utopić, postanowił zapewnić mu miłe kobiece towarzystwo. W tym celu zapakował go razem
z Betty do samochodu i podjechał na Wspólną, gdzie przechadzały się córy Koryntu. Zaparkowali i spokojnie poczekali, aż jedna z nich podejdzie do auta.
– Na co ochota, skarbie? – zapytała, kiedy Mateusz odkręcił szybę, a następnie, widząc Betty, skuloną na tylnym siedzeniu
i udającą, że jej nie ma, dodała: – Za numerki z innymi… dziewczynami – wymawiając ostatnie słowo, znacząco zmieniła
ton – biorę podwójnie!
Betty chciała jakoś zaprotestować przeciw zaliczeniu jej do grona pań lekkich obyczajów, ale w tym momencie jej narzeczony przechylił się w stronę okna, jednocześnie zapalając górne oświetlenie w samochodzie, i z niekłamanym zdumieniem wykrzyknął: – Mariolka?!
Dziewczyna popatrzyła na niego uważnie i na jej twarzy też pojawił się wyraz zaskoczenia.
– Piotruś? – spytała najwyraźniej oszołomiona. – To ty?!
– Rany, co tu robisz?! – powiedział Piotr z radością. – Kopę lat! Mateo, Betty, to jest Mariolka. Siedzieliśmy w liceum w jednej ławce przez cztery lata!
Betty nie za bardzo wiedziała, jak zareagować. Mateusz wyglądał na oszołomionego. Za to z zaparkowanego kilkanaście metrów dalej i stojącego z wygaszonymi światłami samochodu wynurzyła się potężna postać. Zwalisty typ, łysy i z muskułami widocznymi nawet w rozświetlonych jedynie marnym światłem ulicznej latarni ciemnościach, zbliżył się do samochodu.
– Co jest, Krystal?! – krzyknął basowym głosem. – Problemy?
– Nie, nie – odpowiedziała wyraźnie przestraszona Mariola vel Krystal. – Przypadkowo spotkałam starego znajomego…
– Pogaduchy to se możesz uskuteczniać po godzinach – powiedział drech. – Tu pracujesz, a nie prowadzisz życie towarzyskie…
Piotr zwrócił głowę w stronę, z której nadchodził typ. Następnie zmarszczył czoło, po czym szeroko się uśmiechnął. Otworzył drzwi i wyszedł z samochodu, podbiegając do drecha.
– Ja nie mogę! Władek?! – zdziwił się.
Drech zmierzył go groźnym wzrokiem, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Piotrucha! Niech skonam! – krzyknął i porwał Piotra
w objęcia – Stary, to naprawdę ty?!
Piotr wyrwał się z objęć, wrócił do samochodu i otworzył drzwi.
– Ale numer! Spotkałem Waldka… Całe liceum graliśmy w jednej drużynie koszykówki!
– Co to było za liceum?! – wyrwało się zrozpaczonej Betty.
W ten sposób menedżerka Joanny stała się znajomą Waldka, znanego warszawskim przestępcom tudzież policji pod ksywką Tygrys Złocisty. Po upojnej nocy spędzonej w lokalu „Caryca Katarzyna”, gdzie Piotr, Mariolka i Waldek uczcili spotkanie po latach, Mateusz udziudźgał się w trupa i dał poderwać transwestycie, a Betty usiłowała przez kilka godzin ignorować fakt, że jest jedyną w tym przybytku kobietą, która nie trudni się prostytucją, nie tańczy na rurze i nosi stanik, mafioso zapałał do niej wielkim uczuciem. Wyraził je zdaniem: „Jakbyś kiedyś, kruszynko, miała z kimś problemy, to wal jak w dym do wujcia Tygryska, a on zrobi to, co trzeba”. Betty zorientowała się, jak cenną zawarła znajomość, gdy kiedyś skradziono jej samochód. Policjanci przyjęli zgłoszenie, po czym z rozbrajającą szczerością doradzili Betty, żeby zaczęła przeglądać ogłoszenia motoryzacyjne w poszukiwaniu nowego. Wtedy postanowiła skorzystać z pomocy nowo poznanego znajomego. Dwie godziny po telefonie do niego miała samochód z powrotem pod domem, w dodatku umyty, z nowymi zagłówkami i kartką z napisem „Serdecznie panią przepraszam. Obiecuję, że to się nigdy więcej nie powtórzy”. Dźwięk ksywki Tygrysa podział teraz piorunująco i na Benia.

Reklama

– Dobra, dobra – powiedział pojednawczo. – Już ty mi tutaj tego wieprza w złotych łańcuchach nie nasyłaj. Będę grzeczny!
Betty poczekała, aż Benio ruszy, po czym wsiadła do swojego auta i tym razem już wolniej udała się w stronę komisariatu. Na myśl, że za chwilę spotka rozhisteryzowaną Joannę, najchętniej w ogóle wrzuciłaby wsteczny i uciekła do Warszawy. Zanim rozważyła jednak tę kuszącą myśl, jej oczom ukazał się budynek siedziby policji. Betty ciężko westchnęła, zgasiła silnik i wysiadła
z samochodu…

Reklama
Reklama
Reklama