Od czasów starożytnych filozofowie zastanawiali się nad tym, czym jest szczęście. Od czasów Arystotelesa szczęście było definiowane, jako stan składający się z dwóch aspektów – hedonii i eudaimonii.

Reklama

Starożytni szczęście określali jako połączenie przyjemności, którą nazywali hedonią – stąd też pochodzi określenie na postawę życiową skupiającą się tylko na przyjemnościach zmysłowych, czyli hedonizm. Osobę, która koncentruje się na przyjemnych doznaniach, nazywamy hedonistą. Drugim składnikiem szczęścia jest eudaimonia, którą tłumaczy się dosłownie jako życie dobrze przeżyte. Idąc tym tropem, szczęście jest według starożytnych poczuciem, że życie ma pewien sens, jest zgodne z wyznawanymi wartościami – dobrze przeżyte jako godne i takie, którego nie mamy powodu się wstydzić. A jednocześnie polegające na zaspokajaniu swoich potrzeb – zarówno tych cielesnych, jak i duchowych. Współcześni naukowcy, szczególnie psycholodzy pracujący w nurcie psychologii pozytywnej, używając nowoczesnych metod, potwierdzają niejednokrotnie to, co starożytni filozofowie o szczęściu powiedzieli już dawno.

Jak stres rujnuje szczęście

Przeżywanie pozytywnych emocji jest bardzo silnie powiązane z ogólną pozytywną oceną satysfakcji z życia, ale według badań z 2008 roku także negatywne doświadczenia mają na to duży wpływ (badania: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/18605852). Czasem to właśnie po zakończeniu nieprzyjemnego doznania odczuwa się ulgę, która jest traktowana jako przyjemność. Każdy, kto cierpi na migreny lub ból zęba doskonale wie, jaka to wielka przyjemność zauważyć, że ból minął. Nie zmienia to jednak faktu, że stres, szczególnie ten długotrwały, utrudnia koncentrację na pozytywnych odczuciach. Co więcej – raz uaktywniony obszar odpowiedzialny za odczuwanie stresu nie daje się tak łatwo wyłączyć. Zaczyna on dyskutować (choć może lepiej zobrazuje to porównanie do gry w ping ponga), przerzucać się argumentami z pozostałymi częściami mózgu, które próbują zredukować stres. Na odczuwanie szczęście negatywnie wpływa też ogólnie rozproszenie i robienie wielu rzeczy naraz – logicznym jest, że nie można przez to skupić się na tym, co daje nam szczęście (http://news.harvard.edu/gazette/story/2010/11/wandering-mind-not-a-happy-mind/). Rozwiązanie? Może medytacja, może joga, może mindfulnes... Jest wiele sposobów na to, by wyhamować.

A co na to psychologia ewolucyjna?

Nie tylko psychologia pozytywna, ale także psychologia ewolucyjna zainteresowały się powodem, dla którego odczuwamy przyjemność (http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1693419/). Według niej jest to mechanizm adaptacyjny, który (w dużym skrócie) pomaga nam odróżnić to, co jest dla nas korzystne i pomaga przetrwać od tego, co takim nie jest. Np. opłaca się być w relacji, bo dzięki temu utrzymujemy gatunek, a w nagrodę otrzymujemy szereg pomniejszych przyjemnych nagród: radość z przytulania, pocałunków, orgazmów, a wszystko to prowadzi do produkcji hormonów szczęścia i daje sygnał – rób to więcej i częściej. Również uczucie miłości do dzieci czy partnera lub partnerki ewolucjoniści trywializują do tego, że jest to opłacalne, bo pomaga utrzymać gatunek. Cóż, można i w ten sposób opisać szczęście. Jednak my będziemy stać na straży podejścia, że szczęście i miłość są czymś więcej niż tylko koktajlem neuroprzekaźników.

Zobacz także

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama