Reklama

Jako mały chłopiec widział, jak jego ojciec zabija mu mamę. I choć od tamtej tragedii minęło ponad 20 lat, Kuba Błaszczykowski wciąż nie może o tym zapomnieć. W każdym swoim meczu gra dla niej. Dziś piłkarz żegna się kadrą i weźmie udział w swoim ostatnim meczu jako reprezentant Polski w piłce nożnej. Przypominamy archiwalny tekst z magazynu "Party".

Reklama

Poruszająca historia Kuby Błaszczykowskiego

To dla niej po każdym golu wznosi palec w kierunku nieba. To o niej myśli przed każdym wyjściem na boisko. Kuba Błaszczykowski głęboko wierzy, że mama kibicuje mu z nieba i czuwa nad nim, ale na co dzień bardzo mu jej brakuje.

„Ludziom się wydaje, że mam wszystko: pieniądze, samochód, gram w dobrym klubie, że mam wszystko, czego chcę. Nie, nie jest tak, bo nie mam tej najważniejszej osoby. I zawsze w moim sercu będzie rysa, o której będę pamiętał”, mówił kilka lat temu w programie „Niepokonani” Krzysztofa Ziemca.

Ta rysa powstała 13 sierpnia 1996 roku. Tego dnia 11-letni wtedy Kuba zobaczył, jak jego ojciec chwyta kuchenny nóż i uderza nim swoją żonę Annę.

Bawię się klockami, jest uchylone okno, i naglę słyszę rozmowę. Wiem, kto rozmawia, zamarłem, i słyszę, jak się kłócą. I słyszę: A masz ty k***! I krzyk: Aaa! Wybiegłem, jak stałem. I widzę, jak mama leży w rowie, i widzę, jak ojciec odchodzi. Wróciłem do domu i krzyczę: "Mama leży w rowie". Wróciłem do niej i zacząłem ją dotykać, taki specyficzny zapach się unosił. Myślałem, że to mleko się wylało. Wziąłem ją za rękę, a moje dwa czy trzy palce wpadły do rany. Wtedy wiedziałem, że jest niedobrze. Wydaję mi się, że mama zmarła mi na rękach. Trzy ostatnie wdechy wzięła i już nic. Cisza. Pobiegłem w skarpetkach, bo nawet butów nie założyłem, zadzwonić po pogotowie. Jak wróciłem, wszyscy już tam byli. A potem to już wszystko było obok mnie. Byłem oszołomiony. Nie ma nic. Nic nie pamiętam - wyznał w swojej biografii z 2015 roku zatytułowanej "Kuba".

Jednego dnia piłkarz stracił oboje rodziców – mama odeszła, tata trafił do więzienia. Kuba przeżył szok. Przez pięć dni nie jadł, nie wstawał z łóżka, z nikim nie rozmawiał. Przestał trenować.

„To, co się wydarzyło, odmieniło moje życie. Zacząłem inaczej myśleć, inaczej żyć. To tak, jakby kamień spadł ci na głowę, a po tygodniu obudziłbyś się i musiał rozpocząć nowe życie”, mówił Błaszczykowski w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem.

To właśnie jemu po raz pierwszy opowiedział o tej tragedii, choć o jej przyczynach nie wspomniał ani słowem. Kuba przez wiele lat nie rozmawiał na ten temat. Dziennikarze, którzy pisali o tym, mieli szlaban na wywiady z piłkarzem. Nigdy nie pogodził się z tą stratą i – jak sam mówi – do końca życia będzie szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego doszło do tej tragedii. Odpowiedzi na pewno nie usłyszy od ojca. Gdy Zygmunt Błaszczykowski wyszedł z więzienia, Kuba nie chciał mieć z nim kontaktu. Teraz nie ma już na to szans, bo ojciec piłkarza zmarł 23 maja 2012 roku. Gdy Kuba dowiedział się o jego śmierci, mimo bolesnych wspomnień pojechał na pogrzeb. Zamiast na zgrupowaniu reprezentacji przed Euro 2012, pojawił się w rodzinnych Truskolasach. Tam wszystko się zaczęło. Tam przeżył najgorszy koszmar, ale też tam dzięki wsparciu bliskich uporał się z piętnem tragedii i wyruszył w drogę na szczyt.

Wojciech Strozyk/REPORTER

Wujek jak ojciec

Nasza reprezentacja nie odniosłaby wielu sukcesów bez Kuby Błaszczykowskiego. Komentatorzy sportowi i gwiazdy futbolu z dawnych lat mówią wprost, że o sukcesie naszej drużyny w znacznej mierze decydowała jego gra. Jego wielkich sukcesów, także światowych, nie byłoby, gdyby nie dwie osoby, które pomogły mu otrząsnąć się z traumy rodzinnej tragedii.

Po śmierci mamy Kuba i jego starszy brat Dawid trafili pod opiekę babci Felicji i wujka Jerzego Brzęczka, byłego selekcjonera polskiej reprezentacji. Babcia zrobiła wszystko, żeby dać chłopcom ciepło, miłość i stworzyć bezpieczny dom.

„Nie wiem, co by wówczas było, gdyby nie babcia. Odegrała główną rolę w tym, żebym stał się normalnym człowiekiem”, zwierzał się po latach Błaszczykowski.

Z kolei wujek Jerzy, który wcześniej odkrył talent Kuby i zaraził go miłością do piłki nożnej, zrobił wszystko, by załamany chłopak wrócił do treningów. Powrót do futbolu po ogromnej tragedii wymagał niezwykłej siły charakteru, ale Kuba już wcześniej pokazał, że mu jej nie brakuje.

East News

Droga do mistrzostwa

„Trzeba było wiele wyrzeczeń i potu, żeby znaleźć się tu, gdzie jestem. Ludzie z miasta mają łatwiej, ci z wiosek, żeby coś osiągnąć, muszą mieć więcej samozaparcia, charakteru, siły ducha”, mówił Kuba w jednym z wywiadów.

Sam jest tego doskonałym przykładem. Trenować zaczął, gdy miał osiem lat, a że w jego rodzinnej miejscowości nie było klubu, dojeżdżał do klubu Raków Częstochowa. Codziennie musiał pokonać ponad 35 kilometrów w jedną stronę.

„Jechałem dwie godziny autobusem, żeby trenować półtorej godziny. Czasem na przyjazd autobusu musiałem czekać ponad dwie godziny, bo różnie bywało z komunikacją”, wspomina Kuba.

Babcia Felicja robiła mu na drogę frytki. Stał z nimi na mrozie i czekając na autobus, kopał piłkę. Ćwiczył wszędzie. Kopał piłkę o murek, na przerwach w szkole, nawet w salonie w rodzinnym domu. Cały czas dopingował go wujek Jerzy. Był dla niego jak ojciec i pokazał mu świat piłki od niedostępnej dla zwykłego chłopca strony. Nastoletni Kuba jeździł na zgrupowania, gdzie poznał życie piłkarskie od kuchni. To dzięki wujkowi jako 17-latek wyjechał do Zabrza, gdzie grał w szkółce piłkarskiej Górnika. Koledzy nie integrowali się z nim, bo zamiast imprezować, wolał trenować i ciągle gadał o piłce. Długo nie wytrzymał. Wrócił do Częstochowy i rozpoczął grę w czwartoligowym klubie. Już wtedy wiedział, że ma wielki talent, dlatego zgłaszał się na testy do lepszych klubów, ale los uśmiechnął się do niego dopiero po trzech latach starań, gdy w 2005 roku trafił do pierwszoligowej Wisły Kraków. Choć niektórzy mówili, że dostał się tam po znajomości, bo Jerzy Brzęczek był kolegą dyrektora klubu Grzegorza Mielcarskiego, Błaszczykowski szybko pokazał, że zasłużył na tę szansę. Po zaledwie roku gry w Wiśle zdobył tytuł „najlepszego pomocnika Orange Ekstraklasy”, a po dwóch latach został sprzedany za 3,3 miliona euro do Borussii Dortmund.

Zobacz także: Kuba Błaszczykowski został ojcem! Piłkarz pokazał zdjęcie syna i zdradził jego imię!

W niemieckim klubie zapracował na opinię bardzo religijnego (brał udział w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”), ale przede wszystkim dumnego ze swojej polskości. Nigdy nie pozwolił, żeby ktoś obraził jego kraj. Gdy Chorwat Mladen Petrić dowiedział się, że na wyjeździe pokój będzie dzielił z Kubą, powiedział, że musi schować portfel. Wtedy Błaszczykowski zażądał zmiany pokoju. Koledzy podkreślali jeszcze jedną jego cechę – skromność. Wielka sława i jeszcze większe pieniądze go nie zepsuły.

EastNews
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama