W pierwszym zdaniu wydanej właśnie biografii Jan Englert (78) mówi: „Mit zawsze wygrywa z prawdą. Mit to jest prawda upudrowana, ufarbowana, uwznioślona”. A jednak opowiada w książce o swoim życiu tak szczerze jak nigdy dotąd. Obala też kilka mitów, które o nim krążą, m.in. na temat jego rozwodu z pierwszą żoną Barbarą Sołtysik i małżeństwa z Beatą Ścibakówną. Wyznaje także bolesną prawdę dotyczącą jego zdrowia – u aktora wykryto tętniaka w aorcie szyjnej. Choć jest on tykającą bombą, lekarze zdecydowali, że nie będą go operować:

Reklama

„Poinformowano mnie, że w moim wieku już się go nie rusza. Trzeba co jakiś czas sprawdzać, czy przypadkiem nie puchnie. No i tyle”, powiedział Englert i zdradził, jak widmo śmiertelnej choroby wpłynęło na jego podejście do życia: „A mnie się to podoba, bo jakbym tak nagle odłożył łyżkę, to na amen. Jeśli to wygląda na żart, spieszę ze sprostowaniem: zupełnie nie żartuję! Naprawdę uważam, że najlepsze, co mogę zrobić dla siebie w swoim wieku, to modlić się o szybką i zdrową śmierć. Umrzeć zdrowym. To byłoby fantastyczne”, przekonywał.

Dewizę, by wziąć z życia, ile się da, wyznawał także w miłości…

Zobacz także: Córka Englerta przyszła do ojca po poradę w sprawie scen łóżkowych. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała!

Jan Englert o Barbara Sołtysik, gorące młodzieńcze uczucie

Obie swoje żony Jan Englert poznał w warszawskiej szkole teatralnej. Pierwszą, gdy był tam studentem. Drugą, gdy piastował stanowisko rektora.

Z Barbarą Sołtysik połączyło go gorące młodzieńcze uczucie. Choć na początku lat 60. dopiero wchodzili w dorosłe życie, na drugim roku postanowili wziąć ślub. Pobrali się w tajemnicy i przed władzami uczelni, i przed rodzinami, a na spontanicznie zorganizowaną ceremonię zaślubin zakochani zaprosili tylko dwie osoby: ciotkę i przyjaciółkę panny młodej. Ich matki dowiedziały się o tym fakcie kilka miesięcy później, a na PWST zdradzili, że są małżeństwem, dopiero na czwartym roku.

Zobacz także

Po studiach zaczęli pracę w Teatrze Polskim i początkowo to Sołtysik zapowiadała się na wielką gwiazdę. Ona grała pierwszoplanowe role, a Englert nie mógł rozwinąć skrzydeł. Sytuacja się zmieniła w 1970 roku, gdy urodził im się syn Tomasz, a Jan dostał angaż w popularnym serialu „Kolumbowie”. Z dnia na dzień stał się sławny, jego żona z kolei zaszyła się w domu, by opiekować się dzieckiem, a potem trójką, bo trzy lata później przyszły na świat bliźniaczki Katarzyna i Małgorzata.

W biografii Englert wyjaśnił, że stopniowo z żoną się od siebie oddalali, bo on dużo pracował i rzadko bywał w domu. Na przełomie lat 70. i 80. krążyły też plotki o romansach aktora, m.in. z Krystyną Kołodziejczyk. Relacji aktorskiego małżeństwa nie naprawiło także to, że zaczęli razem pracować na planie kultowego serialu „Dom”. Grany przez Englerta Mundek w pierwszych odcinkach adorował Teresę, w którą wcieliła się Sołtysik, jednak w ich życiu prywatnym panował coraz większy chłód.

EAST NEWS/POLFILM POSLIZG/ZESPOL FILMOWY ILUZJON

Rozwiedli się w 1994 roku. Jan tłumaczył w biografii:

„Taką mieliśmy umowę z pierwszą żoną, że rozwiedziemy się, kiedy dzieci będą dorosłe i samodzielne. Tak się umówiliśmy i tego dotrzymaliśmy. (…) Kiedy dzieci dorastały, nie uczestniczyłem w ich problemach, a pewnie wtedy byłem najbardziej potrzebny. Naprawdę nie umiem się z tego rozgrzeszyć”, wyznał, co obaliło mit, że Englert zostawił rodzinę, bo się zakochał.

Jan Englert uratował życie przyszłej zonie

Pod koniec lat 80. aktor został rektorem warszawskiej PWST i w tamtym czasie poznał piękną studentkę Beatę Ścibakównę. Englert stanowczo dementuje kolejną pogłoskę, która krążyła na ich temat, że mieli romans, gdy aktorka była na studiach.

„Dopóki Beata studiowała, nasze kontakty były takie jak z innymi studentami. (…) To nie był grom z jasnego nieba. Raczej bardzo długie podchodzenie do podniesienia ciężaru”, opowiadał.

Zbliżyli się do siebie w dość dramatycznych okolicznościach. W Australii (polecieli tam ze spektaklem „Kochajmy się!…”) Englert uratował Ścibakównie życie, gdy namówiona przez niego i Krzysztofa Kolbergera weszła do morza, gdzie nagle straciła grunt pod nogami i zaczęła się topić.

„Zachowywała absolutny spokój i tylko powtarzała: »Panie profesorze, niech mnie pan nie puszcza. Niech mnie pan ratuje«”, wspominał aktor i dodał: „Ten spokój Beaty mnie zachwycił. Mało tego, także brak histerii po wyjściu na brzeg. Równie dobrze mogła kompletnie się rozpaść psychicznie. A potem w nocy, nie mogąc zasnąć, wyszedłem z pokoju i zobaczyłem tę samą dziewczynę, która próbuje się uczyć pływać w płytkim miejscu w basenie. I to mnie zainteresowało”.

ONS

Pobrali się w 1995 roku, a w 2000 doczekali córki Heleny, która poszła w ślady rodziców i również jest aktorką. Dzisiaj, 26 lat po ślubie, Jan Englert i Beata Ścibakówna są uważani za jedno z najszczęśliwszych małżeństw w polskim show-biznesie. Dzieli ich spora różnica wieku, bo 25 lat, ale to właśnie młodszej żonie aktor, jak sam przyznaje, zawdzięcza to, że nie poddaje się starości i upływającemu czasowi.

„Nasze życie to klasyczny przykład dojrzewania wspólnego uczucia i wzajemnego szacunku, budowania wszystkiego od zera”, zdradził Englert i podkreślił: „Proszę też nie zapominać o różnicy wieku, która nas dzieli i powoduje, że nie mogę się wygodnie rozsiąść w dobrze skrojonej roli starca mędrca, tylko muszę bez przerwy zmieniać role, żeby mieć u niej jakiekolwiek szanse. Nie mogę włożyć kapci”.

Jan Englert miał być... komentatorem sportowym

Sytuacja graniczna była punktem zwrotnym w jego życiu miłosnym z Beatą Ścibakówną, podobnych przełomów nie brakowało także w jego karierze. Jako młody chłopak chciał zostać komentatorem sportowym, jednak gdy dostał epizodyczną rolę łącznika Zefira w filmie „Kanał” Andrzeja Wajdy, zmienił plany na życie.

Kiedy zdawał do szkoły aktorskiej, podbił serca komisji egzaminacyjnej niezwykłą pewnością siebie i zdecydowaniem. Kreacje postaci w serialu „Kolumbowie” i w przedstawieniu „Notes” otworzyły mu drzwi do ról u wielkich reżyserów: Kazimierza Kutza, Andrzeja Wajdy i wielu innych, dziś ma ich na swoim koncie ponad sto. Sam także reżyseruje i z powodzeniem od prawie 20 lat pełni funkcję dyrektora artystycznego Teatru Narodowego w Warszawie. Twierdzi, że życiowy sukces zapewniło mu to, że jest człowiekiem kompromisu i zawsze stara się znaleźć wyjście z sytuacji.

„Nie umiem żyć w konflikcie. Ani w domu, ani w teatrze”, podkreślił i dodał: „Nie dopuszczam do siebie złych myśli, a na pewno tego, że sobie z czymś nie poradzę”.

East News
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama