Ta informacja musiała być dla niego jak wyrok. Choroba Parkinsona – diagnoza była bezsprzeczna. Drżenie rąk, coraz większe trudności z chodzeniem, ciągłe zmęczenie, zmiana głosu i zaburzenia mowy. Jak z takimi objawami w przyszłości pracować, kiedy choroba z dnia na dzień będzie postępować? Bo o ile Robin Williams (63) przez lata starał się (niestety z różnym skutkiem) radzić sobie z depresją i uzależnieniem od alkoholu, o tyle teraz – przy chorobie mózgu – wiedział, że wiele od niego samego już nie zależy. A może nie miał już siły walczyć? Niektórzy twierdzą nawet, że to właśnie leki na Parkinsona przyczyniły się do tego, że popełnił samobójstwo. Tych „ale” jest więcej... A jak było naprawdę? Tego się już nie dowiemy. Gwiazdor powiesił się w swoim domu w Los Angeles, nie zostawił listu, nie pożegnał się z bliskimi. Wiadomo jedynie, jakie miał życzenie po śmierci – chciał, by jego prochy rozsypać w zatoce San Francisco, blisko jego domu. I tak się stało. Pogrzeb odbył się w gronie najbliższej rodziny, bez udziału mediów, wielkich słów…

Reklama

Geniusz, przyjaciel...

Ale Ameryka do dziś nie może przeboleć tej straty. Podczas zeszłotygodniowego rozdania nagród Emmy (nazywanych serialowymi Oscarami) aktor Billy Crystal oddał hołd przyjacielowi: „Przez prawie 40 lat był najjaśniejszą gwiazdą w galaktyce komedii. Geniusz na scenie i najlepszy przyjaciel, jakiego możesz sobie tylko wyobrazić: wspierający, opiekuńczy, kochający”. Sam Barack Obama, zaraz po tragicznej informacji o śmierci Williamsa, napisał na Twitterze: „Zmuszał nas do śmiechu. Zmuszał do myślenia. Podarował swój niezmierzony talent – całkowicie i hojnie – tym, którzy potrzebowali tego najbardziej: i naszym żołnierzom stacjonującym za granicą, i wszystkim pozostającym na marginesie”.

Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

Susan Schneider, żona aktora, dziękowała jego fanom: „Od czasu jego odejścia wszyscy, którzy kochali Robina, znaleźli częściową pociechę w rozlewającej się rzece ciepłych uczuć i uwielbienia, które skierowały do niego miliony tych, których »dotknął«. Jego spuścizną, poza trójką jego dzieci, jest śmiech i radość, jaką oferował zwłaszcza tym, którzy toczyli osobiste bitwy”. A jeden z gwiazdorów Hollywood, John Travolta, pełny emocji pisał o koledze: „Nigdy nie znałem bardziej uroczego, promiennego i rozważnego człowieka… Robin zobowiązał się poprawiać nam humor i nas uszczęśliwiać, w czym nie miał sobie równych”. Co więc miał w sobie ten wiecznie uśmiechnięty facet, że wszyscy go tak bardzo kochali?

Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

Śmiech – moja broń

Na pozór miał szczęśliwe dzieciństwo. Mama modelka, ojciec menedżer w koncernie motoryzacyjnym Ford. Mieszkali w przepięknej posiadłości, gdzie do swojej dyspozycji mały Robin miał całe trzecie piętro. Ale czuł się tam potwornie samotny. Dlatego jego najlepszymi przyjaciółmi byli… ołowiani żołnierze! Miał ich tysiące, to z nimi rozmawiał – a przy okazji bawił się głosem, co potem bardzo pomogło mu w karierze. Bo już z rówieśnikami nie radził sobie tak dobrze. Był zakompleksionym grubaskiem, z którego wyśmiewali się koledzy. Ale i na to znalazł sposób. Jaki? Śmiech, żarty, wygłupy.

Z czasem stał się duszą towarzystwa (koledzy przyznali mu tytuł najzabawniejszego absolwenta) i na swoim poczuciu humoru postanowił zarabiać. Zrezygnował z nauk politycznych, poszedł na aktorstwo, a wieczorami zaczął występować w nocnych klubach. Podczas jednego z takich stand-upów został zauważony. Dostał małą rolę w serialu „Happy Days”, ale był tak rewelacyjny, że z czasem stworzono kolejną produkcję – ale już z Williamsem w roli tytułowej. To był przełomowy moment. Zresztą nie tylko w jego karierze. Właśnie wtedy poznał modelkę Valerie Velardi, która szybko została jego żoną.

Zobacz także
HBO/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News

Alkohol jak kochanka

Ale on sam okazał się niezbyt dobrym mężem. Bo im więcej odnosił sukcesów w pracy, tym więcej imprezował. „Kokaina to sposób, w jaki Bóg ci mówi, że masz za dużo pieniędzy”, tłumaczył po latach. Bo szybko stracił nad sobą kontrolę. Dopiero kiedy jego przyjaciel John Belushi zmarł z przedawkowania, Robin postanowił być czysty. Przez 20 lat nie sięgnął po narkotyki ani alkohol. Aż do 2003 roku, kiedy poleciał na plan filmowy na Alaskę. „Byłem na krańcu świata. Czułem się przestraszony i taki samotny. Pomyślałam sobie, że picie mi pomoże”, wspominał w wywiadzie. I znów nałóg wygrał. „Otrzeźwienie” przyszło dopiero trzy lata później, kiedy na imprezie charytatywnej w Cannes skompromitował się, będąc pijanym prawie do nieprzytomności. Znów trafił na odwyk. Jego dwa małżeństwa – pierwsze z Valerie (miał z nią syna Zachary’ego), a drugie z Marshą Grace, byłą nianią syna (z którą miał dwoje dzieci: Zeldę oraz Cody’ego) – nie były wcale do końca szczęśliwe. „Robiłem odrażające rzeczy, czułem niesmak. Oczywiście możesz powiedzieć »wybaczam ci«, ale pewnych rzeczy po prostu nie da się naprawić”, tłumaczył Williams po latach.

20thCentFox/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East

Talent to przekleństwo

Ale co do jednego wszyscy byli zgodni – Robin to geniusz kina. Do historii przeszły jego role w filmach „Good Morning, Vietnam”, „Stowarzyszenie umarłych poetów” czy „Pani Doubtfire”. Za rolę psychoterapeuty w „Buntowniku z wyboru” dostał Oscara. Ale po latach okazało się, że praca była dla niego też przekleństwem. „Wszystkim się wydaje, że gwiazdy żyją na rautach, otoczone wielbicielami i kochankami. A tymczasem często są zamknięte w swoich wizerunkach, zaszczute przez paparazzich”, wyznał aktor. I dodał: „Mam takie okresy w życiu, które chętnie wypchnąłbym ze świadomości. Alkohol, narkotyki... Kilku stresów w życiu nie wytrzymałem. Ale z najgorszego załamania pomogła mi wyjść moja obecna żona. Zawdzięczam jej drugie istnienie. To wspaniała kobieta, prawdziwy przyjaciel. Wierzę jej bezgranicznie. Jest jedną z nielicznych osób, które mówią mi prawdę, a nie to, co chcę usłyszeć”. I wydawało się, że ostatnio życie Williamsa jest już spokojniejsze. Po operacji serca postanowił zwolnić tempo i skupić się na rodzinie. Związał się z graficzką komputerową Susan Schneider i po trzech latach po raz kolejny wziął ślub. Więcej czasu poświęcał także dzieciom. Jeszcze 21 lipca – trzy tygodnie przed śmiercią – obchodził kolejne urodziny.

Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News
Reklama

„Tata był, jest i będzie jedną z najmilszych, najbardziej hojnych i delikatnych dusz, jakie poznałam”, napisała w swoim oświadczeniu córka Robina – 25-letnia Zelda. I dodała: „Teraz jedno wiem na pewno: kiedy taty już nie ma, nie tylko mój, lecz także cały świat już na zawsze będzie mniej kolorowy i mniej radosny”.

ABC/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News
HBO/Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News
0000584/Reporter
0000584/Reporter
Reklama
Reklama
Reklama