Olga Bołądź: "Żyjemy w erze dobrobytu i sweet foci"
Wyjątkowa "spowiedź" aktorki ze "Służb specjalnych"!
Jest wyjątkowa. Bezkompromisowa, odważna, szczera. O swoim pokoleniu mówi z przekąsem: „Żyjemy w erze dobrobytu, sweet foci, a za naszą granicą dzieją się dantejskie sceny”. Odkąd została mamą, często myśli o tym, jak blisko jest do utraty wszystkiego. Drzwi jej domu oddzielają dobro od zła. Z Olgą Bołądź, która właśnie zagrała w filmie „Służby specjalne” Patryka Vegi, rozmawia Beata Nowicka.
– Aleksandra Lach, pseudonim „Białko”, podporucznik tajnych służb. Bezwzględna, niezadająca pytań, mordująca na rozkaz. Łysa, pakująca na siłowni, ładująca anaboliki na śniadanie, ziejąca nienawiścią do mężczyzn, do bólu samotna. Twoja najlepsza rola. Patryk Vega, reżyser „Służb specjalnych”, zadzwonił do Ciebie w środę, że masz tę rolę. W czwartek rano zgoliłaś głowę. Dla ślicznej dziewczyny to chyba trauma?
Stało się to trochę później, widzę, że już tworzy się legenda (śmiech). Jak golisz sobie łeb na łyso i na drugi dzień budzisz się rano, to już nie postrzegasz się w kategoriach ładna czy atrakcyjna. Tym bardziej że od razu wylądowałam z osobistym trenerem na siłowni. Nagle znalazłam się w kategorii bez płci, ponieważ na siłownię chodzą piękne dziewczęta, panie i mężczyźni, którzy chcą schudnąć, i piękni chłopcy, którzy uwielbiają oglądać w lustrach swoje mięśnie, noszą koszulki jeszcze mniejsze i jeszcze bardziej wycięte niż piękne dziewczęta. Panuje tam kult ciała i wieczne polowanie: chłopców na mężczyzn, mężczyzn na dziewczęta, kobiet na chłopców, mężczyzn na kobiety… I w tym specyficznym mikroklimacie pojawiłam się ja. Byłam takim nie wiadomo czym: łysa, pakująca, z wścieklizną w oczach. Na dodatek trenował mnie Tomek Oświeciński, mistrz absolutny, który ma dwa metry i wygląda jak wielka szafa. Uwielbiam go bezgranicznie, ale razem tworzyliśmy parę niczym z cyrku (śmiech).
– Po czterech miesiącach morderczych ćwiczeń znalazłaś się na planie chyba najtrudniejszego, a na pewno najbardziej okrutnego filmu. W jednej ze scen, w samej bieliźnie, razem z kolegą po fachu mechaniczną piłą tniecie na kawałki niewinnego człowieka. Cała jesteś obryzgana jego krwią.
„Białko” jest unurzana w nienawiści i żywi się tą nienawiścią od czasów dzieciństwa. Ojciec zniszczył jej życie, matkę doprowadził do szaleństwa, a ona uznała, że za całe zło świata odpowiedzialni są mężczyźni, głównie on. Dlatego decyduje się zostać żołnierzem, mordercą, tak naprawdę, na usługach tajnych służb. Kimś, kto wykonuje rozkazy, milczy, nie musi myśleć samodzielnie. Ona tylko czeka, aż będzie mogła zemścić się na swoim największym wrogu. Ojcu.
– Potrafiłaś z planu wrócić do domu, zamknąć drzwi i… zapomnieć?
Powrót do domu przynosił mi niewyobrażalną ulgę, odgradzał ciemność od jasności. Tylko w domu czuję się bezpiecznie, tam są ludzie, których kocham, moje dziecko. Mój synek będzie miał niedługo dwa latka. Szczęście, które tam na mnie czeka, zdejmuje ze mnie całe zło. Wchodzę, przebieram się w dres, jestem z dzieckiem, w tle leci TVN24, sprzątam, gotuję, układam, piorę, wykonuję te wszystkie codzienne obowiązki, bo mnie psychicznie regenerują, ustawiają do pionu, pokazują, czym jest normalność, zwyczajność. Sensem mojego życia jest moje życie osobiste. Kocham je.
– Doświadczyłaś kiedyś w tym życiu tak destrukcyjnej nienawiści?
Szybko się zapalam, szybko reaguję, ale nie noszę w sobie tak skrajnych emocji. Znam ludzi, którzy czerpią przyjemność z nienawiści. Nie rozumiem tego. Mam duży szacunek dla sensu istnienia, dla innych ludzi. W czasach pokoju, kiedy nie muszę walczyć o kawałek chleba, kiedy nikt nie chce zabić mojego dziecka, nie grozi moim bliskim, nie odczuwam nienawiści. Ale nie mam też złudzeń, każdy ma w sobie pokłady tego dobrego i tego złego. Bestia czai się blisko.
– Bestię trzeba mocno trzymać na smyczy. W kagańcu.
Nie mogę pogodzić się z tym, co dzieje się na Ukrainie. Widziałam kobietę przywiązaną do słupa, owiniętą w ukraińską flagę, którą kopała i opluwała starsza pani. Na jej twarzy malowała się wyłącznie bratobójcza nienawiść. Od razu przypomniała mi się Rwanda, Bośnia, Serbia, Syria, Irak, Afganistan… My, mieszkańcy Unii Europejskiej, żyjemy w erze dostatku, sweet foci, ale za naszą granicą rozgrywają się dantejskie sceny. Często myślę o tym, jak blisko jest do utraty wszystkiego. Byłam małym dzieckiem, kiedy Polska odzyskała suwerenność. Całe moje życie żyję w wolnym, zajebistym kraju i nie chcę, żeby ktoś mi to zabierał. Nie zgadzam się, żeby różni politycy szastali moim życiem, zdrowiem, moją wolnością w imię własnych interesów. Nie po to chodzę na wybory, żeby potem ktoś się mną wysługiwał. Kocham ten kraj, nie chcę żyć w żadnym innym, ale nie cierpię hipokryzji naszych obecnych polityków celebrytów. Jak byłam dzieckiem, modliłam się: „Panie Boże, niech mama, tata i siostra będą zdrowi. I, Panie Boże, uchowaj nas od wojen”.
– Wierzysz w Boga?
Wierzę. Odkąd gram lekarkę, bywam na prawdziwych salach operacyjnych. Niedawno asystowałam cztery godziny przy kraniotomii, czyli otwarciu czaszki. Zobaczyłam, jak pulsuje opona twarda, pod którą ukryty jest ludzki mózg. To ten sam rytm, w którym bije serce. Nie da się nie wierzyć w Boga, kiedy widzisz człowieka od wewnątrz. To jest niesamowite zjawisko, perpetuum mobile, które trwa od tysięcy lat. Moja ulubiona scena w „Służbach…” to rozmowa przeora (Grabowski) z niewierzącym ubekiem (Chabior): „Widzisz tę paprotkę? Widzę. Jakiego jest koloru? Zielona. A jabłko widzisz? Widzę. Jaki ma kolor? Czerwony. A tamta cytryna…? Jest żółta. To powiedz mi, Tomuś, kto to wszystko pomalował?!”.
– Od trzech lat masz w portfelu pewną kartkę. Chciałabym, żebyś o niej opowiedziała, bo imponuje mi, że ją codziennie nosisz przy sobie.
Już nie pamiętam, skąd ją wzięłam, może z jakiegoś szpitala? W każdym razie jest tam napisane, że w razie nagłej śmierci zgadzam się na pobranie moich organów. Trzeba było to podpisać i nosić przy sobie. Więc podpisałam i noszę. Nosiłam, bo kilka dni temu ukradli mi portfel.
– To był impuls czy przemyślana decyzja?
Kiedyś przeprowadziłam z moją siostrą rozmowę o życiu, o śmierci. Powiedziałam jej wtedy, że nie chciałabym zostawiać po sobie długów na Ziemi. Że chciałabym zostawić coś dobrego, pożytecznego dla innych. Jeśli mam zdrowe serce, nerki, wątrobę czy cokolwiek innego, to nie chcę ich zabierać do nieba. Tam nikt tego nie potrzebuje. Ale z drugiej strony, w jakimś sensie rozumiem ten powszechny egoizm. Ludzie tak strasznie boją się śmierci, że nie chcą rozstawać się z żadnym kawałkiem swojego ciała.
– Bo a nuż mi się uda i nie umrę?
No właśnie (śmiech). Ja też się boję, ale jeszcze nikomu nie udało się wywinąć. Odkąd urodziłam dziecko, zmieniła mi się perspektywa, nastawienie do życia. Nadal uważam, że jestem dla siebie ważna, ale dziecko jest ważniejsze, bo totalnie ode mnie zależne. Jestem gotowa zrobić dla syna wszystko. Potrafię sobie wyobrazić, że zachoruje i będzie mu potrzebne serce albo nerka, a ja będę warować na korytarzach szpitala i czekać tygodniami, aż je od kogoś dostanie. Jak każda matka zresztą.
– Kiedy byłaś w ciąży, zagrałaś w debiutanckim filmie „Przedtem, potem”. Każda kobieta w ciąży jest pazurami uczepiona życia, a Ty pozwoliłaś operatorowi Janowi Holoubkowi zamknąć się w prawdziwej trumnie. Eksperymentatorka!
Przyznaję, że to było straszne uczucie, bo ja wtedy byłam w czwartym miesiącu ciąży. Na dodatek na twarzy miałam wylaną jakąś maskę, która udawała stężenie pośmiertne. I Jasiu do mnie mówi: „Słuchaj, zamkniemy cię tylko na moment, nie bój się, dasz radę”. OK, myślę sobie, dam radę. No i leżę w tej trumnie, a mam klaustrofobię, jest totalnie ciemno. To była trumna zamówiona specjalnie dla mnie, więc na szczęście czysta, a nie „używana”! Emilian Kamiński, mój filmowy wujek, przybija wieko, a ja liczę: raz, dwa, trzy, cztery… i od nowa. Nie mogę liczyć głośno, choć to uspokaja, bo jest to ujęcie dźwiękowe, więc liczę w głowie. Boję się za szybko oddychać, bo wiem, że jak zacznę się hiperwentylować, oszaleję i stracę przytomność. Koszmar. Już więcej nie dam się zamknąć w trumnie, niech mnie spalą po śmierci. Ten film bardzo dużo dał mi do myślenia o życiu, o śmierci, o lęku o dziecko.
Więcej w najnowszym numerze magazynu "Viva!" 20/2014
zdjęcia: Mateusz Stankiewicz/AF Photo
stylizacja: Sylwia Brzezinska
makijaż: Sylwia Rakowska/Van Dorsen Talents
fryzury: ¸Lukasz Pycior
rekwizyty: Piotr Czaja
produkcja sesji: Piotr Wojtasik