
Jest piękna, bardzo, bardzo zgrabna, seksowna. Jak wiele innych aktorek – chciałoby się powiedzieć. Co więc w niej takiego niezwykłego, że od ponad roku Małgorzata Socha jest najgorętszym nazwiskiem w polskim show-biznesie? Po pierwsze, prócz urody Małgosia ma talent. Po drugie, jest wiarygodna w każdej roli. I po trzecie – najważniejsze – ma to „coś”, za co kochają ją i reżyserzy, i publiczność.
Zaczęło się od „BrzydUli”, gdzie pokazała swoje możliwości i zaprzeczyła image’owi słodkiej blondynki o jasnym, ufnym spojrzeniu. Mówiono nawet, że „ukradła” show głównej bohaterce. Sypnęły się propozycje. Wszyscy chcieli Małgorzatę Sochę. A ona żartowała w wywiadach, że zamiast swoich „pięciu” minut wolałaby „piętnaście”. No i ma, co chciała.
W ubiegłym roku była pełną wdzięku stylistką w komedii romantycznej „Śniadanie do łóżka”. W tym – naiwną narzeczoną Piotra Adamczyka w „Och, Karol 2”. W serialu „Prosto w serce” (200 odcinków!) gra intrygantkę, czarny charakter skazany na klęskę, a w „Na Wspólnej” jej Zuza to miła, zrównoważona dziewczyna. W Teatrze 6. piętro w „Zagraj to jeszcze raz, Sam” partneruje Kubie Wojewódzkiemu – to prawdziwe aktorskie wyzwanie, bo gra kilka postaci naraz. Niedawno rozpoczęła próby do klasyki teatralnej sceny „Edukacji Rity”, gdzie wciela się w tytułową bohaterkę – zagra z Piotrem Fronczewskim.
Tak więc od rana do nocy w biegu: z planu jednego serialu na drugi koniec Warszawy na plan drugiego, potem teatr. A czas na prywatność? Jej mąż – człowiek spoza „branży” – obliczył, że zdarza się, iż nie ma jej w domu pełne 18 godzin! Tęskni? Oczywiście! Ale czasem się o nią martwi, że za dużo pracuje.
Nic dziwnego, że Małgosia z chęcią przyjęła zaproszenie firmy jubilerskiej Tous, której jest ambasadorką. Do Hiszpanii – kocha podróże, ale tam jeszcze nie była – pojechała razem z mężem. By razem smakować hiszpańską paellę (ta w najbardziej aromatycznej wersji z czarnym ryżem – przepyszna) albo maleńkie przekąski tapas i zagubić się w zaułkach Barcelony. I koniecznie odwiedzić kultowe Cadaqués, jak mówi Małgosia: „takie młodopolskie Zakopane”. Ukochane miejsce Picassa, Chagalla, Kleina. A najbardziej Gali i Dalego. Przeżyli razem 53 lata. Małgosia: „Też bym tak chciała, bardzo”.
– To był Twój rok, świetna passa aktorska, do tego wiele innych propozycji, bo jesteś ambasadorką BMW, Rexony, hiszpańskiej marki jubilerskiej Tous.
Małgorzata Socha: To był bardzo dobry rok, nie ukrywajmy tego. Pędził trochę tak, jak bmw „szóstka”, kabriolet, ze mną w środku. Ma 407 koni mechanicznych, fantastyczne przyspieszenie i ostre hamulce, bo ważne, by móc wyhamować i w natłoku propozycji umieć powiedzieć sobie „basta”. Jeżdżę dynamicznie, ale kulturalnie, zachowując zdrowy rozsądek.
– Równie płynnie lawirujesz pomiędzy dwoma czasochłonnymi serialami, jak na trasie.
Małgorzata Socha: Nie zapominaj o Teatrze 6. piętro, gdzie gram w „Zagraj to jeszcze raz, Sam”, a teraz od Michała Żebrowskiego i Eugeniusza Korina dostałam niebywałą propozycję: rolę w „Edukacji Rity” z Piotrem Fronczewskim – już zapraszam na premierę 10 października. To, że jestem z Piotrem na ty, uważam za swój sukces roku! Uwielbiałam go jako Pana Kleksa, a potem kochałam się we Fredzie Kampinosie vel „Szpicbródka” – pamiętasz pewnie ten film, i Fronczewskiego. Był w nim genialny! Teraz dzięki osobistemu kontaktowi przekonuję się, że i wśród aktorów są prawdziwi mężczyźni. Co tu dużo mówić, taki tekst, taka rola i taki partner… Marzenie.
– A przyjęłaś kiedyś rolę wbrew marzeniom, wbrew swoim warunkom psychicznym i fizycznym?
Małgorzata Socha: Przyjęłam. I tak bardzo się męczyłam, że postanowiłam nauczyć się odmawiać. Nie chcę się o tej sprawie rozgadywać, bo nadal boli. Może cię to zaskoczy, ale wydaje mi się, że miałam więcej porażek niż sukcesów. Dlatego gdy po „BrzydUli” sypnęły się podobne propozycje, odmawiałam, nie mając gwarancji, że będą następne. Zaryzykowałam i udało się.
– Umiejętność mówienia „nie”…
Małgorzata Socha: …to niesamowity komfort, nigdy nie przypuszczałam, że będę mogła sobie na to pozwolić. Lubię cytat: „Słowa »aktor« i »amator« zaczynają się na tę samą literę”, ale aktor tworzy, kreuje postaci, zmienia się. A amator jest sobą. Chcę różnorodnych ról, nie boję się totalnej zmiany wizerunku, łącznie z przytyciem 20 kilo i ogoleniem głowy na łyso. Zewnętrzność to główne narzędzie aktorskiej pracy. Lubię grać czarne charaktery z powodu nieograniczonego wachlarza możliwości; są ciekawsze, ale co cię pewnie zdziwi – łatwiejsze niż te jasne, słodkie, miłe postaci.
– Kiedy wśród tylu zajęć dopada Cię myśl o relaksie, przystopowaniu, oddechu?
Małgorzata Socha: Gdy nie mam czasu, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czego ja tak naprawdę chcę od życia, a nie czego chcą inni ode mnie. Gdy przychodzę do domu, a mój mąż już śpi, choć mam mu tyle do powiedzenia… To są chwile, kiedy wiem, że muszę pomyśleć o tym, co dla mnie najważniejsze. A zawsze najważniejsze jest moje życie osobiste. Wtedy zaciągam hamulec ręczny w moim bmw. Dosłownie i metaforycznie.
– I co, spędzasz z mężem cały dzień?
Małgorzata Socha: Uwielbiamy z Krzysztofem podróżować, blisko i daleko. Swojsko i egzotycznie. Wtedy nie muszę się malować, robię głupie miny, jestem na luzie, bo tam, gdzie wyjeżdżam, nikt mnie nie zna. Chociaż… już nieraz przekonałam się, że Polacy są wszędzie. Bywa, że słyszę: „Pani Małgosiu, no tutaj to się pani nie spodziewaliśmy!”. Kiedyś w nowojorskim metrze grupka młodzieńców mówiąca po polsku dość złośliwie obmawiała płeć żeńską w zasięgu wzroku, i mnie też się dostało. Wychodząc z wagonu, powiedziałam po cichu: „Uważaj, nigdy nie wiesz, kto cię słucha”. Speszyli się. Z reguły jednak to naprawdę miłe spotkania.
– Jesień będziesz miała gorącą, więc teraz postanowiłaś zregenerować siły i zamienić samochód na samolot?
Małgorzata Socha: Skąd wiesz? Uwielbiam latać samolotami. Naprawdę! I nie jestem ambasadorem żadnej firmy lotniczej…! Mąż beze mnie nie rusza w świat, i ja bez niego. W życiu nie namówisz mnie na rejs po oceanach, ale na podróż dookoła świata samolotem – jak najbardziej. Natychmiast!
– Idealnie się dobraliście.
Małgorzata Socha: Myślę, że pod paroma innymi względami też. Jesteśmy bardzo nudnym małżeństwem, bo bardzo zgodnym. Podobają nam się te same rzeczy, podobnie myślimy. A latać lubimy, bo podróż samolotem ma walor, nazwijmy go… integracyjny, zwłaszcza na transatlantyckich trasach. Przecież rzadko się zdarza, by z drugą połówką przesiedzieć tak fotel w fotel tyle godzin, rozmawiać w nieskończoność i nikt nam nie przeszkadza. W domu zawsze jest mnóstwo spraw niecierpiących zwłoki. A w samolocie mamy czas tylko dla siebie, możemy, ot tak po prostu, być razem, nie mając żadnych spraw na głowie. To fajne i świeże. Wtedy szczegółowo planujemy podróż, na co wcześniej z reguły brakuje dni i nocy.
– Spędzasz na planie długie godziny, nie można się do Ciebie dodzwonić, nie mówiąc o spotkaniu. Byłaś kiedyś tak zmęczona, że z niechęcią myślałaś o porannej pobudce?
Małgorzata Socha: Jako nastolatka, jeżdżąc tramwajem do szkoły, zasypiałam na stojąco, trzymając się poręczy. Nie mam problemu z regeneracją sił w żadnej pozycji czy sytuacji. Chociaż, uczciwie mówiąc, kilka razy zamiast wstać o świcie i jechać na siłownię, wybrałam dłuższy sen. Mam niskie ciśnienie, więc z reguły nie pieklę się, nie stresuję (chyba że to pierwszy dzień zdjęciowy – wtedy zawsze). W przerwie między zdjęciami, niezależnie od tego, czy kręcimy je w plenerze, czy w hali, potrafię znaleźć miejsce, by przyłożyć głowę na chwilę drzemki. Powtarzam sobie: „Odpocznę na emeryturze”. Bo mam nadmiar energii. Gdy teraz na planie serialu „Prosto w serce” widzę Anię Muchę w ciąży, myślę: Jak by to było, gdybym to ja była w ciąży? Śmieję się, że chyba jedno dziecko to dla mnie za mało. Z moją energią muszę mieć od razu co najmniej dwoje, bo tylko wtedy byłabym się w stanie zmęczyć. Jedno to ja bym zamęczyła! Na razie nie mam żadnego dziecka, ale jak widać… myślę o tym.
– Wiele z mężem podróżowaliście. Dorobiliście się swojego credo, podróżniczego kodeksu postępowania?
Małgorzata Socha: Trzeba być absolutnie świadomym, gdzie się jest i po co. Bo my jesteśmy tam przez chwilę, ale ludzie, których spotkamy – zostaną. Nie wolno zapominać o lokalnych obyczajach, prócz tego trzeba mieć stosowny strój i tak też się zachowywać. To naprawdę procentuje. Przekonaliśmy się o tym w Indonezji, kraju muzułmańskim, gdzie wielu miejscowych rozmówców przestrzegało nas, by w restauracjach nie sięgać po alkohol. Zdarza się bowiem, że w ramach wychowywania „zdeprawowanych” Europejczyków podawali zatruty. Zasada numer jeden: być przygotowanym do podróży.
– Teraz, w Katalonii, też tak było?
Małgorzata Socha: Wzięliśmy ze sobą przewodniki, ale z braku czasu o Cadaqués wiedzieliśmy tylko tyle, że to ukochane miejsce Picassa, Chagalla, Kleina, a najbardziej Gali i Dalego – jego muzeum odwiedza milion osób rocznie. Tam, gdzie się jest, trzeba jak najwięcej rozmawiać z ludźmi, taksówkarzami, kelnerami, o googlowaniu nie zapominając; każde źródło wiedzy jest dobre. Kultowe Cadaqués – takie nasze młodopolskie Zakopane to mekka, ukochana przez artystów i hippisów, gdzie Dali odbił żonę swojemu przyjacielowi, poecie Paulowi Éluardowi.
– Poruszyła Cię informacja, że przeżyli z Galą 53 lata?
Małgorzata Socha: Też bym tak chciała, bardzo. Oni pierwsze lata żyli w biedzie, mieszkali w największej ruderze w okolicy, ale on nie był w stanie bez niej malować. Dopiero potem, dzięki Gali i jej żyłce do interesów, pojawiły się pieniądze. Cadaqués – maleńka wioska rybacka – dostępne było tylko od strony morza, bo od lądu odgradzała je wielka góra; drogę wybudowano dopiero w 1910 roku. Wiła się jak serpentyna z ostrymi zakrętami w lewo i prawo, gdy z jednej strony skała, z drugiej urwisko, takie, że lepiej nie myśleć, ile to metrów w dół.
– Korciło Cię, by usiąść za kierownicą i...?
Małgorzata Socha: Korciło, ale usiadłam obok kierowcy. W ekstremalnych sytuacjach, gdy auto wspina się w górę, by potem mozolnie zjeżdżać w dół, lubię kontrolować rozwój wypadków. Miasteczko okazało się urocze. Kamienne, białe ściany, niebieskie okiennice i futryny, czerwone dachówki. Zieleń i żółć poletek słonecznikowych. Wiele rezydencji, uliczki wąskie. Przyjemny chłód, przez wiatr od morza, w lecie zbawienny dla turystów, w zimie na pewno uciążliwy dla mieszkańców. Wrócimy tam dla Dalego.
– Macie z mężem podobny sposób spędzania wolnego czasu?
Małgorzata Socha: Zrobiliśmy eksperyment i wszystko już wiemy. Odkąd po pracowitym sezonie postanowiłam: Jadę na taki urlop, żebym nie musiała ruszyć ręką ani nogą. Wyjechaliśmy na 10 dni na bajeczną Dominikanę, która była tak bajeczna, że aż nudna. Nawet słodkie nieróbstwo potrafi się sprzykrzyć. Myślę, nauczona doświadczeniem, że nowe miejsca muszą dostarczać bodźców, inspiracji, tak by starczyło ich na cały rok.
– Odkrycie poczynione podczas tej podróży?
Małgorzata Socha: Barcelona. Miasto młodych ludzi z całego świata, co było słychać na plaży. Swoją drogą, niemal wszystkie te piękne ciała były przyozdobione tatuażem. Ja bym się nie odważyła, po pierwsze, ze względu na zawód, po drugie, szybko by mi się znudziło. Choć bo ja wiem… Kiedyś nie lubiłam biżuterii, każda mi przeszkadzała, a teraz to się zmieniło. Widać i do biżuterii trzeba dorosnąć, by powtórzyć za MM: „Brylanty są najlepszym przyjacielem kobiety”. W maju zostałam ambasadorką międzynarodowej firmy jubilerskiej Tous – niewielkiej, rodzinnej, przechodzącej z pokolenia na pokolenie. Zwiedziłam ich fabrykę 100 kilometrów od Barcelony, poznałam właścicieli – Rosę, przepiękną kobietę, i jej męża, tak podobnego do Karla Lagerfelda, jakby był jego bratem bliźniakiem, ich córki. Mam wielką frajdę z obcowania z pięknymi ozdobami ze szlachetnych surowców. Pamiętam jednak, że gdyby nie praca zawodowa, nie dostawałabym takich propozycji.
– Wiem też, że jesteś smakoszką, choć patrząc na Twoją nienaganną linię, talię osy, kompletnie nie rozumiem, jakim cudem?
Małgorzata Socha: To proste, każdy kulinarny grzeszek można odpracować harówą na siłowni. Nie wyobrażam sobie, by znaleźć się gdzieś na krańcu świata i odmawiać sobie lokalnych smakołyków. Cóż to by była za podróż? Ja zawsze, oczywiście oprócz wspomnień i zdjęć, przywożę słoiczki z miejscowymi specjałami. Teraz odkryłam kuchnię hiszpańską, zachwyciłam się paellą – najbardziej w aromatycznej wersji z czarnym ryżem, który jedynie moczył się z rybami i owocami morza, odkryłam królestwo wyśmienitych maleńkich przekąsek tapas. Gdy nie znam języka, w którym napisano menu, zawsze robię tak samo: rozglądam się wokół, patrzę, co mają sąsiedzi, bo najpierw jem oczami i mówię: „…to ja poproszę… to samo, co ma pan przy tamtym stoliku”. Niemal niezawodna metoda. Na skraju Barcelony, wśród bloków podobnych do Ursynowa, trafiliśmy do pięknej restauracji w starym domu, w którym kręcono film „Vicky, Cristina, Barcelona”, a dokładniej tę scenę, gdzie malarz usiłował namówić do grzechu dwie przyjaciółki – co w końcu mu się zresztą udało. Byłam w pysznym, na dodatek bezpiecznym towarzystwie mojego męża, więc nic złego nie mogło mi się przytrafić. Tam też zastosowałam podobny manewr – poprosiłam o talerz z czymś, co jadł mój sąsiad, chyba Hiszpan. Okazało się, że ma dobry gust, bo to była aromatyczna zupa z owoców morza. Duch Woody’ego Allena towarzyszący kolacji sprawił, że była jeszcze… pyszniejsza.
– Podróże kształcą – mówi banalne przysłowie...
Małgorzata Socha: Ta hiszpańska nauczyła mnie, by niczego nie zostawiać na ostatnią chwilę, jak my zwiedzanie Barcelony. W ostatnią niedzielę naszego pobytu ubrani jak turyści, w szorty, czapki, wygodne buty, z aparatem fotograficznym, wodą mineralną, mapą w ręku i wynajętymi rowerami – nadzialiśmy się na panią w recepcji. Powiedziała nam, że w niedzielę wszystko zamknięte. „Możecie państwo iść na plażę!”. Zdumiałam się, ale uznałam, że taka pani zna lepiej lokalne zwyczaje. No i na drugi dzień okazało się, że muzea są zamknięte w poniedziałek, jak na całym świecie, a my w recepcji dużego hotelu zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Ale ja, jak to ja, niepoprawna optymistka, pomyślałam: Nie szkodzi, jest powód, by tu jeszcze wrócić. Zwłaszcza że teraz ledwie dotknęliśmy Barcelony, cudów Gaudiego, kultowego Cadaqués. Uważam, że ze zwiedzaniem jest jak z jedzeniem. Powinno się wstawać od stołu z lekkim niedosytem, bo tylko wtedy chce się więcej. Więc wrócę tam z największą przyjemnością.
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Rickard Sund/IT’S MLP
Stylizacja Maciej Spadło
Asystentka stylisty Zofia Komasa
Makijaż i fryzury Maria Martinez/ Kasteel+Agent
Produkcja Sara Marcysiak