
Będzie płakał? Boi się ludzi czy jest towarzyski? Podobno jest duży jak na swój wiek? W co będzie ubrany? – tłum oczekujący na wyjście księcia Williama z żoną i synem z samolotu na lotnisku w Wellington nie krył ekscytacji. To historyczna chwila! Przecież 31 lat temu niespełna roczny William przyleciał tu z podobną wizytą w ramionach swojej matki, księżnej Diany, i z ojcem, księciem Karolem. Tym jednak razem to William występował w roli ojca, a jego dziewięciomiesięczny syn po raz pierwszy nie tylko opuścił ojczyznę, ale również pokazał się szerszej publiczności. Do tej pory poddani królowej Elżbiety II widzieli tylko kilka oficjalnych zdjęć, które William i Kate udostępnili prasie. Teraz nareszcie cały świat miał okazję przekonać się, czy mały książę ssie smoczek i jak książęca para spełnia się w roli rodziców.
Przez trzy wiosenne tygodnie brytyjskie media żyły tylko jednym: pucołowata buzia synka Cambridge’ów niemal każdego dnia zdobiła pierwsze strony gazet na Wyspach. Kreacje księżnej Catherine, zawsze szczegółowo opisywane przez prasę, zeszły na dalszy plan. Zwrócono jednak uwagę, że bardzo pewnie trzyma syna na rękach, balansując na wysokich obcasach.
Książęce rozrywki
Plan wizyty nie był tak napięty, jak zazwyczaj: książęca para kończyła oficjalne spotkania po południu i większość wieczorów miała wolnych, aby położyć malucha spać. Gdy Kate i William nie mogli zabierać George’a ze sobą na bankiety i uroczystości, spędzał on czas pod opieką niedawno zatrudnionej hiszpańskiej niani. Nowozelandczycy zorganizowali nawet specjalne spotkanie grupy niemowląt i rodziców. Stawiło się kilka starannie wybranych rodzin z małymi dziećmi, reprezentujących przekrój tamtejszego społeczeństwa. Były wśród nich między innymi: małżeństwo samoańskie, maoryskie, samotna matka i homoseksualna para, która adoptowała dzieci. Maluchy bawiły się na wielkim dywanie, a rodzice gawędzili z książęcą parą. Zgodnie chwalili przebojowość i sprawność George’a, który dziarsko poraczkował między inne dzieci i natychmiast zabrał klocek jakiemuś bobasowi. Poszkodowanego utulono i obyło się bez incydentów dyplomatycznych. Przejęci goście zdawali sobie sprawę, że dla Williama i Kate to spotkanie było równie niezwykłe, co dla nich. Oni zapewne nigdy więcej nie porozmawiają z brytyjskim następcą tronu o nieprzespanych nocach z powodu ząbkowania malca. A żyjący w złotej klatce Cambridge’owie nigdy nie będą mieli szansy pójść na zwykłe spotkanie rodziców z małymi dziećmi w lokalnym klubie rodzin, w kawiarni, w parku czy w sali parafialnej. Jak zauważył jeden z komentatorów, była to pewnie jedna z ostatnich okazji, kiedy i sam George nie był świadomy wyjątkowości okazji. Niespeszony obecnością grupy obcych ludzi, po prostu bawił się z innymi maluchami.
Za kilka lat będzie już przecież wiedział nie tylko, kim jest, ale też dlaczego nie wolno mu grać w piłkę czy taplać się w kałużach z przygodnie spotkanymi dziećmi. I dlaczego wszędzie towarzyszy mu ochrona. Jest mało prawdopodobne, że William i Kate będą zabierać ze sobą w dalekie podróże synka, który już będzie umiał chodzić. Półtoraroczne czy dwuletnie dziecko rzadko siedzi spokojnie na rękach, a częściej donośnie protestuje, gdy się je do tego zmusza. Później ważniejsza będzie szkoła. Możliwe więc, że to jedyna taka podróż George’a na długie lata.
Książę dźwignią handlu
Mały George stał się gwiazdą, jeszcze zanim się urodził. Medialna histeria towarzysząca ciąży księżnej Kate, dziennikarze z całego świata koczujący przed londyńskim szpitalem św. Marii w upale i słocie, zakłady bukmacherów dotyczące jego nieznanej jeszcze płci, imienia, koloru włosów czy ulubionego hobby w przyszłości napędzały brytyjską „baby-manię”. Na brzuchu Kate skupiona była nie tylko uwaga jej rodaków, ale również mieszkańców Kanady, Australii i Ameryki, gdzie książęca para jest niezwykle popularna. Sklepy Erdem, Topshop czy Max Mara, w których księżna kupowała sukienki ciążowe, odnotowały lawinowy wzrost sprzedaży. Z magazynów znikały również niebieskie wózki Bugaboo i Silver Cross, bo wiadomo było, że takie właśnie wybrali Cambridge’owie. Podobnie białe wiklinowe koszyki – łóżeczka dla noworodka, których kopie natychmiast pojawiły się w tanich supermarketach Asda, wyprzedano w ciągu kilku dni. Memorabilia wypuszczone na rynek z okazji narodzin małego księcia nie spełniły jednak nadziei ich producentów. Okolicznościowe czekoladki, kubki, ścierki kuchenne, plakietki i śliniaczki jeszcze wiele tygodni po narodzinach George’a zalegały na sklepowych półkach. Brytyjczycy okazali się oszczędniejsi, niż przewidywano. Za to w Ameryce gadżety te cieszyły się ogromnym powodzeniem. Nawet tak absurdalne rzeczy, jak limitowana seria lalek autorstwa Fiorenzy Biancheri – naturalnej wielkości hiperrealistyczny mały George w cenie 150 dolarów – sprzedawały się znakomicie.
To snobistyczne zakupowe szaleństwo trwa nadal, choć w mniejszym stopniu. George, z wyjątkiem podróży po antypodach, nie pokazuje się przecież publicznie. Ale wystarczyło, aby ktoś uważny napisał, że w Wellington ubrany był w granatowe szorty – ogrodniczki z firmy Rachel Riley za 75 funtów. Dużo? Dwa dni po tym, jak media pokazały ubranego w nie księcia, spodenki zostały wykupione do ostatniej sztuki. Analitycy rynku przewidują, że podobnie będzie w przypadku każdej zabawki, z którą malec pojawi się na zdjęciach, z pierwszym chodzikiem czy rowerkiem. Uwadze reporterów nie umknęło, że fotelik samochodowy, w który William sprawnie zapakował noworodka pod szpitalem, był rodzimej firmy Britax i kosztuje tylko około 50 funtów. Nic dziwnego, że jest to obecnie najpopularniejszy fotelik dla dzieci na Wyspach. Królewska mennica wybiła z okazji narodzin księcia 2013 srebrnych jednopensówek – tyle, ile tego dnia urodziło się w kraju dzieci. Ich rodzice mogli się po nie zgłosić osobiście. Numizmatycy zacierają ręce: jeśli któraś z tych monet trafi na rynek, będzie gratką dla kolekcjonerów.
Jak wychować króla
Przed urodzeniem syna księżna Catherine i William deklarowali, że postarają się wychować dziecko „w nowoczesny sposób. Tak, żeby miało normalne dzieciństwo”. Ta nic niemówiąca dyplomatyczna deklaracja wzbudziła niemałe zamieszanie. Co mieli na myśli? – spekulowała prasa. Czy to znaczy, że George nie pójdzie do prywatnej podstawówki, a później, jak przed nim jego ojciec i wuj Harry, do Eton? Czy będzie mógł uprawiać takie sporty, jakie chce, mimo że w drogich prywatnych szkołach nie gra się w futbol, tylko w rugby? I czy to możliwe, że Kate, tak jak zapowiadała, na pewno nie zatrudni niani? To nie tylko przeczyłoby tradycji wychowania dzieci na brytyjskim dworze – to byłaby obyczajowa rewolucja.
Księżna spędziła pierwsze sześć tygodni po porodzie w domu swoich rodziców w Bucklebury. To wtedy opublikowano pierwsze prywatne zdjęcie Cambridge’ów z synkiem i z… psem. Para siedziała w ogrodzie państwa Middleton, za obiektywem stał ojciec Kate. Wszystko zostało w rodzinie. Ten krok wzbudził nadzieję, że książęca para rzeczywiście na serio traktuje swoje postanowienia. Zamiast, zgodnie z tradycją, odgrodzić się od świata w pałacu Kensington, tak jak zrobiła to księżna Diana, wolała spędzić ten czas wśród bliskich i z dala od zgiełku Londynu. Na tym jednak chyba koniec „normalności”.
Niania i mleko z butelki
Nie spełniły się oczekiwania organizacji lobbujących na rzecz karmienia piersią: Wielka Brytania ma jeden z najniższych wskaźników karmiących piersią matek w Europie i jego zwolennicy liczyli na promocję przez wsparcie księżnej dla sprawy. Jeśli rzeczywiście karmiła tak syna, nie reklamowała tego faktu. Wiadomo tylko, że w Nowej Zelandii i Australii George pił już mleko z butelki. Kolejna deklaracja okazała się mrzonką, gdy na listę płac pracowników Williama trafiła niania. Maria Teresa Turrion Borrallo, Hiszpanka, skończyła słynną szkołę niań Norland College w angielskim Bath. Tę samą, której absolwentki zajmowały się pokoleniami dzieci w rodzinie Windsorów od 1892 roku. Maria, starając się o tę posadę, pokonała kilkaset wysoko wykwalifikowanych opiekunek. Kate musiała się ugiąć. Wiadomo było, że oficjalne obowiązki nie pozwolą jej na spędzanie całego czasu z George’em, a planowana długa podróż tylko przyspieszyła jej decyzję. Bona małego księcia z pewnością nie ma nic wspólnego ze srogą Helen Lightbody, która zajmowała się przez kilka lat księciem Karolem, czy Barbarą Barnes, pierwszą nianią Williama, której bała się nawet Diana. Catherine kontynuuje dzieło nieżyjącej teściowej, która jako pierwsza na dworze królewskim zabiegała o decydujący głos w wychowaniu własnych dzieci. Diana, bez wiedzy królowej, zwolniła przecież Barnes i zatrudniła ukochaną przez Williama i Harry’ego Olgę Powell. Nowa niania, kiedy tylko mogła, a chłopcy chodzili jeszcze do podstawówki, odwoziła ich do szkoły. Nie opuściła ani jednego przedstawienia szkolnego.
Kate i jej rodzeństwo, wychowani w zwykłej, choć zamożnej rodzinie klasy średniej, nigdy nie mieli opiekunek. Dla księżnej jest więc nie do pomyślenia, aby ktoś obcy zajmował się wychowaniem jej dziecka. Na spotkaniu z rodzicami w Wellington podkreślała, jak wielkim oparciem w opiece nad synem są dla niej jej rodzice, brat i siostra. Middletonowie są zżyci i zawsze mają czas dla syna Kate. George ma u nich w domu swój pokój. Z pewnością będzie bywać tu częściej niż u dziadka Karola. Kate sugerowała również, że nie chce izolować syna od dzieci z innych środowisk. To oczywiście mrzonki. O ile spędzanie czasu u dziadków w Bucklebury i zabawa z sąsiadami wchodzi w grę, trudno sobie wyobrazić, żeby George chodził na zajęcia karate razem z dziećmi z gminnych osiedli centralnego Londynu. Jest bardziej prawdopodobne, że ojciec nauczy go grać polo w ekskluzywnym klubie. W prywatnych szkołach też zetknie się z rówieśnikami, których rodziców stać na kilkadziesiąt tysięcy funtów rocznego czesnego. Oboje Cambridge’owie skończyli prywatne licea z internatem, więc można się spodziewać, że syn pójdzie w ich ślady. A jeśli uda im się zaszczepić mu zamiłowanie wiedzy, może nawet, tak jak oni, skończy studia. William, z tytułem magistra, jest przecież najlepiej wykształconym członkiem rodziny królewskiej.
Klątwa pochodzenia
Nie ulega jednak wątpliwości, że w świecie wszechobecnych mediów społecznościowych George’owi trudno będzie zachować prywatność. Nawet jeśli tradycyjne media okażą powściągliwość i dadzą dziecku względny spokój, jego marketingowa siła będzie zbyt wielka, aby ktoś z jego otoczenia oparł się pokusie przecieku do Internetu. Na tę „klątwę pochodzenia” George’a zwrócił uwagę zaraz po jego urodzeniu lider grupy politycznej Republic, Graham Smith. Autor kampanii #bornEqual, wedle której każde dziecko powinno się rodzić z takim samym statusem politycznym, nie krył rozczarowania tym, jaka przyszłość rysuje się przed małym księciem: „Urodziło się dziecko, którego kariera, religia, a nawet społeczne i towarzyskie relacje już zostały z góry ustalone. Dzięki monarchii jego życiowe wybory będą bardzo ograniczone. Pozwólmy mu więc przynajmniej dorastać w na tyle normalnych warunkach, na ile to możliwe”.
Zuzanna O’Brien