
– Pani Minister Zdrowia, kiedy Pani ostatni raz kogoś wyleczyła?
Ewa Kopacz: Parę dni temu. Zbadałam, postawiłam trafną diagnozę infekcji oskrzelowej i napisałam na kartce, jakie są moje spostrzeżenia po to, żeby następnego dnia pacjent udał się do swojego lekarza po receptę, bo ja nie mam teraz takich uprawnień.
– A kogo ostatnio Pani uszczęśliwiła?
Ewa Kopacz: Moją córkę.
– Czym?
Ewa Kopacz: Kiedy jej powiedziałam, że przyjeżdżam na dłużej niż na 12 godzin.
– To słabo, jeśli uszczęśliwianie ma taką treść.
Ewa Kopacz: Wychowałam swoje dziecko tak, że potrafi się też cieszyć małymi rzeczami. Jak człowiek to umie, to niech pan sobie wyobrazi, co się będzie działo, kiedy dostanie dużą porcję szczęścia. Można oszaleć z radości! Chciałabym, żebyśmy szaleli z radości, niestety, życie nas nie rozpieszcza.
– Ja bym nie chciał. Radość bezustanna byłaby strasznie nudna i przygnębiająca.
Ewa Kopacz: To niech pan sobie wyobrazi, że wokół pana są tylko same smutasy i te smutasy mówią panu same przykre rzeczy, a pan myśli sobie: do wczoraj byłem facetem, któremu świat wydawał się piękny, a dzisiaj życie straciło sens.
– Wokół Pani są same smutasy, które mówią te nieprzyjemne rzeczy?
Ewa Kopacz: W tym ministerstwie jest mnóstwo osób, które mówią same przykre rzeczy, taką też mają pracę. Dzień zaczyna się od rozkrzyczanej prasy, zaraz potem są telefony i masa doniesień, niekoniecznie przyjemnych. Tylko to, że jestem życiową optymistką, chroni mnie i jeszcze nie oszalałam ani nie zaczęłam gryźć. I jeszcze to, że chcę trochę pożyć, doczekać wnuczków!
– Co za banał... Po co te wnuczki?
Ewa Kopacz: Moja wyzwolona córka ma 27 lat i mówi, że przyjdzie na to czas... Obserwuję moje koleżanki, równolatki, i one się chwalą – tej wnuczek ma jeden ząbek, inny jest piękniejszy od drugiego, a co ja mogę powiedzieć?! Mówię, że mam piękną córkę.
– Może lepiej by Pani sobie strzeliła nowe dziecko?
Ewa Kopacz: A tu mi dopiero pan źle życzy! Dziecko musi mieć do wieku pełnoletności sprawnych rodziców, którzy są dla niego podporą!
– Ależ Pani resort zapewni osobom w starszym wieku fantastyczną starość, będą chodzili jak w zegarku, na nowych bateriach, refundowanych lekach! Czy może nie?
Ewa Kopacz: Żeby w tak zwanym sympatycznym wywiadzie sugerować nieudolność ministra... Zrobiłam tu dla osób starszych bardzo dużo, może nie dostatecznie dużo, ale pracuję solidnie od rana do wieczora, nie z myślą o tym, żeby sobie nagniotki na pewnej części ciała zrobić, tylko po to, żeby ludziom ulżyć.
– I Pani mi mówi, że nie zwariowała na tym urzędzie... Mówię swobodny żarcik, a Pani mi wali jak z głośnika propagandy: „ciężko pracuję w pocie czoła...”. A nie miała Pani takiego dziecięcego marzenia, żeby być „inną”, wariatką?
Ewa Kopacz: Miałam, ale mój pogląd na zwariowanie zmienił się, kiedy poszłam na studia. Diagnozowaliśmy schorzenia psychiczne i w tych kategoriach nigdy bym nie chciała zwariować. Ale, jak każdy z nas, chciałabym zwariować ze szczęścia, być szczęśliwą aż do bólu...
– Kiedy Pani ostatni raz tak zwariowała?
Ewa Kopacz: Nie mogę tego powiedzieć.
– Dlaczego? Bo chodzi o seks czy o coś równie intymnego?
Ewa Kopacz: To dotyczy mojej sfery bardzo osobistej, ale na pewno nie seksu. Rzeczywiście zwariowałam ze szczęścia, może naiwnie i na bardzo krótko, po czym uderzyłam głową w ścianę, o tak!
– I co, przeszło już zakochanie?
Ewa Kopacz: Zdrowy rozsądek wygrał.
– A kiedy Pani jest już w tej fazie mitycznego szczęścia do bólu, to co się wtedy z Panią dzieje?
Ewa Kopacz: Nie muszę się denerwować, żeby się nakręcać! Adrenalina i endorfiny buzują w moim organizmie, mam większy zapał do pracy, wszystko wydaje mi się ładne, sympatyczne. I nawet ludzi, którzy mnie za plecami opluwają, traktuję jak swoich przyjaciół! Wszystko przychodzi mi łatwiej.
– Kupuje Pani sobie wtedy nowe sukienki, buty? To szczęście można zauważyć po Pani wyglądzie zewnętrznym?
Ewa Kopacz: Nie, ja raczej z innych powodów kupuję ciuchy. Jak już jestem bardzo zmęczona, to idę sobie coś tam kupić, bo myślę: nawet jak będę zmęczona i wyglądająca jak swoja babcia, to przynajmniej ciuch będę miała ładny, który zwróci uwagę. Myślę: to jest ekstrawaganckie, wszyscy mnie skrytykują, ale mnie się to podoba, mam to gdzieś, kupuję!
– Jak Pani kupuje?
Ewa Kopacz: Szybko. Wchodzę i jak coś mi się podoba, to choćby ekspedientka wtykała 10 innych produktów, kupuję ten „mój”.
– Sukienkę czy spódniczkę, do jakiej kwoty Pani kupi, a już powyżej nie?
Ewa Kopacz: Ograniczenia są, szczególnie ostatnio. Mam niby już dorosłą córkę, ale na dorobku, moje dziecko inwestuje w mieszkanie i teraz zawsze przeliczam, ile to by było dla niej sprzętów, czy chociażby wykładziny na podłogę. Sobie mówię: „Posłuchaj, kobieto, masz tu przed sobą z jednej strony swoją córkę, która dla ciebie jest najcenniejsza, więc pomyśl, że możesz jej zrobić przyjemność, a tak będziesz miała tylko kolejną sukienkę, którą założysz kilka razy, a potem zapragniesz nowej...”.
– Pamięta Pani swoje najstarsze wspomnienie szczęścia do bólu?
Ewa Kopacz: To będzie banalna opowieść, ale prawdziwa. Moi rodzice ciężko pracowali, nie byli zamożnymi ludźmi – mama była krawcową, a tata mechanikiem. Mama była dość chorowita, więc obowiązek zarabiania pieniędzy spadał na tatę. Był bardzo dobrym, dokładnym ślusarzem. To były takie czasy, kiedy niektóre produkty, które uważamy dziś za coś oczywistego, wtedy były niedostępne, ekskluzywne. Mówię o orzeszkach fistaszkach. Mieliśmy z bratem szansę ich posmakować tylko dlatego, że pani, która się nami zajmowała, sama nie miała dzieci, miała natomiast męża oficera, była dobrze sytuowana i rozpieszczała nas. I kiedyś przyniosła nam małą torebkę fistaszków. To było jak święto! Zjadaliśmy je z bratem, wąchaliśmy... To był czas przed Bożym Narodzeniem, więc – jak wszystkie dzieci – pisaliśmy do Mikołaja o prezenty. Napisaliśmy, żeby nam przyniósł wielką torbę fistaszków. I dostaliśmy ich taki duży wór, wielkości dzisiejszej reklamówki! To było wielkie szczęście! Do dzisiaj smak tych fistaszków pamiętam. Wielkim szczęściem była inna, stosunkowo niedawna, sprzed czterech lat, historia. W ramach profilaktyki, już będąc posłanką, poszłam sobie zrobić mammografię. Następnego dnia odebrałam wynik, był wypisany na takiej bardzo cieniutkiej karteczce, bibułce. Pierwsza rzecz, jaką lekarz odruchowo czyta, to rozpoznanie. I czytam rozpoznanie: guz imitujący nowotwór.
– Co znaczy imitujący?
Ewa Kopacz: Bo nie było wiadomo, jaki to guz. Przez moment była zupełna pustka, nie było mi nawet przykro, żal, tylko ta straszna, pierwsza myśl: jak ja powiem mojej Kasi, że mam nowotwór?! Siedzę w taksówce, wracam przerażona do domu, wyjmuję wyniki z torebki i jeszcze raz czytam... Jak to jest, przecież miałam wrażenie, że coś tam sobie wymacałam w prawej piersi, a tu napisane „w lewej”... Czytam, miętoszę tę kartkę i... okazuje się, że pod nią jest podklejona druga, cieniutka, a na tej pierwszej to nie jest moje nazwisko. To było wielkie szczęście! Rozpłakałam się wtedy ze szczęścia.... Ja mam w sobie proste, naturalne emocje. I jestem chyba osobą, która w polityce jest tak samo naturalna jak w życiu.
– To znaczy, że się Pani nie nadaje do polityki. Co Pani tu robi?
Ewa Kopacz: Jestem chyba naiwniaczką sądzącą, że jak ma się pomysł, to da się go zrealizować, a jak się da zrealizować, to będzie można coś dobrego dla ludzi zrobić. I dlatego tkwię w tym wszechświecie piekiełka ochrony zdrowia. Patologia w całym tym systemie to jest taki ugór, że ja i następni ministrowie będziemy mieli co robić. Ale kiedyś ktoś musiał zacząć to robić.
– A nie towarzyszy Pani poczucie bezsilności zaczerniające umysł?
Ewa Kopacz: Raczej wściekłości. Ludzie słabi mówią, że nie ma wyjścia z sytuacji. A ja wtedy robię straszny młyn, zbieram 150 różnych doradców, przepytuję ich i zawsze jakieś tam światełko w tunelu znajduję. Wściekłość mnie mobilizuje, nigdy nie będę „flakami z olejem”! Oczywiście wszyscy spece od wizerunku będą miauczeć, krzyczeć, opowiadać, że potrzeba mi na przykład fryzjera. Ja to mam gdzieś! Nie rozpłaczę się jak panienka w piaskownicy i nie powiem grzecznie: „Teraz muszę się przypodobać i będę robić zupełnie inaczej”. Nie znoszę przymusów. Drażniły mnie nawet słowa najbliższych, mówione w dobrej wierze, ale „musisz mi to zrobić”.
– Ale przecież premier mówi: „Ewa, musisz to zrobić, musisz zreformować!”.
Ewa Kopacz: Sama wiem, że to muszę.
– Jest Pani nieźle nabuzowana. Mężczyźni chyba słabo wytrzymywali z Panią?
Ewa Kopacz: Jestem energiczna.
– Mieć taką „energiczność” w domu jest chyba trudnym doświadczeniem.
Ewa Kopacz: Może, zawsze nadawałam tempo i ktoś, kto nie nadążał, zawsze marudził.
– Ma Pani w swoim życiu lekarskim bardziej statyczny, właściwie martwy epizod – ustalanie przyczyn zgonu. Dlatego że Pani to lubiła czy tak wypadało z grafika?
Ewa Kopacz: To było wyzwanie.
– Bo?
Ewa Kopacz: Bo fajnie jest rozwiązywać taką zagadkę. Trafia pan na miejsce zbrodni, ma pan nadętego, wszechwiedzącego prokuratora i on panu sugeruje różne rzeczy, a pan, opierając się na swojej wiedzy, bo studiując medycynę trochę ponad program, uczyłam się też medycyny sądowej, myśli samodzielnie.
– Najciekawszy przypadek, z którym miała Pani do czynienia?
Ewa Kopacz: To była mała wieś pod Radomiem, mieszkała tam starsza pani wychowująca niepełnosprawną dziewczynę, już dorosłą. I ta babcia została zamordowana przez swoją wychowanicę siekierą. Nie chciała jej dać pieniędzy na zakupy. Dziewczyna miała prawą rękę niesprawną, a udało mi się ustalić, że ciosy były zadawane siekierą przez osobę leworęczną. Dodatkowo czas zgonu wskazywał, że ona to mogła zrobić, opisany wygląd czaszki pokazywał, że narzędziem zbrodni musiała być mała siekierka z konkretnym trzonkiem. W ciągu 12 godzin tę dziewczynę aresztowano. Ale niekiedy też mnie nabierano.
– Czyli?
Ewa Kopacz: Pojechałam „na zgon” człowieka, którego żona znalazła pod schodami. Było lato. On sobie leżał pod schodami przed domem, ubrany w bieliznę i w skarpety. Na pierwszy rzut oka nie było widać powodów śmierci. Żona sugerowała, że lubił wypić, więc się tak opił, że się zapił, położył się pod tymi schodami i tam umarł. Bardzo wnikliwie robiłam oględziny zwłok i nagle zauważyłam na jego włosach jakieś żółte nitki. To była szósta rano, słoneczko dopiero zaczynało wstawać. Wzięłam tę żółtą nitkę, oglądam ją i widzę, że na jabłoni pośrodku podwórka wisi trzepaczka do dywanów, a na niej takie same żółte nitki. Myślę sobie: on musiał wcześniej leżeć na dywanie, który ma takie same nitki. Potem się okazało, że rzeczywiście jego w tym dywanie przyniesiono pod schody. Zaintrygowana oglądałam go centymetr po centymetrze. Pan prokurator wykazywał objawy zdenerwowania, że to zbyt długo trwa. Było mi dość trudno zajrzeć mu głęboko do przełyku i do gardła, ale, operując metalową szpatułą, zobaczyłam coś, co wyglądało na skrawek papieru. Okazało się, że on ma tam białą reklamówkę z supermarketu. Umarł, bo zatkano mu drogi oddechowe wepchniętą reklamówką. Potem okazało się, że zabiła go żona z pomocą sąsiadki, żeby „uwolnić się od pijaka”.
– A dlaczego Pani mówi, że została oszukana?
Ewa Kopacz: Bo początkowo ta kobieta wmawiała mi, że to zupełny przypadek. To mnie na początku uśpiło. Ja tam się miotałam straszliwie, a ona mi powtarzała: „No i czegoż to pani go tak morduje jeszcze po śmierci, niech on już sobie tu leży, widzi pani, że się zapił...”. Zajmowałam się tymi zagadkami długo, co najmniej przez 15 lat.
– To się trupów Pani naoglądała. Nie śniły się po nocach?
Ewa Kopacz: Nie. Choć pozostają przeraźliwie smutne wrażenia. Pamiętam chłopczyka, którego mama nie chciała oddać przez jakiś czas, nosiła i ciężko rozpaczała. Pamiętam też takie noce, kiedy oględziny trwały kilka godzin.
– Tak Pani słucham, takie fantastycznie barwne życie Pani prowadziła, a kończy Pani...
Ewa Kopacz: Marnie?
– Bardzo marnie.
Ewa Kopacz: Kończę „w tym” ministerstwie. Też takie refleksje niekiedy mnie nachodzą.
– No to może należy stuknąć obcasikiem i powiedzieć: „A wynoszę się stąd!”.
Ewa Kopacz: Nie jestem masochistką, ale niewątpliwie ten wybór był i jest mój. Często słyszę, szczególnie w moim rodzinnym Szydłowcu: „A co pani będzie się tam mordować, a rzuć to pani w cholerę!”...
– No bo po co ma Pani czytać w tabloidzie kolejny raz: „Kopacz zabiła tę staruszkę”, „Ci ludzie umierają przez minister Kopacz”?
Ewa Kopacz: Tu mogę tylko się niewesoło zadumać nad tak zwaną rzetelnością tych, którzy to piszą. Gdyby mnie rzetelnie oceniano, a nie szukano tylko sensacji, to byłoby mi łatwiej.
– Ale nie będzie. Tabloidy nie są poważnymi gazetami, są rozrywką. A koledzy w rządzie Panią poważnie traktują?
Ewa Kopacz: Mogę powiedzieć o sobie jedno: że potrafię się bić o swoje racje. Nie mogą lekceważyć poziomu mojego zaangażowania, mojej wiedzy o systemie i tego, co robię. A premier Tusk jest bardzo obiektywny w ocenie każdego ministra. Jeśli ktokolwiek nie ma racji i opowiada głupoty, to czy to będzie kobieta, czy mężczyzna, dostanie ochrzan.
– Pani już dostawała, wielokrotnie.
Ewa Kopacz: Już się do tego zaczynam przyzwyczajać.
– Pyskuje Pani wtedy?
Ewa Kopacz: Jest to dość żywa polemika.
– Kończy się też tupaniem, łzami itd.?
Ewa Kopacz: Teraz już nie, ale początek był trudny, ja się tego uczyłam.
– Pani zauroczenie polityczne Tuskiem jeszcze trwa?
Ewa Kopacz: Wieloma politykami jestem zauroczona, mogę powiedzieć to samo o Buzku, o kolegach ministrach. Bardzo sobie cenię spokój Zdrojewskiego, uwielbiam Klicha i można by było nas podejrzewać o Bóg wie jakie relacje...
– Pani Minister, no to może wreszcie jakiś romansik w tym rządzie by Pani zainicjowała? Byłoby ciekawiej...
Ewa Kopacz: Ale to już nie w moim wieku, nie jestem w przedziale wiekowym romansowym...
– Pani mi sprawia naprawdę duży zawód, liczyłem z Pani strony na jakiś ożywczy romansik w rządzie...
Ewa Kopacz: Jak się wplączę w jakieś romansidło, to będzie pan pierwszy, któremu o tym opowiem...
– Tylko żeby Pani to przeżywała, żebyście się urywali na weekendowe wypady, uciekali ochronie...
Ewa Kopacz: Muszę to przedyskutować z Klichem, on musi przedyskutować ze swoją żoną, czy możemy dać państwu trochę tego towaru...
– A my wtedy będziemy tłumaczyli czytelnikom, że ich życia też nie są raz na zawsze zadekretowane, że żyjemy w nowoczesnym świecie... Jak Pani skończy, Pani Minister?
Ewa Kopacz: Na pewno nie pozwolę, żeby to ministrowanie zrujnowało mi układ nerwowy, w związku z tym Ewa Kopacz po skończeniu tej kadencji będzie twardą kobietą z wypreparowanym układem nerwowym, bardzo zimno oceniającą sytuację. Więc, jak pan widzi, w tych moich sferach uczuciowych to raczej czarno to widzę.
– Czyli nie będzie romansu z Klichem?
Ewa Kopacz: Nie będzie tego romansu, ale jak jeszcze raz albo dwa z panem porozmawiam, to może moja optyka co do mężczyzn się zmieni?
– Zalecam. To są niezbyt mądre stworzenia, ale naprawdę umieją pobudzać.
Ewa Kopacz: Naprawdę? Pomyślę...
Rozmawiał Piotr Najsztub
Zdjęcia Szymon Rogiński
Stylizacja Andrzej Sobolewski/D’VISION ART
Makijaż Agnieszka Jańczyk
Fryzury Daniel Muras/GOSSIP CITY
Produkcja sesji Ania Wierzbicka