Upłynęło wiele lat, zanim Monika Zamachowska i Barbara Trzeciak-Pietkiewicz zrozumiały, jak bardzo są do siebie podobne i wzajemnie się potrzebują. Tylko w „Party” Barbara tłumaczy, dlaczego była przeciwna wszystkim małżeństwom córki, a Monika – czemu nie były z mamą „psiapsiółkami”.

Reklama

Dorosła córka lubiąca spędzać czas ze swoją mamą? Na taką relację obie strony muszą zapracować. Warto! A przynajmniej tego zdania są Monika Zamachowska i Barbara Trzeciak-Pietkiewicz. Im się udało! Jakiś czas temu dały się namówić magazynowi „Party” na rozmowę o rodzinie, zrozumieniu, miłości, ale i porażkach. Bo kto z nas ich nie ponosi? Ważne, aby w takich chwilach mieć oparcie. Dziś, z okazji urodzin Moniki Zamachowskiej, przypominamy tamtą rozmowę.

Zobacz także: Syn Moniki Zamachowskiej wystąpił w serialu TVN! Wiemy, ile zarobił! Kwota NIE ZWALA z nóg!

Odkryłyście się po latach na nowo? Zamieszczacie nawet wspólne zdjęcia na Instagramie.

Monika Zamachowska: Nadrabiamy stracony czas...

Barbara Trzeciak-Pietkiewicz: Można to tak nazwać. Rozstawałyśmy się w życiu kilka razy. Na dłużej po raz pierwszy, kiedy Monika wyjechała na studia do Warszawy. Potem, gdy wybrała życie za granicą. Teraz z kolei ja przeprowadziłam się z powrotem do Wrocławia.

Zobacz także

M.Z.: Mama przeszła na emeryturę i wróciła do Wrocławia, gdzie mieszkał także mój brat. Po jego śmierci miała niewyobrażalnie trudny czas, bo największą tragedią dla matki jest stracić dziecko. Na szczęście, czas leczy rany, a od śmierci Filipa minęło 7 lat. Nie zmienia to faktu, że mama zostawiła po sobie w Warszawie mnóstwo „sierot”. Zawsze była towarzyska i aktywna, dlatego wiele osób za nią tęskni. Odległość uświadomiła mi, że musimy być bliżej. Ostatnio też chorowała i role się odwróciły, teraz dbam o nią tak, jak ona o mnie kiedyś. Tym bardziej że moje dzieci dorastają i już przestały trzymać się spódnicy. Staram się angażować mamę w moje życie, opowiadam jej wszystko: jaki jest stan naszych finansów, jak dzieciom układa się w szkole, co zrobimy w weekend, kiedy sięspotkamy, bo teraz planujemy nasze spotkania skrupulatnie. Zaczęłyśmy razem wyjeżdżać na wakacje. Spędzamy wspólnie każde święta.

Jakiego rodzaju była kiedyś wasza relacja?

M.Z.: Nigdy nie byłyśmy „psiapsiółkami”. Mama musiała być matką i ojcem, bo rodzice rozstali się, gdy byłam bardzo mała. Rzadko więc bywała „kumpelą”, która chodzi z córką na zakupy i wybiera jej pierścionki. Musiała być twarda.

B.T.P.: To było dla mnie trudne. Nieraz myślałam, że mogłabym tysiąc rzeczy zrobić lepiej. Miałam na względzie dobro dzieci, dlatego nie wyszłam po raz drugi za mąż. Myślałam, że ten mężczyzna nie pokochałby ich tak, jak ich ojciec.

M.Z.: Ja z kolei postanowiłam dać sobie szansę. Tutaj podjęłyśmy inne wybory, chociaż jesteśmy podobne do siebie. Oczywiście w durnej i chmurnej młodości myślałam, że wszystko zrobię lepiej od mamy, i w związku z tym popełniłam te same błędy (śmiech).

B.T.P.: Przyznam się, że byłam przeciwna wszystkim małżeństwom Moniki. Pierwszy mąż, starszy od niej Amerykanin, okazał się wiecznym chłopcem. Sprzyjałam ich rozwodowi. Inaczej było z Jamiem. Uważałam, że Monika za szybko wchodzi w drugi związek. Zakochali się w sobie, to bez wątpienia. Jednak widoczne były różnice kulturowe. Mimo że Monika znała świetnie język, nie miała szans na znalezienie w Anglii pracy w swoim zawodzie. Gdy wrócili do Polski, Jamiego wiecznie nie było w domu. Szanuję go jednak za to, że jest fantastycznym ojcem. Teraz Monika jest zakochana w Zbyszku – jak nastolatka. Bałam się o nią, czy poradzi sobie z okolicznościami. „Spuchniesz i padniesz”, mówiłam. Są jednak szczęśliwi, mają podobne zainteresowania. Daj Boże, żeby to było jej ostatnie małżeństwo.

Cofnijmy się kilkadziesiąt lat wstecz. Moniko, jak zapamiętałaś mamę?

M.Z.: Siedzi na kanapie z papierosem w ustach, czyta gazetę, ogląda telewizję i jednocześnie rozmawia ze mną, mówiąc: „Mhm, mhm, mhm, oczywiście, córeczko”. Pamiętam, jak usiłowała nauczyć mnie angielskiego, choć ja wcale nie przejawiałam chęci. Całą podstawówkę trzepałyśmy: “One, two, three... I am, you are, he is”. Pamiętam nieobecność mamy, kiedy była przez rok internowana. Dostawaliśmy od niej listy, w których cenzor wycinał podejrzane linijki, bardzo to przeżywałam. Mama wydawała mi się rewolucjonistką, która niesie na barkach ciężar całego świata. Byłam z niej dumna, ale wiedziałam, że muszę szybciej dorosnąć.

B.T.P.: Monika była tak odpowiedzialna i zdyscyplinowana, że mogłam jej zaufać. Nigdy nie musiałam jej przypominać o odrabianiu lekcji. Nie była kujonem, ale w maturalnej klasie wygrała olimpiadę z języka angielskiego. Zawsze wiedziała, czego chce. Nie miała jeszcze samochodu, a już zrobiła prawo jazdy. Była też dzieckiem uczciwym. Nigdy nie kłamała.

Jakiej lekcji mama udzieliła ci na całe życie?

M.Z.: Zbudowała we mnie poczucie własnej wartości. Mówiła mi, że jestem najlepsza. Nigdy nie zwątpiła we mnie. Jestem jej za to wdzięczna, bo dało mi to siłę na całe życie. Kiedy wracałam ze szkoły z dwóją z matematyki, mówiła: „Dasz radę, jesteś wybitnie inteligentna. Jak nie ty, to kto?!”. Nie czułam, że żyję w cieniu idealnej matki.

Czy córka panią czegoś nauczyła?

B.T.P.: Nauczyła mnie tego, żebym nie starała się być dyktatorką. Masz zrobić tak i już! Czasami niepotrzebnie naciskałam na nią. Na przykład gdy Monika jako nastolatka zbliżyła się do Kościoła. Głęboko weszła w wiarę i trochę się tego przestraszyłam. Zaprosiłam ludzi z tej wspólnoty do domu i podzieliłam się z nimi obawami. Długo się na mnie gniewała, przeżywała zerwanie ze wspólnotą. Po latach zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Może się pomyliłam, może dzisiaj byłaby bardziej szczęśliwa w Kościele. A może nie?

Kobiety w waszej rodzinie są silne?

M.Z.: Podejmują decyzje i biorą dużo na swoje barki. Odkąd mam męża artystę, jest to układ idealny; ja mam na głowie cały świat, a on ma sztukę, której ja nigdy nie stworzyabym jako prosty dziennikarz rzemieślnik. Organizuję wszystko, żeby on mógł tworzyć.

B.T.P.: Monika trzyma dom w garści. To prawda, że pochodzimy z dużej rodziny, w której zawsze dominowały kobiety. Przy tym są opiekuńcze, dają dziecku to, czego najbardziej ono potrzebuje: ciepłe ramiona, bezpieczeństwo, potrafią wybaczać błędy. Mężczyźni w naszej rodzinie szybko umierali lub zajmowali się czymś innym. Moja prababcia Józefa miała dziesięcioro dzieci, które sama wychowała, bo to ona trzymała dom w szyku i pilnowała służby, a dziadek zajmował się gospodarstwem i hodowlą koni. Moja mama też rządziła w domu. Gdy zaczęłam pracować w radio, weszłam w nieznany sobie świat intryg i ploteczek. Wtedy mama udzieliła mi lekcji na życie: „Nie próbuj się tłumaczyć, próbuj zachować swoją godność i zajmuj się tylko tym, co do ciebie należy”.

Czy widzi pani we wnuczce Zosi swoją córkę?

B.T.P.: Zosia też jest uporządkowana i błyskotliwa, jej komentarze chwilami mnie zdumiewają. Dorosły lepiej by tego nie ujął. Jest również dobrą uczennicą. Ponadto ma zapędy artystyczne. Uczyła się gry na fortepianie, ale teraz pochłonął ją śpiew. Monika tańczyła w balecie, ale przejawiała większy talent plastyczny. Pięknie malowała i rysowała, a gdy wyrabiała figurki z modeliny, to każdy detal był wykonany z precyzją.

M.Z.: Zosia jest odpowiedzialna i, podobnie jak ja, musiała stać się szybko samodzielna. Jej brat ma zespół Aspergera, ojciec dochodzi do siebie po chorobie, która zagroziła jego życiu, a ojczym jest nieobecnym w codzienności artystą. To powoduje, że Zosia szybciej emocjonalnie dojrzewa. I chyba powoli myśli już: kto, jeśli nie ja, ma dać radę?

Reklama

Monika Zamachowska po latach wraca do programu "Europa da się lubić"

Instagram
Reklama
Reklama
Reklama