Nagie ciało Andrzeja Chyry jak granitowy posąg. Nagi Mateusz Kościukiewicz przypomina umęczonego Chrystusa. Spleceni namiętnie na materacu w pustym pokoju. Za oknem deszcz. Jest lato 2011. Małgorzata Szumowska na Mazurach właśnie kręci swój najnowszy film „W imię…”. Historię grzesznej miłości księdza i wiejskiego chłopaka. Tak odważnego filmu jeszcze w Polsce nie było. Nic dziwnego, że w tym roku dostał nagrodę na festiwalu w Berlinie. „Charyzmatyczny Chyra”, donosił „Screen International”. „Szumowska znakomicie pokazała wewnętrzne rozterki człowieka” – „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.

Reklama

W pustym pokoju na Mazurach niewiele osób z ekipy. Za kamerą Michał Englert. Obok niego Małgorzata Szumowska. Ciemne oczy, potargane włosy, wyciągnięty sweter. Omawiają półgłosem scenę homoseksualnego seksu. To samo w sobie jest niezwykłe. Ale jest jeszcze coś – operator był kiedyś jej mężem. Z Mateuszem, nagim młodym aktorem, który leży w objęciach Chyry, jest związana obecnie. Mają roczną córkę, Alinę. Przyznacie, że to niezwykła roszada. Lecz to nie wszystko. Montażysta filmu, Jacek Drosio, jest ojcem jej starszego syna, Maćka. Jak to możliwe?

Według reżysera Tomasza Wasilewskiego, który kiedyś był jej asystentem, Szumowska potrafi przyjaźnić się z „byłymi”. To wspaniała cecha charakteru. Z Michałem Englertem reżyserka pracuje od samego początku. Od studenckich etiud. Wszystkie swoje filmy zmontowała z Jackiem Drosio. Mateusza Kościukiewicza po raz pierwszy obsadziła w „Sponsoringu”. „To wspaniałe rozumieć się z kimś artystycznie bez słów”, tłumaczy Szumowska w materiałach promocyjnych. „Mogę powiedzieć, że tworzymy rodzaj artystycznej grupy. Nie wyobrażam sobie filmu bez nich”.

Niepolski model

W filmie „W imię…” małą, ale ciekawą rolę ma Maja Ostaszewska. Gra znudzoną żonę. Pijana chodzi po wsi i podrywa księdza. Poza ekranem Maja Ostaszewska jest żoną Michała Englerta, mają dwójkę dzieci. Choć to rzadkie, przyjaźnią się we trójkę z Małgorzatą Szumowską. Wspólnie tworzą, spotykają się towarzysko, gotują, piją wino i rozmawiają do późnej nocy. „Przyjaciele dają poczucie bezpieczeństwa”, przyznaje reżyserka. Małgorzata zabiera na takie kolacje dzieci. Gdy zasypiają, odwozi je taksówką do domu.

Zobacz także

Na planie filmowym na Mazurach dzieci też były. Maja Ostaszewska tak wspomina to w wywiadzie dla „Zwierciadła”: „W przerwie zdjęć przyjechały nianie z naszymi dziećmi i zaczęło strasznie lać. Schowaliśmy się wszyscy w busie do make-upu, nawet mamy takie zdjęcia: trzymamy dzieci na kolanach, siedzimy razem i śmiejemy się do rozpuku. Zupełnie niepolski model”. Ostaszewska nie rozumie, dlaczego brukowce wypisują o nich bzdury. Co z tego, że Michał i Małgośka byli kiedyś małżeństwem? Rozstali się, a ona dwa lata później związała się z Michałem. Małgośka była jedną z pierwszych osób, której o tym powiedziała. Ucieszyła się, że związał się właśnie z Mają. Bała się, że u jego boku pojawi się jakaś straszna baba.

Kraków mnie przeraża

Kim jest Małgorzata Szumowska? Kobieta, która prowadzi tak niekonwencjonalne życie, a w swoich filmach łamie tabu? W „33 scenach z życia” odziera śmierć z patosu, w „Sponsoringu” broni dziewczyn, które oddają się za pieniądze.

Małgośka przychodzi na świat w Krakowie 40 lat temu, w rodzinie dziennikarzy i artystów. Mieszkają w zwykłym M3 na blokowisku. Jej ojciec, Maciej Szumowski, kręci ponad 100 filmów dokumentalnych. Matka, Dorota Terakowska, pisze znane powieści. W mrocznych politycznie latach 80. zeszłego wieku nie mogą dostać pracy, więc on jest portierem nocnym, a ona utrzymuje się, dziergając swetry. Prowadzą otwarty dom. W Krakowie wszyscy ich znają. Mała Małgosia poznaje Szymborską, Miłosza. Ksiądz Tischner pyta ją, czy wierzy w Boga. Ona na to, że wierzy w bogów greckich! Alkohol płynie strugą. „Przychodzili ci wszyscy ludzie, pili strasznie dużo wódki, palili papierosy, ciągle o czymś dyskutowali. Ja siedziałam gdzieś pod stołem. To było superfajne”, przyznaje w wywiadzie rzece „Szumowska. „Kino to szkoła przetrwania”. Ale dorosła Małgorzata nie wspomina dobrze Krakowa: „To miasto mnie przeraża. Całe to środowisko, w którym obracali się moi rodzice. Total mieszczańskie przy pozorach wyluzowania i szaleństwa”.

Mało rodzinna

Rodzicom zawdzięcza fascynację sztuką. Zawdzięcza im także pewność siebie. „Dom był zwariowany, ale liczyła się w nim przede wszystkim szczerość i lojalność”, mówi mi siostra przyrodnia Małgorzaty, Katarzyna T. Nowak, pisarka, autorka książki o domu rodzinnym, „Moja mama czarownica”. „Rodzice nie znosili kłamstwa, woleli najgorszą prawdę, woleli, kiedy mówiłyśmy, że nie chce nam się iść do szkoły, niż żebyśmy chodziły na wagary i pisały sobie usprawiedliwienia. Uczyli nas bycia szczerymi i indywidualnymi osobami”.

Zwłaszcza ojciec był dla niej autorytetem. Podsunął jej pomysł na film „Ono”, w którym zagrała top modelka Małgorzata Bela. Ale przeszłość ma też ciemne barwy. W książce „Szumowska. Kino to sztuka przetrwania” Małgorzata wspomina, że w jej domu nie było zasad, wszystko działo się z przypadku. „Stara nie gotowała”, opowiada. „Chodziłam spać o pierwszej w nocy, potem nie wstawałam do szkoły. Nikt tego nie pilnował. Tak samo było z myciem. Wołali z podstawówki moją starą, żeby powiedzieć jej, że ja jestem nieumyta”. Rodzina kojarzy jej się źle. Z teściowymi spotyka się rzadko. Rodzice nie żyją.

Dobrze, że umarli

Ojciec był filmowcem. Brat przyrodni też. Może dlatego i ona zdaje do łódzkiej Filmówki. Jest początek lat 90. zeszłego wieku. W podaniu pisze, że całe to kino to nudy i ona chce to rozwalić. Dostaje się, choć jest 180 osób na sześć miejsc. Czuje, że trafiła do grona uświęconych wybrańców. Siada na słynnych schodach i marzy, że będzie Romanem Polańskim. „To był początek notorycznej balangi”, wspomina. „Wszystkie możliwe używki, najebka od rana, totalny hard core”. Jej guru, Wojciech Has, mówi na zajęciach: „Szumowska dostanie lepszą ocenę, bo ma ładne nogi”. Na jej roku są Łukasz Barczyk i Borys Lankosz. Reagują na słowa Hasa wściekłością, ale milczą. Boją się.

„Cała ta Filmówka była szkołą przetrwania, surwiwal taki”, wspomina w wywiadzie rzece. Has o ludziach mówi per ch… Zupełnie jak jej ojciec. Uwielbia obydwu. Jej etiudy i pierwsze filmy zdobywają europejskie nagrody. Ale prawdziwe kino zaczyna robić dopiero po śmierci rodziców. Umierają obydwoje na początku 2004 roku. Najpierw matka na raka, miesiąc później odchodzi ojciec. W Krakowie mówi się, że z miłości. Małgorzata jest w szoku. „Dobrze się stało, że rodzice odeszli”, powie.

Prowokatorka

Ma 31 lat. Nagle musi dorosnąć. Kończy się dla niej przedłużone dzieciństwo. „Nauczyli nas pasji, ale już nie płacenia rachunków czy oszczędzania, tego musiałyśmy same nagle się nauczyć”, wspomina Katarzyna T. Nowak. „Musiałyśmy stać się dorosłe po ich śmierci”. Małgorzata przekuwa to doświadczenie na film. Robi „33 sceny z życia”. Dramatyczną opowieść o brutalności śmierci. I bezradności tych, którzy towarzyszą odejściu bliskich. Kręci bardzo osobisty film. Pokazuje śmierć rodziców i rozpad swojego małżeństwa. Bez upiększeń. Bohaterka ucieka przed strachem i rozpaczą w seks i alkohol. Film porusza. Niektórych oburza. Na festiwalu w Gdyni Dorota Stalińska po projekcji krzyczy: „Co to w ogóle jest? Gołe ch… na ekranie, śmiech na pogrzebie, balanga w domu, gdy matka umiera?!”. Film podoba się na świecie. Zdobywa Srebrnego Lamparta na festiwalu w Locarno. Szumowska zostaje pasowana na europejską artystkę. Czuje w sobie przemianę. „Śmierć rodziców przyniosła mi wyzwolenie”, powie kontrowersyjnie, jak to ona. Przeżywa spóźniony bunt. Chce żyć po swojemu. I po swojemu robić filmy. Prowokujące. „Mam w sobie coś takiego, że zawsze muszę robić na przekór”, powie w wywiadzie dla „Harper’s Bazaar”.

Po śmierci rodziców zachodzi w ciążę. Ojcem Maćka jest Jacek Drosio, ukochany montażysta. Nie traktuje siebie ulgowo. Do siódmego miesiąca nikt nie wie, że będzie miała dziecko. Trzy tygodnie po porodzie wraca na plan w Krakowie. Lekarz grozi jej, że straci pokarm. A ona po planie bierze syna i razem z Jackiem jadą rowerami na Kazimierz. Siedzą w knajpach do drugiej w nocy. „Nie wiem, czemu matki myślą, że muszą spędzić trzy lata w domu, że dziecko jest najważniejsze”, tłumaczy w książce. „To błąd. Niszczy się relacja z partnerem. Nie wyobrażam sobie, że jestem cały czas z dzieckiem i tylko z nim”. Ale buduje z Maćkiem mocną relację. Rozpieszcza, na wszystko pozwala. Cały czas powtarza mu, że go kocha. Zabiera go do Paryża, gdy robi „Sponsoring”. Po powrocie zapisuje go do przedszkola polsko-francuskiego. Ale przy „Sponsoringu”, jak donoszą polskie portale plotkarskie, zakochuje się w swoim aktorze, Mateuszu Kościukiewiczu. Rozstaje się z ojcem Maćka. Tak już ma. Zawsze żyje pod prąd.

Szuma z jajami

Paryż, rok 2010. Plan zdjęciowy „Sponsoringu”. Młoda, atrakcyjna Joanna Kulig gra dziewczynę, która oddaje się za pieniądze starszym mężczyznom. Przed nią sceny odważnego seksu. „Nie dam rady”, powtarza przerażona. Szumowska dostaje furii. „Czytałaś scenariusz, wiedziałaś od początku, co masz grać!”, krzyczy. Aktorka przełamuje lęk. Gra i robi to świetnie. Szumowska słynie z tego, że urządza awantury na planie. „Denerwowałam się przed zdjęciami do »Sponsoringu«, bo słyszałam, że metody pracy, jakie stosuje, bywają ciężkie dla aktorów”, przyznaje Kulig. „Łatwo nie było, ale ostatecznie udało nam się wypracować kompromis, czego efekty widać na ekranie”.

Szumowska powtarza, że ma w sobie dużo męskiej natury. To pomaga jej robić filmy. Umie zakląć, chętnie pije wódkę. Tomasz Wasilewski mówi, że Szuma ma jaja. Doskonale dogaduje się z facetami z ekipy technicznej. Gdy trzeba, potrafi huknąć, ale też przybije piątkę i wypije wódkę na krawężniku. Wasilewski, który sam zrobił film „Płynące wieżowce”, wie, że reżyser musi mieć ekipę po swojej stronie. A ona potrafi pociągnąć za sobą. Lubi ludzi. Choć sama twierdzi, że za aktorkami nie przepada. Zawsze miała więcej kumpli niż koleżanek. Wyjątek to Juliette Binoche, którą namówiła do „Sponsoringu”. To dla niej ktoś wyjątkowy. Francuska aktorka też ją ceni. I nigdy nie zapomni, jak Szumowska spiła ją na planie. Ale sama sobie winna – po co prosiła, żeby dać jej spróbować polskiej wódki?

Kawiorowa lewica

Lekceważy pieniądze. Wie, że brzmi to absurdalnie, ale twierdzi, że nigdy nic nie zrobiła dla zysku. Oprócz reklamy z udziałem Juliette Binoche. Ale uwielbia kupować. „Jestem pazerna, opanowana materializmem”, przyznaje w wywiadzie rzece wydanej przez Krytykę Polityczną. Kocha ciuchy i buty. Kupuje, co jej wpadnie w oko, potem rozdaje znajomym. I brakuje jej na rachunki. Wtedy dzwoni do kolegi i prosi: „Pożycz trzy tysie, bo nie mam na kredyt hipoteczny”. Nie gromadzi rzeczy. Woli wydać na podróże i wino. Wiele lat jeździ starym zdezelowanym samochodem. Ale jednocześnie wie, że pieniądze dają jej wolność.

Może opłacić nianię, a sama wyjechać i pracować. Nazywa siebie kawiorową lewicą, bo pogardza pieniędzmi, a jednocześnie bardzo ich potrzebuje. Żeby żyć po swojemu, tak, jak chce. Pracowała na swoją pozycję kilkanaście lat. Śmieje się, gdy słyszy, że ma szczęście, bo robi filmy za granicą. To nie szczęście. To wiedza i upór. Poznała, jak działa międzynarodowy świat filmowy i potrafi to wykorzystać. „Nauczyłam się od niej konsekwencji i determinacji w dążeniu do celu”, mówi Joanna Kulig. „Małgośka, jak w coś wierzy, to nie rezygnuje mimo wielu przeciwności”.

Pocztówka z Jezusem

Wychowuje się w ateistycznym domu. Ale nagle – gdy ona ma 10 lat – ojciec przeżywa nawrócenie. Opowiada tak pięknie o Bogu, że i ją przekonuje do wiary. Przyjmuje chrzest. Chodzi do dominikanów na msze, modli się, medytuje. W domu ma ołtarzyk z trójwymiarowej pocztówki z Jezusem. Bardzo przystojnym. Zakochuje się w nim, jak jej rówieśniczki w gwiazdorach z plakatów. Biega po kościołach, ogląda filmy typu „Jezus z Nazaretu”. Czy przypadkowo Mateusz Kościukiewicz w jej filmie „W imię…” wygląda jak Chrystus? Chyba nie. Z pierwszym mężem, Michałem Englertem, łączy ją pasja wiary. Oboje szukają mistyki w Kościele. Biorą kościelny ślub. Wszystko wywraca się do góry nogami, gdy umierają jej rodzice. Małgośka wkracza na wojenną ścieżkę.

Zrywa z Kościołem. I mężem. „Kościół zajął się polityką. Ja dojrzałam. Zapałałam złością”, tłumaczy swoją przemianę. Drażni ją hipokryzja instytucji, pogoń za dobrami, oszukiwanie w imię ideologii. Dziś robi o tym film. Lecz „W imię…” nie jest tanią publicystką. Jest pięknym, głęboko smutnym obrazem o samotności człowieka. Samotność to leitmotiv jej filmów. „Myślę, że człowiek jest skazany na samotność”, tłumaczy w książce „Szumowska. Kino to sztuka przetrwania”. „Dzieci dojrzeją i odejdą, i zostaniemy sami, sami gdzieś w środku”. Kto wie, może właśnie ona potrafi nazwać to, co dręczy nas wszystkich? Dlatego jej film sprzedano do 25 krajów na całym świecie. O tym mówi Tanja Meisner z Memento Films, francuskiej firmy dystrybuującej „W imię…”: „Małgorzata potrafi opowiadać bardzo uniwersalne historie. Ma ogromne wyczucie nastroju. Podziwiam to w jej kinie. Dla nas jest jak nowy Kieślowski. Obecnie jest najbardziej utalentowanym polskim reżyserem”.

Reklama

Roman Praszyński

Reklama
Reklama
Reklama