Nie lubi, kiedy mówi się do niej „pani premierowo”. Woli „pani Małgorzato”. Na spotkanie umawia się w zwykłej kawiarni. Najlepiej w okolicy mieszkania premiera na Dolnym Mokotowie. Często sama prowadzi samochód, sama sprząta i wiesza firanki. Nie lubi polityki. Czasem wymyka się samotnie do kina. Czyta mnóstwo książek i ma koleżanki z dawnych lat. Na wywiad namawiam ją przez dwa lata. Można do niej zadzwonić na komórkę, odpowiada na SMS-y. Czesze się sama lub u fryzjerów hotelowych. Ubiera się w jasne bluzki – kiedyś wolała czarne. Czy funkcja męża bardzo zmieniła jej życie i jak ona sama się zmieniła w ciągu czterech lat jego premierowania?

Reklama

– Polityka to zniewolenie, uwięzienie?
Małgorzata Tusk:
Zniewolenie, uwięzienie? Nie. Myślę, że politykę należy traktować jak każdą pracę. Czy ktoś pracuje w polityce, w szkole, czy w szpitalu, jest to konsekwencja decyzji, jaką się kiedyś podjęło.

– Ale nie można porównywać życia żony nauczyciela z życiem żony premiera.
Małgorzata Tusk:
Dlaczego nie? Moja mama była nauczycielką i wiem, jakie przeżywała stresy. Nauczyciel tak samo przejmuje się swoją pracą jak premier. Zwłaszcza gdy któryś uczeń ma słabsze stopnie albo trzeba kogoś zostawić na drugi rok. Stres jest taki sam jak przy podejmowaniu decyzji przez polityka.

– Ale decyzje Pani męża dotyczą całego społeczeństwa i wszyscy je obserwują – i sympatycy, i wrogie frakcje. A Pani znajduje się pod lupą, nieustannie oceniana.
Małgorzata Tusk:
Rzeczywiście jest to trochę taki „Big Brother”. Staram się jednak o tym nie myśleć, chociaż na pewno przeszkadza mi jadący za mną samochód z fotoreporterami. Nikt nie lubi być śledzony, każdy chce mieć swoje życie dla siebie. Ale z drugiej strony wszyscy jesteśmy w pewien sposób śledzeni – przez rodzinę, sąsiadów, znajomych na ulicy.

– Tylko że akurat Pani nie lubi rozgłosu. Czy bycie żoną premiera to najlepsza dla Pani rola na życie?
Małgorzata Tusk:
Za mąż wychodziłam za przyszłego nauczyciela, a nie polityka – Donald robił specjalizację nauczycielską. I można powiedzieć, że trochę mnie życie zaskoczyło. Ale nie demonizujmy. Przecież kiedy ma się 21 lat, trudno powiedzieć, co się będzie robiło w przyszłości. Wydarzenia, których nie można przewidzieć, zmieniają nasze życie.

Zobacz także

– Funkcja męża jest dla Pani ciężarem? Rzadko bierze Pani udział w oficjalnych uroczystościach. Właściwie Pani nie widać, a jeżeli już, to krok za Donaldem Tuskiem, w jego cieniu.
Małgorzata Tusk:
Bo ja nie muszę uczestniczyć w uroczystościach, spotkaniach mojego męża. Nie podchodzę pod protokół (śmiech).

– Nie wiedziałam, że trzeba podchodzić pod protokół, w sumie to świetny wybieg.
Małgorzata Tusk:
Ale dzięki temu jestem traktowana jako osoba prywatna. Podobnie jak żony marszałków sejmu czy senatu. Pojawiam się tylko wtedy, gdy wymaga tego protokół. Na przykład przyjeżdża do Polski zagraniczny premier z żoną albo kierują do nas zaproszenie wspólnie ze swoją żoną i zapraszają również mnie na wizytę oficjalną. Niedawno byliśmy oficjalnie w Norwegii.

– Lubi Pani być blisko męża?
Małgorzata Tusk:
Lubię. Uważam, że każda żona powinna być blisko męża. Bliskość między ludźmi jest zawsze bardzo ważna. Dotyczy to także premiera i jego żony.

– Trzeba też trzymać rękę na pulsie? Często przyjeżdża Pani do Warszawy, bo dla żon, które zostawały w domu, różnie się to kończyło? Mam na myśli panią Buzkową czy Marcinkiewiczową.
Małgorzata Tusk:
Nie porównuję siebie z innymi żonami. Wiem jedno – kiedy mąż został premierem, od razu zdecydowałam, że w miarę możliwości będę przyjeżdżać, chociaż i tak mało się z nim widuję. Dzisiaj na przykład wyszedł o siódmej rano, a wróci gdzieś koło dwudziestej trzeciej albo i później. Ale sama świadomość, że jestem, bardzo mu pomaga.

– A Pani też to pomaga?
Małgorzata Tusk:
Tak, bo gdy zostaję w Sopocie, bywa, że czuję się samotna. Przez pierwszy tydzień, jak męża nie ma, jeszcze nie jest tak źle. Potem mija drugi tydzień, a w trzecim zastanawiam się, co ja w ogóle robię w tym Sopocie.

– Pani kocha ten Sopot przecież.
Małgorzata Tusk:
Trudno nie kochać Sopotu, ale miłość do męża jest jednak silniejsza.

– Łatwo było zrezygnować z wcześniejszego życia, anonimowego? Mogła Pani wyjść w szlafroku do sklepu i w lokówkach?
Małgorzata Tusk:
W szlafroku to nie, bo w ogóle nie noszę szlafroka. Nawet go chyba nie mam. A włosy układam na szczotce. Nie zrezygnowałam też z własnego życia – robię to, co chcę. I co robiłam wcześniej.

– Mieszkacie wciąż w tym dawnym 65-metrowym mieszkaniu?
Małgorzata Tusk:
Tak, mieszkamy tu cały czas. To taki mały dom mieszkalny, osiem rodzin w całym budynku. A ja przydziałowo dostałam jeszcze prawo do 60-metrowego ogródka. Kawałek mam ja, a kawałek sąsiadka, która obok mieszka.

– Nie miała Pani ochoty zamienić tego M-4 na coś większego, bardziej okazałego i luksusowego?
Małgorzata Tusk:
Dla mnie nasze mieszkanie jest luksusowe. To marzenie, które się spełniło. Wcześniej mieszkaliśmy w dwóch pokojach w hotelu asystenckim, już z dwojgiem dzieci. Gdy przeprowadziliśmy się tutaj, do Sopotu, to mieszkanie wydało nam się pałacem. Gubiliśmy się na tych 65 metrach. Natychmiast kupiliśmy psa, żeby zapełnić przestrzeń. Nie myślę o tym, żeby mieszkać jeszcze w czymś większym. Właśnie niedawno stwierdziliśmy z mężem, że podjęliśmy świetną decyzję, nie kupując domu czy apartamentu. Po pierwsze, to by nas strasznie podkopało finansowo, premier przecież aż tak dużo nie zarabia, a po drugie, na późniejsze lata życia absolutnie nam wystarczy to, co mamy. Poza tym trzeba jeszcze to wszystko sprzątać. Myć okna, szorować łazienkę. Kiedy wysprzątałam dom na święta wielkanocne, pomyślałam sobie, jak bym się namęczyła, sprzątając jeszcze większą powierzchnię.

– Nie myślała Pani, żeby zatrudnić kogoś do pomocy?
Małgorzata Tusk:
Nie, bo sprzątanie jest świetnym sposobem na utrzymanie kondycji. No a przy myciu podłóg spala się najwięcej kalorii.

– Mówi Pani o mieszkaniu sopockim z dużą czułością, ale jednak pół tygodnia spędza Pani w Warszawie. Czy tylko dlatego, że kocha Pani męża? Czy również powodem jest troska o jego wizerunek?
Małgorzata Tusk:
Wizerunek to źle powiedziane. Po prostu chcę, żeby po pracy nie przychodził do pustego domu. Wie, że na niego czekam.

– Czeka Pani na męża z kolacją, nie śpi?
Małgorzata Tusk:
Czekam. Przychodzi i pyta: „A co robiłaś?”. Opowiadam mu o swoim dniu, a on zawsze słucha z zainteresowaniem. Potem sama pytam: „A jak u ciebie? Bardzo źle czy bardzo dobrze? Coś tam widziałam w telewizji”.

– Śledzi Pani programy informacyjne?
Małgorzata Tusk:
Sporadycznie. Uważam, że ten natłok informacji i komentarzy strasznie obciąża psychikę.

– Nie chce Pani słuchać, gdy na przykład Jadwiga Staniszkis twierdzi, że Tusk unika odpowiedzialności za swoje decyzje?
Małgorzata Tusk:
Całkowicie się z tym nie zgadzam, ale to jest język opozycji i trzeba się do niego przyzwyczaić, a nie przeżywać.

– Mąż te zarzuty przeżywa?
Małgorzata Tusk:
W jakiś sposób na pewno, ale świetnie sobie z tym radzi.

– Jest mocnym człowiekiem?
Małgorzata Tusk:
Tak, choć uważam, że takie określenia są bardzo mylące. Co to znaczy mocny czy słaby? Każdy z nas czasem jest mocny, a czasem słaby. Wszystko zależy od problemów, jakie mamy do pokonania.

– Co Panią najbardziej dotknęło w ciągu czterech lat mężowskiego premierowania?
Małgorzata Tusk:
Wypracowałam sobie taki mechanizm, który pozwala zapominać o tym, co boli. Pamiętam przez kilkanaście minut, a potem wracam do normalnego życia.

– Rozumiem, że gdyby funkcja męża sprawiała Pani ból, wymogłaby Pani na nim, żeby nie kandydował.
Małgorzata Tusk:
Uważam, że nikomu nie należy niczego narzucać, zakazywać czy nakazywać. Pamiętam naszą pierwszą rozmowę na temat polityki. To były lata 90., mąż powiedział, że chce kandydować do Sejmu. Odpowiedziałam: „Pamiętaj, to decyzja na całe życie. Wiesz, jaka jest polityka, bo studiowałeś historię tak jak ja. Jeżeli w nią wejdziesz, to nietrudno sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać nasza przyszłość. Zastanów się nad tym”.

– Chodziło o to, że Pani jako żona polityka już zawsze będzie sama?
Małgorzata Tusk:
O tym nie myślałam. Chodziło mi o to, że polityka obok dobra, które może przynieść, jest zawsze pełna złych emocji, czego my jako historycy mieliśmy pełną świadomość. Przecież polityka to były też wojny, intrygi. Mówiłam mu o tym, co myślałam, a nie o strachu, że będę sama. Tylko o tym, że to jest dżungla. Ale nie sądziliśmy wówczas, że polską politykę spotka tak wielka rewolucja, że to wszystko aż tak się zmieni. Ogólnie na lepsze.

– I nie powiedziała mu Pani: Donek, nie idź na posła!?
Małgorzata Tusk:
Nigdy nie mówię do niego tak kategorycznie. Okrucieństwem byłby protest wobec człowieka, który, jak mój mąż, był tak zaangażowany w działalność niepodległościową.

– A jednak Pani ciężko to znosiła, kiedy już dostał się do Sejmu? Podobno nawet dopadł Was poważny małżeński kryzys?
Małgorzata Tusk:
Czy kryzys? Nie, zresztą te czasy jakby zatarły się w mojej pamięci. Po prostu mieliśmy małe dzieci, a mąż większość czasu mieszkał w hotelu sejmowym. Ze wszystkim musiałam radzić sobie sama. W dwóch małych pokoikach, w sumie 20 metrów. Nawet nie było pralki automatycznej, tylko frania na korytarzu. Było ciężko i tyle, ale starałam się go w miarę możliwości nie obciążać, bo nawet człowiek mający rodzinę, dzieci powinien móc się realizować.

– Pani jest trochę samotnicą i może dlatego łatwiej było Pani znosić jego nieobecność?
Małgorzata Tusk:
Lubię ludzi, mam dużo przyjaciółek z dawnych lat, z którymi spotykam się, wyjeżdżam. A że lubię czasami być sama, czy to źle? Ja się nie nudzę sama ze sobą.

– Tak, wiem, wiem. Dlatego lubi Pani prasować, bo przy tej mechanicznej czynności można sobie wiele przemyśleć. Ale ja bym się wściekła na faceta, który by mnie zostawiał z dwojgiem małych dzieci i realizował swoje ambicje!
Małgorzata Tusk:
Po 33 latach małżeństwa pamięć zachowuje te dobre rzeczy. Jak powiedział Spinoza: „Nie ma świata obiektywnego, każdy ma własny i każdy inaczej go rozumie”.

– Nie tęskni Pani za tą Gośką Sochacką, jaką Pani była?
Małgorzata Tusk:
Nie tęsknię absolutnie, przecież ja cały czas się zmieniam, i to moim zdaniem na lepsze. Wracam oczywiście do tych miejsc, wspomnień, gdy oglądam zdjęcia. Ale to nie tęsknota, lecz pewien rodzaj sentymentu.

– Lubi Pani swoje życie teraz?
Małgorzata Tusk:
Lubię, bo ja w ogóle lubię życie. Staram się więc szukać dobrych stron w każdej sytuacji. Zresztą moje życie jest ciekawe. Dzisiaj mam wywiad z panią, jutro sesję, przed którą bardzo się broniłam (śmiech). W czwartek wrócę do domu, zagram w tenisa. Gram w tenisa dwa razy w tygodniu.

– Chyba niedawno się Pani tego nauczyła?
Małgorzata Tusk:
Prawie niedawno, bo dopiero 11 lat temu. Po tenisie w Sopocie mam imieniny koleżanki, w piątek idę na angielski, na konwersację z Anglikiem, którego znam już chyba 15 lat, potem na hiszpański. Później być może gdzieś wyjadę z córką, na jakieś zakupy.

– A gdzie mąż w tym wszystkim?
Małgorzata Tusk:
Mąż w Warszawie w tym czasie, ale w sobotę mamy iść z dziećmi do zoo w Oliwie. Syn, córka, synowa, chłopak Kasi i nasz wnuk. A w niedzielę pojedziemy do naszych rodzin. Mąż do siostry, a ja do mojej mamy. W poniedziałek wracamy do Warszawy.

– Przyjaźni się Pani z siostrą męża – Sonią?
Małgorzata Tusk:
Tak, mamy bardzo dobre relacje. Mama męża, moja teściowa, zmarła rok temu, była wspaniałą kobietą. Zabawną, z wielkim poczuciem humoru, ten humor był taki trochę przewrotny. Najważniejsze jednak, że jak jej się coś nie podobało, nigdy nie robiła min, nie prawiła złośliwości, tylko mówiła to wprost. Że na przykład nasz syn Michał mógłby zrobić to czy tamto, a Kasia zmienić fryzurę. Mój mąż odziedziczył po niej taką prostolinijność. Nie wytrzymałabym z kimś, kto ma kaprysy, grymasy, robi miny albo się nie odzywa przez kilka dni. Między nami cichych dni nigdy nie było.

– Prostolinijność to chyba nie jest cecha, jaką powinien mieć polityk?
Małgorzata Tusk:
W polityce złośliwości i miny też nie są dobre. One natychmiast byłyby zauważone.

– Rozmawia Pani o polityce z mężem?
Małgorzata Tusk:
Staramy się rozmawiać o wszystkim, chociaż chciałabym, żeby tematów dotyczących polityki było między nami jak najmniej. Oczywiście nie omijamy ważnych tematów, ale najbardziej cieszę się, kiedy możemy porozmawiać o czymś lekkim i zabawnym.

– Jak wiersz Młynarskiego „Wina Tuska” cytowany w „Szkle kontaktowym”?
Małgorzata Tusk:
Oboje bardzo lubimy się śmiać. Kiedy mąż wraca do domu, nie czekam na niego z listą pytań, tylko rozmawiamy tak luźno, jak to między przyjaciółmi. Mądrych rad oczywiście nigdy za wiele. Moja teściowa na przykład mówiła mu, żeby więcej się uśmiechał, bo jak jest poważny, wygląda na bardzo zmartwionego.

– Niemożliwe jednak, żeby Panią nie obchodziło, gdy padają zarzuty, że premier wydał dużo pieniędzy na środki transportu, samoloty na Wybrzeże itd. Nie mówi mu Pani: „Lataj mniej”?
Małgorzata Tusk:
Nie mogę mu tak powiedzieć, bo to nie od niego i nie ode mnie zależy. Mąż najczęściej w poniedziałek wylatuje samolotem rejsowym. Różnie bywa z powrotami, bo w późnych godzinach kończy pracę. Trudno byłoby od niego wymagać, aby zrezygnował ze spotkań z rodziną. Szczególnie że był to czas, kiedy chorowała i umarła jego ukochana mama, umarł ojczym, którego traktował jak ojca, i urodził mu się wnuk.

– Ale w Internecie krzyczą: „Tusku, czemu nie lubisz Warszawy?”.
Małgorzata Tusk:
Tak krzyczą? Do mnie to nie dotarło. Można kochać Gdańsk i lubić Warszawę. To się nie wyklucza.

– Macie na Wybrzeżu oficjalną rezydencję?
Małgorzata Tusk:
Nie, nie mamy.

– A nie macie żadnego pałacyku gdzieś w Polsce? Jak prezydent Komorowski w Wiśle. Czy za komuny Gierek willę w Klarysewie.
Małgorzata Tusk:
Żadnego pałacu nie mamy. Poza naszym mieszkaniem i schodkami do ogródka. Mamy też drugie mieszkanie w Sopocie – 40-metrowe. Syn się stamtąd wyprowadził, bo musi z żoną i dzieckiem mieć coś większego. Cała rodzina więc wzięła kredyt na mieszkanie dla Michała i Ani. Solidarnie też wszyscy go spłacamy. Oprócz tego mamy domek na wsi na Kaszubach, letniskowy na działce letniskowej.

– A Pani tam chodzi w szortach do sklepu – żer dla paparazzich.
Małgorzata Tusk:
Nie, to mąż siedzi w szortach na leżaku i czyta Cobena. To drewniany domek letniskowy, chałupa przeniesiona z Białostockiego. Miała pójść na drewno opałowe, ale myśmy ją złożyli. To nie żaden pałac.

– Kiedy więc będzie miała Pani pałac, jak nie teraz?
Małgorzata Tusk:
Ja nawet nie mam takiej ciekawości do pałaców, nigdy nie byłam w żadnej vip-owskiej rezydencji ani w żadnym rządowym ośrodku. Nigdy w życiu nie byłam na przykład w Łańsku. Jak wyjeżdżamy na wakacje, to przez Internet kupujemy bilety lotnicze i przez Internet gdzieś wynajmujemy apartament. Wsiadamy do różnego rodzaju linii lotniczych, najczęściej tanich.

– Jeździ Pani z mężem czasem? Wiem, że uwielbia Pani podróże.
Małgorzata Tusk:
Gdy oficjalnie mnie zapraszają, to tak. Byłam z mężem w Indiach i Wietnamie na oficjalne zaproszenie. A wcześniej w Peru, gdzie też mnie jako żonę zaproszono. Natomiast krajoznawczo to sobie mogę pojechać sama. Sama przecież zwiedziłam całą Amerykę Łacińską, spakowałam się, kupiłam bilet i pojechałam.

– Nie bała się Pani?
Małgorzata Tusk:
Trochę się bałam, na przykład kiedy byłam na pustyni Nazca, panował straszny upał, trudny do wytrzymania. Ale tak normalnie to się nie boję.

– Zmieniła się Pani, odkąd mąż jest premierem?
Małgorzata Tusk:
Jestem starsza o cztery lata. To na pewno.

– Ale czy nie stała się Pani bardziej nieufna, bardziej Pani siebie kontroluje?
Małgorzata Tusk:
Ja zawsze w pewien sposób siebie kontrolowałam i kontroluję, bo uważam, że nie można mówić ludziom niedobrych rzeczy. Na tym polega również dobre wychowanie.

– Ale nie przyzna Pani, jak kiedyś, że się pokłóciła z mężem, bo nie wypada, żeby żona sprzeczała się z premierem?
Małgorzata Tusk:
Jeśli tego nie powiem, to dlatego, że moim zdaniem to nie jest jakaś istotna informacja. Wszyscy wiedzą, że to mąż jest ode mnie łagodniejszy. Normalnie się więc kłócę, czasami krzyknę na dzieci. Niczego niemiłego nie powiem mojej mamie albo koleżance, bo mogę je tym zranić. Nasze sprzeczki z mężem dotyczą zawsze drobiazgów, zupełnie nieważnych. Teraz tak naprawdę największe emocje wzbudza w nas gra w scrabble. Jeśli mąż albo ja nie znamy jakiegoś wyrazu, kłócimy się, czy on w ogóle istnieje, i sprawdzamy w słowniku języka polskiego, który mamy pod ręką.

– Nie spieracie się o wychowanie dzieci?
Małgorzata Tusk:
Teraz już nie. Dzieci są przecież dorosłe. Kasia pisze pracę magisterską, zarabia już własne pieniądze. Syn jest dziennikarzem, ma własną rodzinę.

– Mąż jest romantyczny?
Małgorzata Tusk:
Pisze mi często SMS-y, wyznając uczucia – niektóre zachowuję.

– Zmienił się jakoś przez te cztery lata?
Małgorzata Tusk:
Tak, ale na lepsze. Mam wrażenie, że – paradoksalnie – jest spokojniejszy. Ja też patrzę na niego inaczej, bo inne sprawy są teraz dla mnie ważne. Lepiej teraz nam jest ze sobą, bo potrafimy docenić to, co nas łączy.

– A jak na Wasze życie domowe wpływają wyniki sondaży?
Małgorzata Tusk:
Nie ma to żadnego znaczenia, bo nawet jak zwyżkują, to cieszymy się z tego przez chwilę, a potem normalne życie wszystko usuwa w cień. Zresztą liczyłam się z krytyką i nieprzychylnymi komentarzami na temat męża i jego rządu, ponieważ taka jest polityka. Pamiętam wielką nagonkę na Margaret Thatcher, gdy zamykała stadiony albo sprzedawała Pocztę Królewską. Pamiętam ataki na Reagana. A teraz pani Thatcher jest dla Anglików bohaterką.

– I to właśnie dla oceny przez historię walczy Pani o parytety i prowadzi działalność społeczną w organizacji zajmującej się poszukiwaniem osób zaginionych Itaka?
Małgorzata Tusk:
Ja to zawsze robiłam. Pracowałam w organizacjach pozarządowych. Taka praca jest mi bliska. W działalność Itaki zaangażowałam się, bo potrafię wyobrazić sobie, co czują rodzice dzieci, które zaginęły. Jaki to ból. Niedawno wzięłam udział w Dniu Dziecka Zaginionego, podawaliśmy telefony do Itaki, żeby było wiadomo, z kim się kontaktować, gdy dzieje się coś strasznego. Jeśli mogę pomóc, to pomagam. Wtedy czuję, że jestem przydatna jako żona premiera. Już drugi raz pojadę też do Brukseli na zaproszenie królowej belgijskiej. Spotkanie będzie dotyczyło właśnie działalności społecznej na rzecz dzieci zaginionych. Wymiana doświadczeń jest bardzo istotna.

– Ale i tak Pani i córka Kasia jesteście narażone na różne ataki.
Małgorzata Tusk:
Kasię przygotowałam na to już wtedy, kiedy występowała w „Tańcu z gwiazdami”. A teraz, gdy zakładała blog, też ją ostrzegałam, że dla niektórych może stać się celem ataku. Uważam jednak, że jej blog cieszy się wielkim powodzeniem, 60 tysięcy wejść dziennie, prawie wszystkie komentarze są bardzo pozytywne, wspierające. Ja też nie odczuwam ze strony ludzi negatywnych emocji.

– Chciałaby Pani, żeby mąż wygrał te wybory? A zresztą niemądre pytanie, bo co Pani może odpowiedzieć.
Małgorzata Tusk:
Chciałabym, także jako historyk, żeby była partia, która wygrywa wybory po raz drugi, żeby nasza demokracja była tak samo dojrzała jak angielska czy amerykańska. To świadczy także o tym, że społeczeństwo potrafi dobre rzeczy docenić. Dwukrotna wygrana znaczyłaby, że Polska jest w tej grupie państw dojrzałych. Ale nie wiem, czy mąż będzie tkwił w polityce przez całe życie. Jeżeli będzie chciał kiedyś zrezygnować, to niech tak zrobi. Uważam, że to wyłącznie jego decyzja.

– A Pani ambicje nie mają żadnego znaczenia?
Małgorzata Tusk:
Ja i tak będę robiła to, co robię. Jeśli chodzi o moje ambicje, to chciałabym, by wyborcy docenili Platformę i premiera. Bardzo ciekawa jestem, jak to się potoczy.

Reklama

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Iza Grzybowska/Makata
Stylizacja Jolanta Czaja
Asystentka Magda Smus
Makijaż Gonia Wielocha/Helena Rubinstein
Fryzury Maciej Bielecki/D’Vision Art
Scenografia Anna Tyślerowicz
Produkcja Elżbieta Czaja
Współpraca Ula Szczepaniak

Reklama
Reklama
Reklama