– Pani chce zatrzymać czas, wciąż być dziewczynką? A może to prowokacja? Te tiule, kokardy, kolory?
Majka Jeżowska:
Już dawno ich nie noszę. Tak ubierałam się w latach 80. i 90., kiedy wszystko w Polsce było szare, a wokalistki nosiły czarne sukienki. Nigdy nie lubiłam szokować ani prowokować. I choć moje tiulowe spódniczki i ostre kolory są dziś znowu modne, to już nie dla mnie. Wepchnięto mnie do szufladki: „Piosenki dla dzieci – niepoważna twórczość”. Dziś się tym tak nie przejmuję. Ale były momenty, kiedy to strasznie uwierało. Nie zapraszano mnie na festiwale, nie grano w radiu. A przecież słuchają mnie również dorośli. Nie śpiewam piosenek dziecięcych, tylko popowe, z familijnymi tekstami. Przy nich bawi się cała rodzina. Czy chcę zatrzymać czas? Często słyszę od koleżanek: „Ależ z ciebie mała dziewczynka!”. A ja się cieszę tą „małą dziewczynką” w sobie, bo może właśnie dlatego robię to, co robię, tak dobrze? Bardzo poważna, zgorzkniała dama nie wstanie szarym świtem, by już o dziewiątej rano zagrać gdzieś na drugim końcu Polski koncert w hali po brzegi wypełnionej dzieciakami. U mnie to płynie z serca, jest szczere, bo z potrzeby dawania ludziom radości – przecież nie dla poklasku.

Reklama

– Przypuszczam, że też znów nie dla jakichś wielkich pieniędzy. Hmm, chciałoby się powiedzieć: „Ależ z Pani dziecko”.
Majka Jeżowska:
Znam Polskę. Całą, bo koncertuję również w tej „B” i „C”. Widzę, w jakich warunkach często rosną nam dzieci. To szary świat, gdzie dudni disco polo, a dzieci są zaniedbane. I choćbym się narażała na śmiech, powiem: śpiewanie dla nich traktuję jak misję i obowiązek. Bo dla dzieci nikt dziś nie pisze i nie śpiewa repertuaru przeznaczonego dla nich. Pięć lat temu, w Radomiu, zorganizowano po raz pierwszy ogólnopolski festiwal moich piosenek „Rytm i melodia”. To dla mnie wielkie wyróżnienie. Tam uczy się przez muzykę, śpiewa: „Kochaj czworonogi”, „A ja wolę moją mamę”, „Marzenia się spełniają” – jak to moje, by dostrzegać, że dziecko jest poważną istotą, w której rozwój trzeba ciągle inwestować. Wcale nie są zabawne maluchy występujące z utworami Feela czy Dody. Tymi o dorosłej miłości czy rozstaniu. To zbyt poważne tematy. A dziecko powinno się czuć jak najdłużej dzieckiem! Cóż, z tym, co robię, nie byłam nigdy w głównym nurcie ani na playlistach. Dziś śmieję się, że to swoisty „underground”, ale to czyni mnie wyjątkową artystką, prawda? To mi się podoba.

– Czy to nie dziwne w ustach artystki cieszyć się, że nie jest na topie?
Majka Jeżowska:
Każdy artysta przeżywa swoje pięć minut. Też je miałam. Dziś mam swój „familijny” top, potrafię zagrać i trzy koncerty dziennie i sto pięćdziesiąt w roku. Kocham kontakt z publicznością, lubię ludzi. Kiedy siedzę w domu, czuję się troszeczkę niepotrzebna. Mój syn jest dorosły i żonaty, nie mam wnuków ani wielkich obowiązków. Kiedy jadę w trasę, coś tam wrzucam do torby i myślę: jak dobrze, że nikt nie będzie zwracał uwagi, czy to wszystko aby idealnie uprasowane. Żaden paparazzi nie będzie za mną chodził. Pamiętam, jak w ubiegłym roku przeżywałam, kiedy wystąpiłam na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, gdzie obchodziłam swoje 30-le-cie, a prasę i Internet obiegło moje zdjęcie z komentarzem: „Jeżowska w starej, wybrakowanej sukience”. Na litość boską! Nikt nie napisał, że dałam świetny koncert dla kilku tysięcy ludzi, że wszyscy śpiewali razem ze mną, trzymając płonące zapalniczki w dłoniach. Że porwałam swoją muzyką tłum. Mogę pokazać pani tę sukienkę od znanych amerykańskich projektantów – Badgleya i Mischki. Obcisła, z matowych cekinów, które przy dotknięciu często wywracają się w drugą stronę. Zapewniam, są wszystkie. Boże, jak to dobrze, że nie jestem na topie, myślę. Nie dałabym rady. Przykro, ale macham na to ręką i robię swoje.

– A do tego w domu czeka na Panią kochający mężczyzna?
Majka Jeżowska:
Nie czeka, bo jeździ i pracuje ze mną (śmiech). Jest moim menedżerem i partnerem od 17 lat. Nasza historia jest jak filmowe love story. Z Darkiem poznaliśmy się na rejsie po Morzu Śródziemnym statkiem „Stefan Batory”. Ja byłam wtedy świeżą mężatką, on – wolny, marynarz. Przeżyliśmy krótki książkowy romans. Ależ to było romantyczne. No i ta chemia między nami. Każde jednak wróciło do swojego życia. Dziesięć lat się nie widzieliśmy, aż pewnego dnia stanął w drzwiach mojej garderoby po koncercie. Też nad morzem, tym razem Bałtykiem. Wróciłam do Stanów, gdzie mieszkałam w sumie 13 lat, i mówię do męża: „Tom, nie uwierzysz, co mnie spotkało”. A on na to: „Spotkałaś swojego marynarza? To przeznaczenie. Musicie być razem”. No, który mężczyzna by tak powiedział? Tom był i jest moim przyjacielem. To cudowny, ciepły, czuły człowiek. Był wspaniałym ojcem dla mojego syna, pomagał mi go wychowywać, wiele dla nas zrobił. Skorzystałam z jego wspaniałomyślności. Zostawiłam dosłownie wszystko. Wróciłam do Polski z walizką. Zrobiłam tak z poczucia winy, bo zakochałam się bez pamięci.

– Rozstania i powroty to Pani specjalność? Pierwsze małżeństwo też przerwała podróż – za ocean. Zostawiła Pani u rodziców dziecko. To była ucieczka?
Majka Jeżowska:
To nie tak. Urodziłam Wojtka dwa tygodnie przed ogłoszeniem stanu wojennego. Muzycy w kraju nie zarabiali, nie było koncertów, spektakli. Gdy Wojtuś miał roczek, dostałam propozycję śpiewania dla Polonii za oceanem. Taki wypad na dwa miesiące. Tuż przed wyjazdem zostałam pobita przez męża. Był znanym kompozytorem, 12 lat ode mnie starszym. Brutalem, ale nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. Miałam 20 lat i byłam zakochana. Aż pewnej nocy wylądowałam w szpitalu z wylewem do strun głosowych od uderzenia w krtań. Mogłam wydobyć z siebie ledwie kilka słabych dźwięków. Dramat, bo mogło się to skończyć utratą głosu.

Zobacz także

– I mimo to Pani pojechała?
Majka Jeżowska:
Zastraszono mnie, że jak raz odmówię, to już nigdy mnie nie zaproszą. A ja wiedziałam, że moje małżeństwo to już przeszłość i muszę się utrzymać sama. Nie mogłam liczyć na to, że będą mnie utrzymywali rodzice. Pochodzę z bardzo ciepłego, mieszczańskiego domu z tradycjami, gdzie zawsze liczyły się wartości, a nie kasa. Choć tata był stomatologiem, nie mieliśmy na przykład samochodu. Moje najwcześniejsze wspomnienia to co niedzielę kościół, potem rosół na stole. W kościele Świętego Kazimierza w Nowym Sączu śpiewałam na mszach bigbitowych przez całe liceum. No więc zostawiłam Wojtusia u rodziców, ale wyjeżdżałam z bolącym sercem. W Nowym Jorku poznałam szalenie ekstrawagancką Hankę Bakułę, która się mną zaopiekowała. Zabierała do klubów, pokazywała świat second-handów. To z nią kupiłam swoją pierwszą tiulową halkę w kolorze cytrynowym. Mimo to byłam strasznie samotna i rozdarta, bo małe dziecko zostało u rodziców. Dlaczego nie wracałam? Kiedy po czterech tygodniach znalazłam się w Chicago, było tam już sporo znajomych z Polski. „Do czego się spieszysz, zostań tu parę miesięcy, zarób coś”, słyszałam w koło. Ciężko pracowałam i tak minęły dwa lata. W końcu też zakochałam się w muzyku, wyszłam za mąż za Toma i ściągnęłam synka.

– W Polsce jeszcze przed wyjazdem zaczynała Pani robić karierę. Wygrywała międzynarodowe festiwale, nagrała autorską płytę. A tam?
Majka Jeżowska:
Płytę o znamiennym tytule „Jadę w świat”. Sama skomponowałam całą muzykę. A tam? Wie pani, że byłam pierwszą Polką, której teledysk wyemitowano w amerykańskiej MTV? Był rok 1984. Kolega Toma, początkujący filmowiec, miał pomysł na śmieszny teledysk. Dopiero zaczynało się je kręcić na świecie. Tom napisał piosenkę – pastisz „Rats on the Budget”. Ten odlotowy klip wygrał pierwszy międzynarodowy festiwal teledysków niskobudżetowych w Saint-Tropez, w jury siedzieli Rolling Stonesi. Czy to nie brzmi jak bajka?

– Brzmi, bo prawie nikt o tym nie wie. Dlaczego się Pani tym nie chwaliła?
Majka Jeżowska:
Ależ poszłam do telewizji z teledyskiem pod pachą. Nie chciano go puścić, bo u nas były wtedy kartki na mięso. Usłyszałam, że wykorzystano mnie do jakiejś propagandy. „Teleexpress” pokazał fragment i tyle. Nie było kolorowych gazet, Internetu. Gdyby dziś ktoś wrócił z czymś takim, byłoby wielkie halo. Przeszłam długą drogę. W liceum na czworakach uciekałam z lekcji francuskiego na próbę zespołu do domu kultury. Miałam profesora, który na wszystko mi pozwalał. Mówił tylko: „Jeżowska, po co ci te próby? I tak skończysz na dansingu w Imperialu”. To był lokal przy głównej alei w mieście. Myślał, że wyżej nie podskoczę. Tak się rodziła moja ambicja. Ja wam pokażę, że tak wcale nie musi być, powtarzałam w myślach.

– „Ja wam pokażę” to, zdaje się, Pani motto życiowe?
Majka Jeżowska:
Pamiętam, jak wracałam do Polski z pomysłem na płytę „Kolorowe dzieci”. Ale nikt nie był zainteresowany takimi piosenkami. Zamiast rozpaczać, powiedziałam do partnera: „Ach tak? Sami ją wydamy!”. Założyliśmy firmę fonograficzną Ja Majka Music. I to był szalony sukces. Ten pierwszy krążek zdobył status platyny, wtedy około 200 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Piosenkę „A ja wolę moją mamę” Marek Niedźwiecki puszczał na kultowej dziś liście przebojów Trójki. Śpiewała ją cała Polska. Nie brak mi w życiu odwagi i wiary w siebie. Kiedy postanowiłam zdawać na studia do Katowic, na wydział wokalny muzyki rozrywkowej do klasy Krysi Prońko, były tam tylko dwa miejsca i ponad 300 chętnych. Na egzaminie śpiewałam własną kompozycję w bliżej nieokreślonym języku. Udawałam, że to angielski, co było totalną bezczelnością, bo profesorowie, którzy mnie oceniali, doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Sama sobie akompaniowałam, zaśpiewałam dwa utwory i przyjęto mnie (śmiech).

– Dokonać niemożliwego? Właśnie sprawiła Pani, że inne gwiazdy – m.in. Piasek, Kasia Cerekwicka, Andrzej Krzywy – zgodziły się nagrać charytatywną płytę. Cały dochód zostanie przeznaczony na program „NIE nowotworom u dzieci” prowadzony przez Fundację Ronalda McDonalda.
Majka Jeżowska:
Przez wiele lat czułam się wypalona, nie komponowałam zbyt wiele. Kiedy dowiedziałam się, że mój projekt płyty został zaakceptowany przez członków rady Fundacji Ronalda McDonalda, poczułam, że ktoś dał mi skrzydła, siadłam do fortepianu. Fundacja od wielu lat pomaga dzieciom, sama działam w niej od samego początku. „Czarodzieje uśmiechu” to pierwsza w Polsce płyta, na której gwiazdy śpiewają w duetach z dzieciakami, a nie z dziećmi gwiazd. Ci młodzi, świetni wokaliści są laureatami mojego festiwalu „Rytm i melodia”. Wszyscy moi przyjaciele wystąpili za darmo. Nie musiałam ich nawet o to prosić. Sami decydowali, którą z piosenek Majki Jeżowskiej chcą zaśpiewać, a producenci zadbali o nowe aranżacje. Jestem nimi zachwycona! Nagraliśmy też nowy kawałek, swoisty hymn „Otwórzmy serca”. Jacek Cygan napisał do niego tekst w jeden wieczór. Teledysk reżyserował mój syn Wojtek. Byłam dumna, patrząc, jak pracuje. Miał tyle cierpliwości do dzieci na planie. Chyba dobrze go wychowałam. Pamiętam taki rok, kiedy chodził jeszcze do liceum, który niemal cały spędziłam w trasie koncertowej. Opuściłam wszystkie wywiadówki. A on zawsze uczył się świetnie. Skończył psychologię społeczną, ale został producentem telewizyjnym. Z taką szaloną matką też można (śmiech). A jeśli wszyscy myślą, że od rana do nocy mam kokardę na głowie, zaskoczę ich. Na tej płycie śpiewam poważną „Kołysankę dla mamy”, moją ulubioną kompozycję. Napisałam ją 20 lat temu dla swojej nieżyjącej już mamy. Występuję w duecie z wyjątkowym chłopczykiem, Pawełkiem Paprockim. Na co dzień pięknie gra Chopina. Kiedy w kołysance mówi: „Kocham cię, mamo”, wszystkie moje koleżanki płaczą.

– Ma Pani jakieś niespełnione marzenie?
Majka Jeżowska:
Żeby piosenkę „Otwórzmy serca” tym razem zagrały wszystkie rozgłośnie. Musi się udać, niech każdy posłucha jej chociaż raz. Melodia wpada w ucho, słowa wzruszają. Od lat piszę takie piosenki.

– Które muszą być hitami?
Majka Jeżowska:
Realizator dźwięku Wojtek Olszak, wybitny muzyk i producent, powiedział: „Majka, nie rozumiem, co się dzieje, jestem cynikiem, a tu siedzę nad tą piosenką i płaczę. Co jest grane?”. A to tylko serce.

Reklama

Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Agata Pospieszyńska/AF PHOTO
Stylizacja Andrzej Sobolewski/D’VISION ART
Asystentka stylisty Gosia Wejman
Makijaż WILSON/D’VISION ART
Fryzury Klaudia Jaśpińska
Scenografia Ewa Iwańczuk
Produkcja Elżbieta Czaja
Współpraca Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama