– Nie znalazłam relacji z Waszego ślubu. Może go wcale nie było?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Założyłam się z paroma osobami, że można wziąć ślub po cichu i nie wypatrzy tego żaden dziennikarz. I zakład wygrałam. Pobraliśmy się 23 października 2003 roku w Nałęczowie, w powszedni dzień. Obecna była tylko para świadków – Ela Hudon-Pieniak i Andrzej Celiński – nasi przyjaciele. Dopiero półtora roku później napisał o tym jeden tabloid. Mogłaś przeoczyć.

Reklama

– Poznała Was ze sobą kilkanaście lat wcześniej Agnieszka Osiecka?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Pierwszy raz rozmawiałam z Danielem, kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej. On oczywiście tego nie mógł pamiętać. Ja pamiętam. Pamiętam też, że nałogowo chodziłam do kina na „Małżeństwo z rozsądku”, a Monice Dzienisiewicz na ich ślubnym zdjęciu w gazetkach PAP-u domalowywałam wąsy i czarne okulary. Wiele lat później, w marcu ’88 roku, Agnieszka Osiecka przedstawiła nas sobie, mówiąc: Daniel jeszcze nie spotkał kobiety, która by na niego zasługiwała. Zastanowiło mnie to. Minęło jeszcze pięć lat. Był 13 marca ’93 roku, moje imieniny. Do klubu Związków Twórczych we Wrocławiu przyszłam z tłumem moich imieninowych gości. Nie było miejsc przy stolikach. Tylko jedno było wolne, obok Daniela. Zaprosił mnie: „Niech pani usiądzie”. Byliśmy jeszcze na „pan” i „pani”.

– Takie jedno wydarzenie może zmienić całe życie? Pusty fotel jak w filmie Almodóvara?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Teraz myślę, że wtedy ten fotel musiał być pusty. Życie pozornie nieprzewidywalne jest w gruncie rzeczy przez Kogoś zaplanowane. Almodóvar umie fantastycznie o tym opowiadać. Wszystko nam się pięknie układa i nagle jedno puste miejsce przewraca wszystko do góry nogami. I dopiero się zaczyna.

– Zostałaś agentką Daniela i szybko przeniosłaś się do Warszawy?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Założyliśmy wspólną firmę producencką. Zajęłam się produkcją „Listów miłosnych” – dwuosobowego przedstawienia, w którym Daniel zagrał z moją przyjaciółką Basią Wrzesińską. Wyprodukowaliśmy też kasetę „Chwasty polskie”, wydaliśmy książkę. Było coraz więcej wspólnych spraw. Przez rok dojeżdżałam z Wrocławia do Warszawy. W każdy czwartek – samolot. We wtorki wracałam do Wrocławia. To było męczące. Zadecydowaliśmy, że przeniosę się do Warszawy, bo będzie łatwiej dojeżdżać raz na jakiś czas do Wrocławia niż odwrotnie .

– Pamiętam, zajęłaś się całą organizacją życia wybitnego aktora, wynajęłaś mieszkanie na Mokotowie.
Krystyna Demska-Olbrychska:
Ciepło je wspominam. Służyło nie tylko za mieszkanie, lecz także za biuro. I pamiętam miłą Panią z kiosku z gazetami na dole, która widząc, jak Daniel codziennie taszczy swój rower na drugie piętro, zaproponowała, żeby zostawiał go w kiosku. I rower zamieszkał w kiosku.

Zobacz także

– A Twoje ambicje kulturoznawcy i teatrologa? Pogrzebałaś je? Nie miałaś ochoty pisać sztuk?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Po studiach pisywałam analityczne teksty o teatrze w miesięczniku prowadzonym przez Artura Grodzickiego, programy teatralne, blisko współpracowałam z Kazimierzem Braunem, wielkim reżyserem i wizjonerem teatru. Robiłam zapisy jego inscenizacji, czasem scenariusz wieczoru poświęconego jednemu autorowi. Kochałam Wrocławski Teatr Współczesny. Przez wiele lat byłam tam szefem organizacyjnym. Potem praca z Danielem tak mnie pochłonęła, że z czegoś trzeba było zrezygnować.

– Uczyłaś się też być twardą w negocjacjach?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Zawsze byłam. Chociaż tak naprawdę to w negocjacjach używam sposobu „miękko i miło, ale skutecznie”. To daje najlepsze rezultaty.

– Mogłaś objąć teatr w Warszawie?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Chciałam. Jeszcze w okresie wrocławskim współpracowałam z Teatrem na Woli. Po przeprowadzce do Warszawy też. Znam ten teatr od podszewki, wiem, że jego fantastyczny zespół ma ogromny potencjał. Z tymi ludźmi niemożliwe staje się możliwe. Kiedy zmarł jego dyrektor, a mój przyjaciel Bogdan Augustyniak, postanowiłam wystartować w konkursie. Zespół mnie akceptował, akceptowała Elżbieta Lechicz, zastępca dyrektora, osoba niezwykła, wiedząca o teatrze wszystko. Chciałyśmy razem pracować, miałyśmy wiele planów. Ale nie było mi dane pokierować tą sceną. Szef Wydziału Teatru i Muzyki urzędu miejskiego zadecydował inaczej. W świetle prawa europejskiego remis w konkursie rozstrzyga się zawsze na korzyść kobiety. Widać dyrektor Kraszewski woli wybierać mężczyzn.

– Pogodziłaś się z porażką?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Było mi trudno, bo to pierwsza poważna porażka w moim zawodowym życiu. Ale chyba bardziej przeżył to Daniel. Uważał, że nie bez znaczenia był fakt, że jestem jego żoną. Jak to, nie dość, że jemu się wszystko udaje, gra na całym świecie, to jeszcze będzie miał swoją scenę? Niedoczekanie! Nie miałam zamiaru budować repertuaru na rolach dla Daniela. Raczej na talencie wybitnych twórców z Polski i Europy, którzy są naszymi przyjaciółmi. Na pracy z Nikitą Michałkowem, Danielem Benoin, Miszą Barysznikowem i z wieloma, wieloma innymi. Na możliwości twórczych spotkań polskich aktorów z indywidualnościami ze świata.

– Trudno Ci było Daniela oswoić?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Życie składa się z drobiazgów. Niektóre przeszkadzają w codzienności, inne uwielbiamy. Na każdego trzeba mieć swoje sposoby. Jedno wiem na pewno – bycie z mężczyzną, z którym jest łatwo i prosto, może spowszednieć.

– Przejęłaś na siebie opiekę nad nim, organizację codzienności, nawet prowadzenie samochodu?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Skąd ty masz takie informacje? Nikt nie prowadzi samochodu lepiej od Daniela. Uwielbiam być przez niego wożona. Ale ludzie wokół wiedzą lepiej. „I co ty byś bez niej zrobił”, mówią często. I tak przy każdej kolejnej żonie. To mało zabawne. A przecież mężczyźni bywają bardzo zaradni i samodzielni. Wystarczy im na to pozwolić.

– Bycie razem sprawia, że wszystko dzieli się na pół? Obowiązki także?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Bycie z drugim człowiekiem samo narzuca podział ról. Najczęściej to kobieta porządkuje i doradza. Bierze na siebie odpowiedzialność, żeby życie toczyło się normalnie. Zwłaszcza kiedy partnerem jest artysta, którego talent i twórczość to sprawy nadrzędne. Nie wymagam od Daniela, żeby pamiętał o terminach spotkań, wiedział, co dzisiaj robi, gdzie wyjeżdża, do kogo powinien zadzwonić i tak dalej. Staram się zdejmować mu to z głowy. Za to czasem wzruszam się na przykład na planie filmowym; on kończy 10-minutową scenę w obcym języku, a ekipa bije mu brawo. Ostatnio reżyser wziął go na ręce, a Angelina Jolie zapytała mnie: „Czy wiesz, że twój mąż jest wielkim aktorem?”. „No pewnie, że wiem”, odpowiedziałam. Ale bywają i inne momenty. Zdarza się, że mówię: „Mam to wszystko gdzieś, nie będę przypominała pięć razy, nie będę niańką”.

– Obraża się?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Nie. Wie, że mu się nie opłaca, bo mnie złość przechodzi bardzo szybko i zaraz wracam do roli „przypominaczki”.

– Znasz faceta, który pamięta wszystko to, co mówi kobieta?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Nie, ale znam wiele domów, gdzie żony mają podobne problemy z mężami i podobne do moich radości. Spotykamy się często w naszym sąsiedzkim „klubie melioracyjnym”. Radziwiłowiczowie, Telega z Domalikiem, Warchołowie, Krysia Janda, Zamachowscy, mąż Magdy Umer, żona Bogusia Lindy. Plotkujemy. Żartujemy z siebie. Celebrujemy te nasze zebrania. I wiem, że Daniel nie odbiega od normy. Jak każdy mężczyzna bałagani i jak większość nie ugotuje obiadu. No może poza dwiema potrawami.

– Jajecznica?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Barszcz i jajka sadzone. Ale zakupów już nie zrobi, nawet jak mu zapiszę na karteczce. Ostatnio tłumaczył się, że zgubił kartkę, więc przywiózł masę niepotrzebnych rzeczy. Byłam wściekła, bo akurat miałam grypę i nie mogłam wyjść z domu. Kiedy jednak wyżaliłam się Ewie Radziwiłowicz, uspokoiła mnie: „Dałam Jurkowi długą listę, a on przywiózł połowę tego, bo nie odwrócił kartki. I jeszcze miał pretensje; nie napisałam na dole »verte«”. Ale czy trzeba kruszyć kopie o robienie zakupów? Szkoda życia. My, baby, też nie jesteśmy ideałami. A ja szczególnie. Bywają chwile, kiedy ujawnia się mój piekielny charakter. I trzeba podziwiać faceta, który nauczył się znosić moje humory.

– Chyba wiedział o Twoich wadach od początku?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Nie, skąd, taka lekkomyślna nie byłam, żeby go uświadamiać z marszu. Dowiadywał się o nich stopniowo (śmiech).

– Na początku to my w ogóle wierzymy, że jesteśmy aniołami.
Krystyna Demska-Olbrychska:
Tak, tak, z pewnością mamy skrzydła, na których zawsze możemy odlecieć (śmiech). Dwoje ludzi, będąc ze sobą tyle lat, nie może ukryć trudnych cech. Trzeba tylko nauczyć się je akceptować.

– Daniel też jest zapalczywy, impulsywny i mówi o sobie, że nie jest łatwy?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Ma prawo nie być. On jest łatwy w pracy. Podziwiam, jak umie się dostosować do sytuacji na planie filmowym, jaki bywa skupiony i pokorny. A w domu… W domu trzeba móc odreagować. I wtedy czasem iskrzy.

– Obrzuca Cię konwaliami?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Kiedyś w nocy obstawił nimi całą sypialnię. Oboje jesteśmy romantykami. Bez tego życie byłoby mdłe. A ja nie umiałabym żyć w związku o letniej temperaturze. W emocjach musi wrzeć. Trzeba umieć o to bardzo dbać. Rutyna jest zabójcza. Kłótnie tylko cementują dobry związek. Ważne, żeby się zgadzać w kluczowych sprawach.

– Tych poważnych?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Nie tylko. W błahych też. One są czasem najistotniejsze. W miłości jest podobnie jak w dyplomacji, w polityce. Warto rozmawiać. I warto w sprawach kluczowych myśleć podobnie. W czasie naszego ostatniego pobytu w Stanach uświadomiliśmy sobie oboje, że możemy żyć tylko w Polsce. Nie tylko chcemy, ale właśnie możemy. Że nasz emocjonalny stosunek do tego kraju skazuje nas na Polskę i nie pozostawia innego wyboru. Nigdy wcześniej tak głęboko tego nie poczułam. Teraz tak. Mieszkałam przez sześć tygodni w Nowym Jorku, w luksusowych warunkach. I tak strasznie tęskniłam. Każdego dnia przeglądałam polskie gazety w Internecie. Kompletnie nie obchodziło mnie, co dzieje się w polityce Stanów Zjednoczonych. Tam zresztą nie ma w żadnym telewizyjnym programie targowiska próżności politycznych gęb. Czasem jakaś twarz przemknie w wiadomościach i to tyle. A u nas wieczny festiwal. Tyrady, wymądrzanie się i dokopywanie przeciwnikom. W tym jesteśmy najlepsi. Mój ukochany Norwid tak celnie to nazwał prawie 200 lat temu. I nic się nie zmieniło do dziś. Ale za tą naszą rzeczywistością tęskniłam. W ostatnich dniach pobytu nienawidziłam Nowego Jorku – miasta brudnych okien i smrodliwych wyziewów z klimatyzacji na ulicach. Dałabym wszystko, żeby skrócić pobyt. Któregoś dnia kupowałam na ulicy, tuż przy Central Parku, prezent dla koleżanki. „Skąd jesteś”, zapytał mnie stary, czarny sprzedawca, rozpoznając cudzoziemski akcent. „Z Polski”. „Polska, dobry kraj”, rzucił. „Tylko zróbcie coś z tą straszną kobietą. Niech przestanie was kompromitować”. „O kogo ci chodzi”, zdziwiłam się. „No, o żonę tego księdza z Torunia, tego, co ma radio. O tę Maryję”. „Chyba oszalałeś”, żachnęłam się, „księża katoliccy nie mają żon, a »Maryja« to nazwa radia. Od imienia Matki Boskiej, matki Chrystusa”. „Nie pieprz”, powiedział czarny, „Matka Boska była dobra”. I taki obraz Polski też funkcjonuje w Ameryce. Więc może rzeczywiście trzeba coś z tym zrobić! Ze zdumieniem patrzyłam na córkę Daniela – Weronikę, która żyjąc w Nowym Jorku, kwitnie. Prawie każdy weekend spędzaliśmy razem. Ona o pierwszej w nocy umawiała się ze znajomymi na Manhattanie. Daniel mówi: „No to odwieziemy cię, córeczko, do domu”. A Weronika: „Nie, nie, polecę w Nowy Jork”. Ona jest tam szczęśliwa. Miała 20 lat, jak wyjechała. Ona już jest stamtąd.

– Wróciliście, a Daniel od razu znów musiał wyjechać?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Po tygodniu powiedział: „No to lecimy do Indii, do Goa”. Kręcił tam film rosyjski w reżyserii Siergieja Sołowiowa. Poleciał sam. Nie chciałam po tygodniu znów zostawiać domu, kotów, konia. Po prostu nie. Mam dość podróży na dłuższy czas. I nasza suczka też.

– On bez Ciebie czuje się jak bez ręki.
Krystyna Demska-Olbrychska:
Ale tylko jak bez jednej. Zresztą dzwonił kilka razy dziennie. Słyszałam przez telefon, jak szumi ocean, palmy poruszane wiatrem. To było jak czary. Nie było mnie z nim, a tak jakbym była.

– Kłócicie się o politykę?
Krystyna Demska-Olbrychska:
O politykę na szczęście nie. Mamy przyjaciół, którzy są z różnych politycznych opcji (poza Samoobroną i LPR-em). Oboje cieszymy się z każdego kolejnego wystąpienia Janusza Palikota, oboje kochamy Andrzeja Celińskiego, lubimy biesiadować z Leszkiem Millerem. Nie znosimy prezesa PiS-u za cyniczne żerowanie na najgorszych polskich instynktach. Ale bardzo lubimy Panią Marię Kaczyńską. I zaręczam – jest za co.

– Ale strofujesz Daniela, gdy się zapędzi w udowadnianiu swoich racji?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Rzadko. Nie zdążam. On pędzi zwykle do TVN24, żeby swoje racje wykrzyczeć. A ponieważ oboje jesteśmy od tego kanału uzależnieni, nie oponuję.

– Albo bierze szabelkę?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Kiedy jechał rąbać Zachętę, byłam obok. Byłam tam zresztą przed nim, żeby móc pokazać mu, gdzie wiszą portrety do porąbania. Czasem staram się go stopować, ale on rzadko daje się zatrzymać w swoich emocjach.

– Boisz się o niego, że przesadzi, sprowokuje awanturę ?
Krystyna Demska-Olbrychska:
O to nie. To jego porywczość, więc i jego odpowiedzialność. Jeśli się o coś boję, to o to, że się czasem może przetrenować. Poranną gimnastykę, ćwiczenia na worku bokserskim czy przyrządach w naszej salce traktuje tak samo jak mycie zębów, a zęby potrafi szorować do pierwszej krwi. Wstaje z łóżka krzywy, z bolącym krzyżem, a po pół godzinie wbiega po schodach jak młody chłopak.

– Zmusza Cię, żebyś też ćwiczyła?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Myślisz, że mnie można do czegokolwiek zmusić? Zapomnij. Jestem leniwa – 15 minut na łódce – to taki przyrząd do rozruszania stawów – i wystarczy. Kiedy mogę, lubię w południe jeszcze w nocnej koszuli pić kawę na tarasie. Oczywiście przede mną stoi komputer i leżą trzy telefony, bo przy okazji pracuję.

– A Daniel wtedy jeździ konno?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Konno jeździmy razem. Stajnia jest 3 kilometry od naszego domu. Kochamy naszego araba Cudnego. Całą naszą czeredkę. Suczka Pipi – york, sypia z nami. Rano przychodzą dwie kotki Basia i Czesia. Łaszą się. Suczka skacze po nas, a Daniel przeciągając się, mruczy: „Jakie duże to łóżko. Jeszcze jakby tak konik Cudek się tu z nami położył, byłbym w pełni szczęśliwy”.

– Dobraliście się. Trafiliście na siebie naprawdę w odpowiednim momencie.
Krystyna Demska-Olbrychska:
Tak myślę.

– Odpukać?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Odpukać nie wystarczy. Nigdy nie jest tak, że kogoś los nam daje na zawsze. Z jednej strony czuję spokój, że tak już zostanie. Z drugiej się ostrzegam: uważaj, niekoniecznie musi tak być. W związku trzeba dbać o adorację, o wieczne zdobywanie siebie. Wzajemne. I nie wolno zapiekać się w pretensjach. Trzeba nauczyć się żyć z wadami partnera. W sprawach ważnych, zasadniczych to nie jest trudne. Gorzej z drobiazgami. Daniela rozpuściło życie w hotelach. Gdybym nie składała jego rzeczy, sypialnia byłaby jedną wielką stertą. Wzruszyło mnie, gdy dwa dni po przyjeździe jego syna Viktora weszłam go obudzić i zobaczyłam jakby pokój Daniela czy Rafała. Niewyobrażalny bałagan.

– Jego amerykański syn z Barbarą Sukową – Viktor – dopiero po latach właściwie poznał ojca. Ciekawe, jak go odbiera?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Jest do Daniela bardzo podobny. Nie tylko fizycznie. Spędziliśmy w Ameryce z Viktorem, Barbarą, jego mamą, i jej mężem święta wielkanocne. Była też Weronika i dziewczyna Viktora – Maria. Widziałam, jak Viktor uważnie obserwuje Daniela. I widać było, jaki jest szczęśliwy.

– Daniel pławi się w takiej rodzinnej atmosferze, prawda?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Jak każdy normalny ojciec i dziadek kocha swoich potomków. Przeżywa ich porażki, cieszy się sukcesami. Oboje lubimy celebrować rodzinne święta. Nie zawsze jest to łatwe, kiedy każde z trojga dzieci ma inną matkę. Ale trzeba próbować.

– Przez ostatnie miesiące ludzi bulwersował wywiad Rafała oskarżającego rodziców o obojętność.
Krystyna Demska-Olbrychska:
Rafał jest mi najbliższy ze wszystkich dzieci Daniela. Znam go najlepiej z całej trójki, dużo czasu przez te 16 lat spędziliśmy razem. Jeśli uznam, że chcę mu coś powiedzieć, zrobię to bez pośrednictwa gazety. Myślę, że tym wywiadem strzelił sobie samobójczego gola. I pewnie już to wie. Jeśli ktoś mu w tej sprawie radził, z pewnością nie był to przyjaciel. Jeśli wymyślił to sam, to musi wiedzieć, że są takie momenty w życiu, kiedy on sam jest swoim największym wrogiem. Ale wiem, że nic nie jest w stanie zniszczyć miłości rodziców do dziecka. I Rafał też to wie.

– Czy Daniel docenia, jaką kobietę w Tobie znalazł?
Krystyna Demska-Olbrychska:
A nie zapytasz, co ja znalazłam w Danielu? Jakie mam z nim życie?

– Nie poznałabyś Angeliny Jolie.
Krystyna Demska-Olbrychska: Pewnie nie poznałabym wielu innych osób. Ani Angeliny, ani Miszy Barysznikowa, Michałkowa, Leloucha, Mariny Vlady, Catherine Deneuve i wielu, wielu innych. Ale już nie umiem sobie wyobrazić, co by było, gdybym nie poznała Daniela.

– Warto więc było wyjechać z Wrocławia?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Moje życie we Wrocławiu nie było nudne. To bardzo piękny okres. Studia, praca w teatrze. No i ciągłe wizyty w rodzinnej Zielonej Górze. Przecież jeszcze żyli moi rodzice.

– Kim byli? Nigdy o to nie spytałam.
Krystyna Demska-Olbrychska:
Mama księgową, a tata – przedwojennym kawalerzystą. Pewnie po nim mam trochę ułańskiej fantazji. Kochał mnie nieludzko, uważał za ósmy cud świata. Byłam absolutnie akceptowana, nawet wtedy gdy w maturalnej klasie strasznie wagarowałam. Mama przybiegła przerażona z wywiadówki, a tata powiedział: „No, nie chodziła do szkoły, bo widocznie nie mogła”. Koniec. Kropka. Bardzo za nimi tęsknię. Żal mi, że nie mogą pobyć z nami w Podkowie czy Drohiczynie. Że tata nie pogalopuje z Danielem po wąwozach Kazimierza. Że nie widzą, jak ich córeczka jest szczęśliwa. Tego mi żal.

– Ty byłaś przy śmierci mamy Daniela – pisarki Klementyny Sołonowicz-Olbrychskiej. Takie przeżycia bardzo łączą?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Byłam przy niej przez ostatnie dni. Wzruszała mnie tym, że pozwalała mi przy sobie wtedy być, w tak bardzo intymnych chwilach odchodzenia. Daniel był w Nowym Jorku, ale zdążył wrócić, żeby się z nią pożegnać. Szkoda, że nie ma naszych rodziców, że nie możemy sobie podarować jednej wspólnej Wigilii. Wszyscy razem... Ale może kiedyś…

– Na łące niebieskiej?
Krystyna Demska-Olbrychska:
Może. Bardzo bym chciała.

Reklama

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Robert Wolański
Makijaż Izabela Wójcik
Fryzury Piotr Wasiński
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska

Reklama
Reklama
Reklama