Dla niektórych trzy lata to wystarczająco dużo by pogodzić się z losem i ukoić ból, ale nie dla Joanny Racewicz. Właśnie tyle czasu upłynęło od katastrofy smoleńskiej, w której straciła męża, oficera BOR-u, Pawła Janeczka. Po tragicznej śmierci ukochanego musiała na nowo zmierzyć się z rzeczywistością, pogodzić z losem, wrócić do pracy, z której na nowo zaczęła czerpać radość i frajdę. Teraz to dziecko wyznacza jej rytm dnia.

Reklama

- Bardzo się cieszę z powrotu do „Panoramy”. Świetny zespół z pasją, który każdego dnia udowadnia, że praca może być wyzwaniem i wielką frajdą.

To właśnie ta praca, która daje jej satysfakcję, stała się tak naprawdę konfrontacją z jej własnym życiem. Musiała znów stać się silną kobietą, która nie daje po sobie poznać żadnych osobistych emocji kiedy przed kamerami przywołuje katastrofę tupolewa z 10 kwietnia. Pomimo okrutnego cierpienia, Racewicz zachowuje kamienną twarz:

- Za każdym razem boli, za każdym razem sprawia, że gdzieś w środku te klocki, które wydają się poukładane, rozpadają się w proch i pył. Trudno to ukryć, ale pokazywać nie chcę i nie mogę. Nikogo nie powinno obchodzić, jak ja do tego podchodzę i na ile mówienie w głównym wydaniu „Panoramy” o Smoleńsku wstrząsa mną do trzewi – wyznała Racewicz w wywiadzie dla „Gali”.

Teraz do szczęścia potrzeba jej tylko spokoju:

- Chcę siebie widzieć uśmiechniętą, spokojną. Spokój to bezpieczeństwo. Siła, której podstawą jesteś ty sam, a nie ktoś z zewnątrz.

Reklama

Dodatkowym wyzwaniem dla Racewicz jest walka z takimi sytuacjami, jak ta kiedy "ludzie traktują grób męża jak festyn".

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama