Minęły już 3 lata od katastrofy smoleńskiej, a Joanna Racewicz wciąż nie może pogodzić się z tą wielką tragedią, w której straciła męża. Usilnie próbuje posklejać swój świat, i świat syna Igora, nieustannie pytającego: "Gdzie jest tata?". Ale nie jest łatwo, gdy dookoła obecne są kamery, dziennikarze, ludzkie spojrzenia. To sprawiło, że „medialność stała się ich przekleństwem”, bo nawet odwiedzając grób zmarłego Pawła Janeczka, oficera BOR-u, męża i ojca, narażeni są na zakrawające o kpiny sytuacje.

Reklama

Prezenterka „Panoramy” żali się na obsceniczne zachowania społeczeństwa. W rozmowie dla „Gali” wyznaje:

- Kiedy skończyła się narodowa żałoba i odżyły narodowe upiory, ludzie zaczęli mieć poczucie, że mogą wszystko: mówić, fotografować, komentować, pisać na blogach. Opowiadać niewybredne dowcipy, wypowiadać się z miną znawców materii, co się stało w Smoleńsku, co powinno się zrobić z wrakiem, a co z ciałami.

Dodaje także ze smutkiem, że ludzie nie potrafią uszanować tragedii oraz zachować powagi sytuacji:

- Na Powązkach ludzie robią sobie pamiątkowe zdjęcia z krzyżami, przepychają się i potrącają bliskich tych, którzy zginęli, bo właśnie muszą koniecznie przeczytać, co jest napisane na tym nagrobku. I dosadnie to skomentować. Wycieczki z megafonami, głośne dyskusje, śmiechy, szeleszczące papierki od batoników. Jakby tam trwał jakiś ludowy festyn.

Reklama

W rozmowie przytacza także sytuację, kiedy poprosiła mężczyznę robiącego zdjęcia, by przestał, gdy przy grobach są bliscy ofiar. Chciała by uszanował owo miejsce, ale usłyszała tylko, że "jak sobie kupi Powązki, to będzie mogła ustalać warunki”.

Zobacz także
Reklama
Reklama
Reklama