Rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej od 8 lat przeżywają dramat związany ze śmiercią najbliższych. Przez piekło przechodzi też Joanna Racewicz, której mąż był ówczesnym szefem ochrony prezydenta. Paweł Janeczek zmarł na pokładzie Tupolewa. Bólu i straty nie da się opisać, ale po latach dziennikarka odważyła się opowiedzieć o szczegółach ostatniego pożegnania z ukochanym. Joanna Racewicz poleciała do Moskwy, by osobiście wszystkiego dopilnować.

Reklama

Zobacz: Mąż Joanny Racewicz zginął w katastrofie smoleńskiej: "Rodziny dzielone są na lepsze i gorsze"

Podobno wbrew procedurom wyprosiłam wszystkich z pomieszczenia, w którym stała trumna. Chciałam być sama z mężem. I intymność naszej ostatniej chwili nie powinna być naruszona - powiedziała Joanna Racewicz w najnowszym wydaniu Newsweeka.

Racewicz o mężu

Dziennikarka nie ukrywa, że jest zdecydowaną przeciwniczką ekshumacji. Dobrze wie, że rozdrapywanie ran niszczy życie rodzin, które spotkała podobna tragedia. Joanna Racewicz dodaje, że w trumnie jej męża jest to, co być powinno - i ona jest tego pewna.

Ubrałam, zapięłam spinkami mankiety koszuli. Jeśli ktokolwiek myśli, że w trumnie kapitana Pawła Janeczka jest czyjaś ręka, noga czy niedopałek papierosa, to się myli. Byłam z Pawłem do samego końca, do zalutowania metalowego wieka i zabicia gwoździami drewnianej skrzyni - wspomina z bólem Joanna. Paweł ma w trumnie włożone przeze mnie ważne i symboliczne pamiątki i nie chcę, żeby ktokolwiek ich dotykał. To jest moja świętość - dodaje z przekonaniem dziennikarka.

Zobacz także

W rocznicę katastrofy smoleńskiej Joanna Racewicz opublikowała zdjęcie męża.

Rozdrapywanie ran utrudnia jej rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama