– Słyszałaś, że mówią o Tobie: królowa Polski B?

Reklama

Anna Wyszkoni: Fajnie, że jestem dla kogoś królową (śmiech). Polska B? OK, tylko po co tak ludzi dzielić? Gram dla tych, którzy chcą mnie słuchać. Na koncerty plenerowe Łez przychodzą tłumy. Znają słowa wszystkich moich piosenek, śpiewają razem ze mną.

– Skąd znają? Przecież Łez radia nie grają.

Anna Wyszkoni: Niektóre grają. Wiesz, że „Oczy szeroko zamknięte” zostały przez słuchaczy Zetki uznane za jeden z dziesięciu polskich przebojów wszech czasów? A za ostatni album „The Best of 1996–2006” odebraliśmy niedawno z zespołem na scenie opolskiego amfiteatru Platynową Płytę. Dziś już potrafię zrozumieć, że są formaty, badania, playlisty, gusty naczelnych. Nie buntuję się przeciwko mediom. Naprawdę nie mogę narzekać. I co, że jakiegoś mojego kawałka nie puszczą w radiu? Jeśli jest dobry, ludzie sami go znajdą. Anna Maria Jopek, Kasia Nosowska też się nie mieszczą w formatach rozgłośni, a świetnie sobie radzą. Ja jeżdżę po całej Polsce. Królowa B? Naprawdę, nie mam z tym problemu.

– Czujesz się gwiazdą? Twoi fani na koncertach w Żukowie, Brzegu Dolnym dają Ci odczuć, że Cię kochają?

Zobacz także

Anna Wyszkoni: Kiedy staję na scenie przed tysiącami ludzi, czuję, że to, co robię, ma sens. Nie dlatego że chcę być gwiazdą, ale dlatego że jako artystka daję siebie tym, którzy chcą mnie słuchać. Niestety, niektórzy rozumieją to zbyt dosłownie i po koncercie, kiedy rozdaję autografy, oczekują ode mnie rzeczy, których nie mogę im dać. Być może za dużo wypili, a być może myślą, że osoba, która stoi w świetle fleszy na scenie, jest ich własnością i dlatego mogą jej dotknąć, przytulić, pocałować w policzek. Z uśmiechem, bo nie jestem agresywna, staram się dać im do zrozumienia, że nie chcę przekraczać tej granicy.

– Ktoś kiedyś tę granicę przekroczył?

Anna Wyszkoni: Pamiętam, jak pewien fan pojawił się pod moim domem. Zostawił list pożegnalny, chciał się zabić. Bardzo się przestraszyłam. Stałam jak otępiała. Tata zarzucił coś na siebie i mówiąc: „To młody chłopak, któremu trzeba pomóc”, wybiegł. Długo rozmawiali. Dał mu pieniądze na bilet powrotny. Po dwóch miesiącach dostaliśmy pocztą przekaz i słowa podziękowania. Cieszę się, że tak się to skończyło. Do dziś czasami kiedy śpiewam, myślę o tamtej sytuacji.

– Często myślisz: „To już trzynaście lat”? Wielu w tym czasie przebrzmiało. Ty wciąż śpiewasz.

Anna Wyszkoni: Z wokalistami jest tak, często szybko w mediach wybuchają i równie szybko gasną. Patrzę na takie kariery jak błysk komety na niebie i nie chciałabym tak skończyć. Powoli i konsekwentnie dążyłam do celu i cały czas chcę się rozwijać. Ale skupiona jestem na tworzeniu piosenek, a nie na kreowaniu nieistniejącej rzeczywistości. Chcę być znana z przebojów, a nie z kolejnych skandali.

– Bo nie wyobrażasz sobie, że mogłabyś zejść ze sceny? Powiedzmy, zostać księgową. Byłaś nią chyba przez chwilę?

Anna Wyszkoni: Ukończyłam Studium Finansów, ale nic już z tego nie pamiętam. Zrobiłam to bardziej dla mojej mamy niż dla siebie. Ona zawsze chciała, żebym miała coś w zanadrzu. Ale to do muzyki ciągnęło mnie zawsze. W liceum śpiewałam w zespole wokalnym. Potrafiłam wypić siedem surowych jajek, żeby tylko lepiej brzmieć. Ohyda, co? Miałam 17 lat, kiedy wysłałam swoje demo na festiwal Gama w Radomiu. Wtedy się nie zakwalifikowałam. Rok później piosenką „Dziwny jest ten świat” Niemena wygrałam Grand Prix. Byłam zdeterminowana. Kiedy zaczęłam śpiewać w rockowym zespole, rodzice byli chyba odrobinę wystraszeni. Wychowywałam się w Tworkowie, małej wiosce. Trzy tysiące mieszkańców, wszyscy się znali. A zespół to było coś nieznanego. Chłopcy z Łez nie wyglądali na grzecznych. Zaczęliśmy chodzić razem już nie na zwyczajne dyskoteki, a na rockoteki. A muzyka rockowa, wiadomo, jak się kojarzy: chuligani, alkohol, narkotyki, rozwalanie hoteli w trasie.

– I co, byłaś niegrzeczna?

Anna Wyszkoni: Może szkoda, że nie mam się czym pochwalić. Nigdy nie byłam rozrabiaką. Wracałam do domu na czas. Nie ciągnęło mnie do używek. Alkoholu nie lubię. Papierosów też nigdy nie paliłam, bo obsesyjnie bałam się, że od tego zniszczę barwę głosu. Narkotyki? Mam taką wyobraźnię, marzenia, że nie muszę się niczym dodatkowo wspomagać. Uzależniona jestem tylko od kawy. Ale i tak o zespół się z mamą ścierałyśmy. Przeprowadziłyśmy mnóstwo rozmów. Nie zawsze spokojnych.

– Czego się bała? Nie wyobrażała sobie córki na scenie?

Anna Wyszkoni: Bała się, że z muzyki nie da się żyć. Za nic nie przebiję się, śpiewając, zawiodę swoje nadzieje. A my nagraliśmy płytę demo, którą sprzedawaliśmy na koncertach, o które wtedy sami musieliśmy prosić, dzwoniąc po klubach, i dążyliśmy do naszego wspólnego celu. Pamiętam, jacy byliśmy tym pozytywnie nakręceni, przejęci. Nam zależało. Graliśmy w przeróżnych miejscach, za naprawdę małe pieniądze. Ważne było tylko to, żeby ktoś nas znowu usłyszał.

– To prawda, że czasem graliście za colę po występie?

Anna Wyszkoni: Prawda. Dostawaliśmy parę złotych, ale każdy chciał coś sobie kupić, no i wystarczało na drinka. Nikt się tym nie martwił. Dla mnie to była pierwsza praca. Miałam wtedy naście lat, niesamowitą determinację i wiarę, że warto to robić. Ale też wciąż powtarzałam zaniepokojonym rodzicom: „Przecież pójdę na studia”. Aż przyszedł moment, kiedy musiałam wybrać. Pamiętam, wychodziłam z domu, stałam już na schodach, mama powtarzała: „Studia, dziewczyno, musisz iść na studia”. A my właśnie podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią płytową. Dla mnie to oznaczało jedno: stawiam na muzykę. Wiesz, że mama do dziś mnie o te studia pyta?

– Ten pierwszy kontrakt skończył się na singlu. Ale i to Cię nie zatrzymało.

Anna Wyszkoni: A mogło, bo przyszło pięć trudnych lat. Nie związaliśmy się z żadną wytwórnią płytową. Nie istnieliśmy dla rozgłośni, często także dla prasy. To się zmieniło, kiedy na Festiwalu Nowego Wieku w Opolu zaśpiewałam „Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka”. Łzy otrzymały nagrodę w kategorii „przebój”. Był rok 2001. Wtedy nareszcie i mama dostrzegła, że mogę sobie kupić coś za zarobione pieniądze. Czułam się fantastycznie. Żałuję, że tamtych chwil nie dożyły moje babcie. Obie trzymały za mnie kciuki. Pamiętam, że u tej ze strony taty wisiała na ścianie w kuchni pierwsza w moim życiu okładka. Magazyn „Pszowik”, na nim ja w czapce Mikołaja. O Łzach zrobiło się naprawdę głośno dopiero po festiwalu w Opolu w 2003 roku dzięki „Oczom szeroko zamkniętym”. A ja poczułam, że życie zaczyna pędzić z zawrotną prędkością.

– Miało też parę zakrętów. Nie udało się Twoje małżeństwo.

Anna Wyszkoni: To była chyba zbyt niedojrzała miłość. Miałam tylko 21 lat, kiedy urodziłam synka. Teraz wiem, że to na macierzyństwo za wcześnie. Rok później rozstałam się z jego ojcem. Tobiasz ma dziś osiem lat, tatę widuje, ale mieszka ze mną. Zawsze słyszał, jak bardzo go kocham i jak jest dla mnie ważny. Skończył właśnie pierwszy rok nauki w szkole podstawowej i już nie pozwala mi się przytulać przy kolegach. Szanuję to. Na szczęście w domu potrafi zamienić się w pieszczocha. Rozmawiamy o wszystkim, choć Tobiasz bywa zamknięty w sobie. Czasem słyszę: „Mamo, wszystko w porządku”, a przecież widzę, że coś jest nie tak. Nie daję wtedy za wygraną. Bywa, że muszę go długo ciągnąć za język. Mijają i cztery godziny, zanim wreszcie opowie, co go gnębi. Mam pewność, że to zaprocentuje w przyszłości. Będzie coraz odważniej mówił o tym, co czuje. Tak się cieszę, że ma do mnie zaufanie, powierza tajemnice. Muzyka to moja pasja, ale dziecko jest najważniejsze. Chcę, żeby wiedział, że jestem przy nim i z nim.

– A jednak często Cię przy nim nie ma. Musisz czuć się rozdarta, jadąc w trasę.

Anna Wyszkoni: Kiedy wyjeżdżam, syn zostaje z moją mamą. Bardzo się dla nas poświeciła. Moja babcia była Niemką. Tam mamy rodzinę. Dlatego mama dawniej często wyjeżdżała za granicę do pracy. Już tego nie robi. Zajmuje się Tobiaszem. Grając koncert z dala od niego, czuję się spokojna. Wiem, że jest bezpieczny. Mogę totalnie skupić się na muzyce, a nie dzwonić co godzinę do domu, dopytując nerwowo: „Co się dzieje?”. Kiedy wracam, nie odsypiam podróży, nie proszę mamy o pomoc. Chcę wtedy spędzać z moim dzieckiem każdą chwilę. I nawet jeśli czasem widzę smutek na jego twarzy, gdy pyta: „Mamo, czemu znów musisz jechać?”, to wiem, że jest też ze mnie dumny. Nie ukrywam przed nim, że kocham muzykę. Bez śpiewania byłabym zrozpaczoną, zakompleksioną kobietą siedzącą w domu czy biurze. Czuję się spełniona, a to przekłada się na nasze relacje. Jestem uśmiechnięta, szczęśliwa.

– I chyba zakochana...

Anna Wyszkoni: Zakochałam się, choć nic tego nie zapowiadało (śmiech). Trochę bałam się, co będzie, kiedy pokażemy się światu ze swoim uczuciem. I miałam rację, bo ostro komentowano, że związałam się z własnym menedżerem. Ale szczęśliwie jesteśmy razem już parę lat i plotki prawie umilkły. Czasem jeszcze czytam złośliwe artykuły, że nam się nie układa. Na szczęście rzadko. Dobrze nam razem. Łączą nas podobne przeżycia. Oboje dobrze rozumiemy, że rozstanie to bolesna porażka, po której trzeba się podnieść i dalej mądrze żyć. Jego córeczka, Oliwka, jest o rok młodsza od mojego syna. Ani ja nie chcę zastąpić jej mamy, ani mój narzeczony – Tobiaszowi ojca. A prawda jest taka, że Maciek zmienił moją duszę, myślenie o świecie, dał siłę.

– A kiedy piszą, że lepi Cię na swoją modłę, to jest wyssane z palca?

Anna Wyszkoni: Nikt nigdy niczego mi nie narzuca. Nie wyobrażam sobie życia według czyjegoś planu. Muzyka to nasza wspólna pasja. Gust też mamy podobny. Razem pracujemy, razem do wszystkiego dążymy. Kiedy dyskutujemy, raz on mnie do czegoś przekona, raz ja jego. Nie ma obaw, że się pozabijamy (śmiech). A mieszkamy nietypowo, bo na dwa domy. Trochę w moich rodzinnych stronach, trochę we Wrocławiu – u Maćka. Grając po sto koncertów rocznie, żyjemy wciąż na walizkach. Ale to ja decyduję, co wkładam do swojej, nie on.

– Trudne musi być to życie na walizkach. Potrafisz o siebie zadbać? Nie dać zagonić, zapędzić?

Anna Wyszkoni: Kiedy ci powiem, że pracowałam trzy lata bez przerwy, bez chwili urlopu? Odpowiesz sobie sama. Aż poczułam, że doszłam do takiej granicy, za którą zwyczajnie zwariuję. I muszę odpocząć, beztrosko pobyć z dzieckiem. Nie myśleć, że jutro czy pojutrze znowu wyjeżdżam na koncert. „Musimy się zatrzymać”, powiedziałam chłopakom w zespole. Z początku nie usłyszeli. Musiałam tupnąć nogą: „Słuchajcie, potrzebuję przerwy!”. Wyjechaliśmy na dwa tygodnie całą rodziną. Maciek wziął swoją córeczkę Oliwkę, ja Tobiasza i polecieliśmy na Karaiby, na rejs statkiem. Płynęliśmy, zwiedzając kolejno siedem wysp. A potem na lądzie zwiedzaliśmy sami. Podróżowaliśmy zdezelowanymi busikami, jedliśmy homary na plaży, uciekaliśmy przed miejscowymi gangsterami na Dominikanie (śmiech). W porę się zatrzymałam, odetchnęłam i pomyślałam: Mam syna, wspaniałego mężczyznę u boku, pracę, która jest pasją, spełniam swoje marzenia. Czego ja mogę chcieć od życia więcej?

– Solowej płyty? Tyle lat przymierzałaś się do niej, bałaś się zrobić ten krok do przodu?

Anna Wyszkoni: Zawsze kiedy coś robię, dopracowuję to do perfekcji. Przy nagraniu każdej z płyt Łez wiedziałam, czego chcę. Na pierwszej płycie chciałam być mroczna, na drugiej groźna, na trzeciej jeszcze groźniejsza (śmiech). A potem zaczęłam łagodnieć, bo minął w moim życiu okres buntu przeciwko światu. Ale o każdym z tych albumów decydował cały zespół. A ja poczułam, że chcę zrobić coś, o czym decydować będę sama. Solowa płyta to przełomowy moment w moim życiu i włożyłam w nią całe serce. Chciałam dopracować każdy szczegół, wybrać piosenki, których byłam całkowicie pewna. Na płycie „Pan i pani” znalazły się między innymi kompozycje Mikisa Cupasa z Wilków czy Ani Dąbrowskiej. Ale przede wszystkim utwory skomponowane przeze mnie. Do większości sama napisałam teksty, ale cieszę się, że pojawiły się też teksty mojego ukochanego. Album wyprodukował jeden z najlepszych i najbardziej cenionych polskich producentów, Bogdan Kondracki. Bawię się muzyką, nie robię niczego na siłę, dla pieniędzy. I wiem, czego chcę. Dać ludziom siebie. Tym z Polski A, B, a może i z warszawki? Myślisz, że chcę za wiele?

Reklama

Tekst: Monika Kotowska
Zdjęcia Błażej Żuławski/ GOOD IDEA
Stylizacja Bartek Michalec /METALUNA
Asystentka stylisty Sara Milczarek
Makijaż Agnieszka Jańczyk
Fryzury Kacper Rączkowski/D’vision Art
Produkcja sesji Elżbieta Czaja i Anna Wierzbicka

Reklama
Reklama
Reklama