Tylko w VIVIE! Aleksandra Dochnal mówi o miłości do męża i walce o sprawiedliwość i rodzinę. Choć w niego zwątpił cały świat, ona wierzy, że jest niewinny. Ale dodaje: „Już nic nie będzie jak dawniej”.

Reklama

– Jakie to było uczucie, gdy jechała Pani pod areszt w Katowicach z szampanem powitać męża?
Aleksandra Dochnal:
Ale zapomniałam wziąć kieliszki, więc wypiliśmy go dopiero w domu. Miałam ściśnięte serce, bo do końca bałam się, że jeszcze coś wymyślą i znowu go nie zobaczę. A nie widziałam Marka półtora roku. Przez ponad trzy lata ani razu nie byliśmy sami.

– Wierzyła Pani, że mąż wyjdzie z aresztu?
Aleksandra Dochnal:
Bałam się w to wierzyć, bo już raz – w listopadzie ubiegłego roku – była informacja, że go zwolnią. Nawet Sąd Grodzki w Katowicach wyznaczył kaucję 500 tysięcy złotych, ale prokuratura się odwołała i Sąd Okręgowy Marka nie wypuścił. Twierdzono, że mąż ma pięć paszportów i że zaraz wyjedzie z kraju. Po wypuszczeniu go z aresztu zapomniano paszport mu odebrać i Marek sam go odesłał.

– A mógłby wyjechać?
Aleksandra Dochnal:
Nie. Nie mamy przed czym uciekać. Po tych trzech i pół roku w areszcie chcemy, żeby rozpoczęła się choć jedna sprawa sądowa. Taki mamy wspólny cel. Oprócz rodziny i życia codziennego. Mamy dosyć wszystkiego. Nie można tak dalej żyć. Zresztą miałam świadomość, że to już kwestia miesięcy, że ten wrzód na tyle wezbrał, że w końcu pęknie, że nie mogą go nadal trzymać bez sprawy, bez aktu oskarżenia. Że…

– Pani zrobiła wszystko, co możliwe?
Aleksandra Dochnal:
Wyczerpałam wszelkie możliwości. Był taki czas, że pisałam listy do prezydenta, premiera, klubów poselskich, Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka, Krajowej Rady Sądownictwa.

Zobacz także

– I co?
Aleksandra Dochnal:
I zero reakcji po prostu. W urzędach człowiek jest nikim, a tam się waży często całe dalsze życie. Właściwie więc mogłam już tylko czekać i mieć nadzieję.

– Co było dla Pani najgorsze?
Aleksandra Dochnal:
Bezsilność. Miałam świadomość dziejącego się bezprawia, skoro przez trzy i pół roku nie znaleziono dowodów winy, ale nic nie mogłam na to poradzić. Przecież ta historia z naszą księgową to jakiś horror. Zatrzymano kobietę w zaawansowanej ciąży, żeby cokolwiek powiedziała o moim mężu. A ponieważ nie chciała kłamać, że ma coś do powiedzenia, wsadzono ją do paki, gdzie urodziła swoje pierwsze dziecko. Mnie też starano się postawić zarzuty i mojej mamie również. Chodziło o zamianę faktury na siedem tysięcy złotych na podatek, a potem chciałam wrócić do faktury. Normalnie zajmuje się tym urząd skarbowy. Mamę zapakowano na 48 godzin do aresztu. Zabrano jej paszport. A ja zostałam pozbawiona widzeń z mężem. Tak bardzo chcieli mnie pognębić. Ale uodporniłam się, stwardniałam.

– Czytałam opisy: mała salka i zawsze kilka osób w pobliżu.
Aleksandra Dochnal:
Tak, co najmniej jedna lub dwie osoby. Przez godzinę mogliśmy porozmawiać, przytulić się nawet, ale o żadnej intymności nie mogło być mowy. Pisałam więc listy, a w nich to, co chciałam mu powiedzieć. I zobojętniałam, że przechodziły przez cenzurę. Tylko że listy szły do Marka bardzo długo, nawet trzy miesiące. Informacje były już przestarzałe. Pisałam, że nasza córeczka Alexia ma już pierwszy ząbek, a po kwartale już miała ich kilka.

– Pisała Pani mężowi o miłości?
Aleksandra Dochnal:
Pisałam, że go kocham, że tęsknię, że czekam. Żeby miał pewność, że między nami nic się nie zmieniło. Opisywałam sytuacje związane z dziećmi, ich zabawne powiedzonka, żeby go rozweselić, chociaż mnie wcale nie było do śmiechu. Starałam się napełniać go w tych listach otuchą.

– Mąż widywał dzieci?
Aleksandra Dochnal:
Zawsze prosiłam o widzenie dla mnie i dla dzieci. Ponieważ mnie nie pozwalano, więc dzieciom też. Prokurator wypowiedział się w gazecie, że dzieciom to by pozwolił zobaczyć się z ojcem. Ale w jaki sposób? Beze mnie? Wyobraża pani to sobie? Wchodzi siedmioletnie i trzyletnie dziecko? Spotkać się z ojcem, którego prawie nie znają? Aurelia go pamiętała, ale Alexia… Gdy ją widział, miała miesiąc. Jaka dla nich to byłaby trauma.

– Nie pytały o ojca?
Aleksandra Dochnal:
Pytały.

– Odpowiadała Pani, że jest w areszcie?
Aleksandra Dochnal:
Nie. Mówiłam im, że tata wyjechał, że niedługo wróci, trzeba tylko jeszcze trochę poczekać. Ale zawsze dużo o nim
opowiadałam, oglądałyśmy zdjęcia, przywoływałyśmy z Aurelią wspomnienia związane z tatą. One same chciały. A ja się cieszyłam, że chcą, bo moim zadaniem było podsycać w nich poczucie bliskości, że mają ojca i on je kocha. Bałam się tylko, czy dzieci w szkole nie powiedzą córce, gdzie jest jej tata. Ale trafiłam na fantastycznych rodziców i nikt nie podejmował tego tematu.

– Współczuli Pani?
Aleksandra Dochnal:
Takie miałam wrażenie. Myślę, że szczególnie kobiety.

– Stawiały siebie na Pani miejscu?
Aleksandra Dochnal:
Mam nadzieję, że nikomu nie przytrafi się to, co Markowi, ale każdy może znaleźć się w podobnej sytuacji. W każdym razie ze strony rodziców miałam duże wsparcie. I od mojej mamy też. Rzuciła wszystko, przeniosła się do mnie. W tym czasie zmarł mój ojciec. Przeżywałyśmy jego śmierć razem. Ale mówiłam sobie, że w życiu tak bywa. Że słońce zaświeci później.

– Miałyśmy nie poruszać tematu winy i kary, ale ciśnie mi się na usta pytanie, skąd czerpie Pani optymizm?
Aleksandra Dochnal:
Wie pani, ja znam tę sprawę dokładnie. Wprawdzie nie czytałam akt osobiście, bo nie miałam do nich dostępu, ale znam je doskonale z opisu adwokatów.

– Całe 300 tomów?
Aleksandra Dochnal:
Całe 300 tomów, z których większość to szpargały z biura, wielokrotnie skopiowane dla zrobienia wrażenia przed sądem. Jedyne, do czego można mieć wątpliwości, to niepotrzebna znajomość z posłem P., o której sam mąż opowiedział. A wszystkie tak zwane dowody w tej sprawie pochodzą wyłącznie od niego samego. Obydwie sprawy zostaną z pewnością umorzone, a nierozpoczynanie procesów ma podtrzymać atmosferę podejrzeń wobec męża i jest świadomym odwlekaniem kompromitacji wymiaru sprawiedliwości. Sprawą męża zajmuje się również Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.

– Przez te trzy i pół roku mąż miał czas na przemyślenia.
Aleksandra Dochnal:
Tak. Siedział w celi sam, izolowano go, żeby z nikim nie rozmawiał. Nawet na spacery wychodził sam. Miał zakaz korzystania z biblioteki. Traktowano go jak niebezpiecznego więźnia – w zaostrzonym rygorze.

– Miał chociaż w celi telewizor?
Aleksandra Dochnal:
Miał, ale z gazetami było gorzej. Przechodziły przez cenzurę i dostawał je z opóźnieniem. Gdy wyobrażam sobie siebie w celi dwa na trzy metry, sama przez 24 godziny na dobę, przez trzy i pół roku, nie wiem, czybym to zniosła.

– Co Pani pomyślała, gdy zobaczyła męża?
Aleksandra Dochnal:
Że zeszczuplał i jest blady. Ale dla mnie w jego oczach był ten sam blask, co zawsze.

– Ile czasu potrzeba, by zaczął normalnie żyć?
Aleksandra Dochnal:
On ma niesamowicie mocną psychikę. Czasem wydaje mi się, że ja bardziej to wszystko przeżyłam. Marek jest taki sam, jak przedtem, tylko może umie cieszyć się życiem jeszcze bardziej niż dawniej.

– A Pani?
Aleksandra Dochnal:
Ja? Stwardniałam. Przeraża mnie niemoc w stosunku do machiny prawnej.

– Nie poddała się Pani jednak?
Aleksandra Dochnal:
Nie poddałam i nie poddam. Myślę, że i dla mnie, i dla męża to była ogromna próba i wsparcie, że jesteśmy, będziemy jako rodzina zawsze trzymać się mocno.

– Nigdy Pani nie pomyślała, żeby rzucić to wszystko, spokojnie żyć, znaleźć innego mężczyznę, może biedniejszego, ale całkiem anonimowego?
Aleksandra Dochnal:
Nawet mi to przez myśl nie przemknęło. Nie miałam ochoty na spotkania, bywanie na salonach, układanie sobie życia bez Marka. A poza tym nie ma wspanialszego mężczyzny niż mój mąż.

– Wiele kobiet to robi.
Aleksandra Dochnal:
Ale nie ja. I tak zaskoczyło mnie, jak dużo mogę znieść. Bo ja spod takiego parasola ochronnego wpadłam na ring – świat brutalnej walki. Przetrwałam, i to bez większych szkód, jakie można byłoby wyrządzić naszej rodzinie.

– Nie płakała Pani?
Aleksandra Dochnal:
Płakałam, ale tak, żeby córki nie widziały.

– Miała Pani ochotę boksować worek treningowy?
Aleksandra Dochnal:
Wściekałam się, ale przede wszystkim starałam się skoncentrować na działaniu. Przy okazji poznałam na tyle prawo karne, że mogłabym teraz spokojnie robić aplikację. Przekonałam się też, jak wiele można znieść, zachowując poczucie własnej wartości, nie dać się upodlić. Mam tu na myśli mojego męża. W takich momentach zaczyna się żyć innymi sprawami – miłością, nadzieją.

– Pani mąż powiedział w wywiadzie dla „Polityki”, że została Pani w bardzo trudnej sytuacji, z zablokowanymi kontami bankowymi, bez środków do życia…
Aleksandra Dochnal:
Tak i jeszcze mnie okradziono, wykorzystano bezwzględnie. Byłam w ciąży i najważniejsze dla mnie było urodzić. Zaufałam wtedy komuś, powierzając sprawy majątkowe, a on mnie okradł, sprzedał działkę w Warszawie, ale pieniędzy nie dostałam. Prawdopodobnie ta sprawa skończy się w sądzie.

– Z czego Pani więc żyła?
Aleksandra Dochnal:
Pomogli mi przyjaciele, posprzedawałam, co się dało, zmieniłam styl życia, ograniczyłam wydatki do minimum i odkryłam, że tak też można żyć.

– Bez nowych ciuchów, najdroższych kosmetyków, kierowcy?
Aleksandra Dochnal:
Tak. Kierowcę zwolniłam najpierw. Było mi o tyle łatwiej, że w środku pozostałam sobą. Może to zabrzmieć nieprawdziwie, ale znam swoją wartość, i nie polega ona na dużym koncie w banku. Wychowywałam się w zwykłym domu i nie zapomniałam o tym. A moja średnio zamożna rodzina okazała mi największe wsparcie. Pieniądze są w życiu nieważne, nie są wyznacznikiem ani szczęścia, ani statusu społecznego. Dzięki nim można sobie na więcej pozwolić, lecz człowiek nie staje się przez to lepszy.

– Co jest wobec tego najważniejsze?
Aleksandra Dochnal:
Móc chodzić z podniesioną głową.

– Mieszka Pani nadal w rezydencji?
Aleksandra Dochnal:
Tak, ale w małym domku też byłabym szczęśliwa.

– Jako dziennikarkę interesuję mnie Pani znajomości z dziennikarką Dorotą K. Co się między Wami wydarzyło?
Aleksandra Dochnal:
Robiła ze mną dwa wywiady i zaczęłyśmy się zaprzyjaźniać. Tak się powoli wkradała w moje łaski. Poznała moją mamę, bywała u mnie w domu, bardzo nam współczuła i obiecywała pomoc, powołując się na swoje przyjaźnie z PiS-em. Wtedy też poprosiła o pożyczkę, najpierw 100 tysięcy, potem więcej. Obiecywała różne rzeczy, że pójdzie bezpośrednio do Jarka. Przy mnie dzwoniła do znanych polityków PiS-u, którzy wtedy wszystko mogli. Umawiała spotkania. Uwierzyłam jej, że nam pomoże. Proszę pamiętać, że mąż był bezprawnie przetrzymywany, co 19 lutego 2008 stwierdził Sąd Apelacyjny w Warszawie. To dzięki niej mąż został przeniesiony z Łodzi do Katowic, gdzie – jak mówiła – „są nasi ludzie”.

– Oddała pieniądze, dlaczego więc mąż ujawnił jej rolę w jego sprawie?
Aleksandra Dochnal:
Chyba z poczucia krzywdy i chęci pokazania, jak funkcjonowała IV RP. Chciał pokazać moralność ludzi, którzy mówią o sobie, że są uosobieniem prawa, a robią dokładnie to samo, co ich poprzednicy, a może bardziej perfidnie.

– Czuł się kozłem ofiarnym?
Aleksandra Dochnal:
On jest kozłem ofiarnym.

– Inni też próbowali „pożyczać” od Pani pieniądze?
Aleksandra Dochnal:
Dziennikarze nie, ale inni ludzie – owszem. Będzie jeszcze czas, żeby o tym powiedzieć.

– No tak, samotna, zdesperowana kobieta.
Aleksandra Dochnal:
A ja dla męża wszystko bym zrobiła. Odłożyłam pieniądze na kaucję i z nich płaciłam. Drugi raz zrobiłabym to samo.

– Proszę opowiedzieć, jaki był Wasz pierwszy wspólny dzień w domu?
Aleksandra Dochnal:
Najpierw szalone powitanie z dziećmi. Aurelia wiedziała, że tata jest w drodze, bo zadzwoniłam. Rzuciła mu się na szyję. To było bardzo wzruszające. Alexia spojrzała na niego. Powiedziałam: „To tatuś, przytul go”. I wtedy wpadła w jego ramiona. Rano obie przyszły do łóżka poprzytulać się. Tak długo go nie było, że brak taty zaczynał być problemem. Dwa razy byłam u psychologa, żeby zadecydował, w jaki sposób mam powiedzieć dziewczynkom prawdę.

– Jak teraz żyjecie?
Aleksandra Dochnal:
Sobą. Nie lubimy rozstawać się nawet na kilka godzin. Cały czas trzymam go za rękę. Dajemy sobie poczucie bezpieczeństwa.

– Przewartościowaliście wszystko?
Aleksandra Dochnal:
Mamy takie wartości, jak wcześniej – miłość i rodzina. Ale na pewno będziemy inaczej żyć. Skoncentrujemy się na rodzinie. Nie wiem, czy mąż nadal będzie grał w polo. Ale nie będziemy prowadzić szerokiego życia towarzyskiego.

– Już nie jest Pani tą Olą, z którą Marek Dochnal ożenił się kilkanaście lat temu?
Aleksandra Dochnal:
Tak wiele przeżyliśmy, przetrwaliśmy najgorsze, możemy na siebie liczyć. Jestem już dorosłą kobietą. Dojrzałam. Myślę, że mąż spojrzał na mnie innymi oczami. To tak, jakbyśmy poszli razem na biegun i wrócili. A podczas takiej wędrówki można się poznać z każdej strony – złej i dobrej. Najgorsza chyba była rozłąka z dziećmi. Dziewczynki urosły, a jego przy nich nie było. Tego czasu nikt mu nie zwróci. Szkoda.

– Wie już, co będzie dalej robił?
Aleksandra Dochnal:
Nie zastanawia się. Teraz czeka na uczciwą sprawę sądową.

– A Pani? Może jednak aplikacja? Skończyła Pani prawo.
Aleksandra Dochnal:
Nie chciałabym być ani adwokatem, ani prokuratorem.

– Może sędzią?
Aleksandra Dochnal:
Może sędzią (uśmiech).

Reklama

Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Iza Grzybowska/MAKATA
Stylizacja Surgearon
Makijaż, fryzury Jarek Korniluk/Metaluna
Produkcja Ewa Kwiatkowska

Reklama
Reklama
Reklama